Nigdy wcześniej nie byłam na najniższym piętrze pałacu. Nie wiedziałam, jak wygląda sekcja inżynierów oraz czego w zasadzie powinnam się spodziewać, chociaż dedukcja kazała mi sądzić, że podobnie jak reszta, będzie to miejsce dostosowane wystrojem do koloru przewodniego sekcji, a więc: pomarańczowe ściany i wzory na płytkach podłogowych. Zakładałam porozrzucane narzędzia i może jakiś podnośnik?
Zamiast tego, gdy tylko wyszłam z windy, wkroczyłam do scenerii, rodem z horroru. Otaczająca mnie przestrzeń była skąpana w mroku, przełamywanym migającym światłem lamp, któremu towarzyszyło charakterystyczne brzęczenie.
Musiałam bardzo uważać, by nie potknąć się o wielkie, metalowe skrzynie, które jak na złość dostrzegałam zawsze w ostatniej chwili albo o walające się po podłodze przewody. Towarzyszyło mi przy tym buczenie znajdującego się gdzieś w oddali wentylatora oraz odgłos pojedynczych kroków. Ktoś tu był, prawdopodobnie patrolował okolicę, a jego ciężki chód wprawiał w drgania metalowe platformy. Musiałam być w pobliżu magazynów.
Noga bolała mnie coraz bardziej, a timer na nadgarstku w bolesny sposób uświadomił mi, że tryb kameleona wyłączy się za osiem minut. Wciąż słyszałam syreny alarmowe, ale tu, na najniższym piętrze pałacu, były o wiele mniej słyszalne, niż na siódmym piętrze.
Zajrzałam przez szybkę w dużych, stalowych drzwiach, a dostrzegając zbliżającą się sylwetkę w pomarańczowym kombinezonie, odskoczyłam, chowając się za pobliską skrzynią.
— Nie, na razie spokojnie — usłyszałam niski, męski głos. — Sam jestem, to jak mam wiedzieć? Reszta pobiegła na górę. Co? Nie. NIE — huknął, a ja podskoczyłam w miejscu, trącając plecami skrzynię. Metaliczny dźwięk szurania ciężkiego pojemnika o chropowatą, stalową powierzchnię zwrócił uwagę inżyniera.
— Czekaj, coś słyszałem — powiedział do swojego rozmówcy.
Usiadłam, podciągając kolana pod brodę i chowając głowę w ramionach, jakby miało mi to jakkolwiek pomóc. Zaplotłam ze sobą dłonie, próbując opanować ich drżenie. Bolał mnie pęcherz, poczułam na policzkach palące rumieńce. Mężczyzna stanął naprzeciwko mnie. Pachniał potem i ziemią. Powoli uniosłam głowę i spojrzałam na inżyniera, zastanawiając się, czy kameleon wciąż jest aktywny. Widziałam jego śniadą twarz i potargane włosy. Widziałam zmęczone, zielone oczy, utkwione — we mnie.
Przestałam oddychać, bojąc się, że każdy, nawet najmniejszy szmer zdradzi nieznajomemu moją obecność.
— Nic tu nie ma — mruknął po chwili, drapiąc się z tyłu głowy. Niewielka dioda przyszyta do jego kołnierza paliła się na zielono. Prowadził połączenie głosowe. Pytanie z kim? Czy tam na górze wiedzą już, że tu jestem?
— Sam jesteś piernik, cymbale — żachnął się i splunął gdzieś w kąt. — Też byś miał omamy po dwunastogodzinnej zmianie. Może się ze mną zamienisz i zamiast ganiać za jakąś rozpuszczoną małolatą, przyjdziesz układać skrzynie ręcznym podnośnikiem? Co? Czemu ręcznym? Bo mi zasilacz padł. Nie wiem, śmierdzi strasznie, nie zamierzam ryzykować pożaru. Przyślij tu jakiegoś technicznego, nie kiwnę palcem, zanim tego nie ogarną, już i tak nadwyrężyłem plecy — warknął.
Mężczyzna odwrócił się i oddalił się o kilka kroków, a ja w końcu mogłam przestać wstrzymywać powietrze. Wychynęłam zza skrzyni, inżynier wyglądał, jakby zamierzał kontynuować rozmowę, spacerując korytarzem, którym przyszłam.
To była moja szansa, prawdopodobnie jedyna, aby dostać się do wnętrza magazynu.
Wstałam i chwiejnym krokiem ruszyłam w kierunku niedomkniętych drzwi. Nogi miałam jak z waty, a serce wciąż dudniło mi w piersi. Ostrożnie przestąpiłam próg i rozejrzałam się po ogromnej hali. Zmrużyłam oczy, oślepiona jasnym światłem wielu lamp, które w przeciwieństwie do tych z korytarza, działały, jak należy.
Środek hali w zdecydowanej większości zajmowały wysokie regały, wypełnione mniejszymi lub większymi skrzyniami, rulonami tkanin czy oznaczonymi trupią czaszką beczkami. Wzdłuż ścian ciągnęły się metalowe schody, prowadzące od jednej rampy do drugiej, lub antresoli, ogrodzonej siatką ocynkowaną. Zauważyłam konsole, prawdopodobnie umożliwiającą sterowanie wiszącym pod sufitem, pneumatycznym chwytakiem przemysłowym, wyposażonym w obrotowe szczypce.
Ponieważ lada moment mógł wrócić pozostawiony na warcie inżynier, musiałam jak najszybciej zlokalizować apteczkę i zasilacz, o którym wspominał podczas rozmowy. Miałam pewien pomysł.
Charakterystyczna czerwona skrzynka, oznaczona czarnym krzyżem czekała na mnie na końcu hali, tuż przy wyjściu z magazynu. Mamrocząc pod nosem wszystkie znane mi przekleństwa, wpisałam kod na jej panelu dotykowym. Wieko apteczki uniosło się, uwalniając delikatną mgiełkę. Nie miałam czasu na porządny opatrunek, więc plaster przyspieszający zrastanie się tkanki i fiolka środka przeciwbólowego musiała mi na ten moment wystarczyć. Prócz tego chwyciłam jeszcze aerozol z wodą morską, dwa bandaże i miniaturową wersję środka do dezynfekcji oraz gazę. Zamknęłam apteczkę i odstawiłam ją na miejsce. Ciężko dysząc, dokuśtykałam do jednego z regałów i skryłam się pomiędzy skrzyniami. W ten sposób przynajmniej nie siedziałam na widoku, gotowa do "odstrzału."
Nasączyłam gazę środkiem do dezynfekcji i zagryzając zęby, ostrożnie odkaziłam ranę. Następnie nakleiłam na nią plaster, a na koniec obwiązałam udo jednym z bandaży. Chociaż ból był już trudny do zniesienia, postanowiłam oszczędzić fiolkę z lekiem aż do chwili, w której nie będę w stanie go znieść. Miałam tylko jedną sztukę a czekało mnie jeszcze sporo drogi.
Łypnęłam ponad wiekami skrzyń, ale wszystko wskazywało na to, że inżyniera wciąż tutaj nie było. Postanowiłam wykorzystać moment i cofnęłam się do konsoli, bo prócz niej nie znalazłam tu żadnego innego sprzętu do transportu materiałów. Postanowiłam skorzystać z zasilacza. Jego zapach: intensywny, słodki — pomoże mi w osiągnięciu mojego celu.
Wygrzebałam z bocznej kieszeni plecaka podebrane z apteczki leki. Owinęłam zasilacz bandażem i spryskałam tkaninę wodą morską oraz preparatem do odkażania, a następnie znów schowałam wszystko w kieszeni. Opatrzona rana bolała odrobinę mniej, dlatego nie czekając dłużej, pobiegłam w kierunku drugiego wyjścia, prowadzącego jak przypuszczałam, poza sferę magazynową, a najlepiej — na zewnątrz.

CZYTASZ
Iris z różowej mgły
Fiksi IlmiahJako córka głównodowodzącej w Ogrodzie 519 - będącego zarazem pierwszą i najważniejszą oazą ludzkości od czasu detonacji "Calineczki", bomby zawierającej specjalny gaz mający ocalić ludzkość od zagłady wywołanej szkodliwymi działaniami człowieka, si...