Rozdział 15.

4 1 0
                                    

Kręciłam się po pokoju, nie potrafiąc znaleźć dla siebie miejsca. W kółko odtwarzałam w głowie ostatnie słowa Nathaniela.

Stop, Iris. To źle brzmi — upomniałam się.

Byłam pewna, że za tą dziwną metaforą kryła się tajna wiadomość. Choćby dlatego, że Nat nigdy nie mówił w taki sposób. Co prawda ostatnio wszyscy zachowywali się zupełnie inaczej i spokojnie mogłabym zrzucić wypowiedź dowódcy zwiadowców o żabie na karb przytyku, à propos mojej ostatniej przygody na bagnach, ale wciąż coś mi nie grało. Czułam to pod skórą.

— "Chcąc dorwać ropuchę, musisz działać ein: mądrze, zwei: cierpliwie" — powtórzyłam na głos początek kwestii, przeczesując dłonią włosy.

Ojciec Nathaniela, Aaron pochodził z niegdysiejszych Niemiec. Na studiach załapał się na program wymiany między uczelniami i wyjechał do Korei. Tam poznał Ga-yeon i przepadł, zauroczony zarówno ciemnymi oczami swojej wybranki, jak i społeczeństwem z niezwykłym wręcz poczuciem wspólnoty i obowiązku. Nigdy nie wrócił już do kraju.

Podobno w Korei, przykładano ogromną wagę do wykształcenia, dlatego wśród uczniów często panował swoisty wyścig szczurów o jak najlepsze oceny w nauce, mające zagwarantować miejsce na jednej z renomowanych uczelni i pewną, świetlaną przyszłość. Pan Tterling był ogromnym zwolennikiem takiego podejścia, dlatego też zadbał, aby jego dzieci posługiwały się płynnie, co najmniej trzema językami.

W przeciwieństwie do Nathaniela, ja — mimo bardzo dobrej pamięci i znajomości wielu roślin, nie miałam głowy do języków. Na moje szczęście posiadałam odpowiedni wszczep i nie musiałam się tym martwić. Dzięki temu małemu ulepszeniu zrozumiałam, że początek wypowiedzi Nathaniela zawierał w sobie dwa niemieckie liczebniki: jeden i dwa. Oczywiście mógł po prostu chcieć pochwalić się talentem poligloty, ale ani chwila, ani panujące między nami nastroje do tego nie pasowały. Nawet jeśli wcześniej bywał narcystycznym bucem, po śmierci Amber bardzo się zmienił.

Dźwięk skanera i trzy piknięcia alarmu, przyprawiły mnie o deja vu. Znów czyjaś obecność pod moimi drzwiami rozproszyła moje myśli. Podeszłam do drzwi i przyłożyłam dłoń do czytnika linii papilarnych. Wybrałam odpowiednią funkcję z ekranu dotykowego i odczekałam, aż różowa, matowa powierzchnia straci swą barwę i ujawni oblicze osoby po drugiej stronie. Tym razem zamiast Nathaniela, ujrzałam matkę. Cofnęłam rękę z panelu sterującego drzwiami. Nie miałam najmniejszej ochoty z nią teraz rozmawiać.

— Iris, otwórz — poprosiła, wpatrując się w skaner ponad swoją głową. — Wiem, że jesteś w pokoju.

— Nie — odparłam, uświadamiając sobie, że to pierwszy raz, jak jej odmawiam.

— Iris, otwórz proszę. Nie zmuszaj mnie do...

— Do użycia siły? To chciałaś powiedzieć? — przerwałam. Prychnęłam i pokręciłam głową. — Ależ proszę, daj cynk tym swoim fachowcom, niech złamią zabezpieczenia do mojego pokoju, co to dla nich! Zabierz mi resztkę prywatności, dając mi do zrozumienia, jak bardzo moje zdanie nie ma dla ciebie znaczenia!

— Sądziłam, że nastoletni bunt mamy już za sobą — westchnęła, krzyżując ramiona.

— O, nie. To była zaledwie wersja demonstracyjna, mamo. Teraz, dzięki swoim staraniom uzyskałaś dostęp do pełnego wydania wraz z rozszerzeniem, gratuluję! — zakpiłam.

— Nie powinnaś się tak zachowywać, nie tylko dlatego, że to nie przystoi komuś o twojej pozycji, ale też dlatego, że...

— Że według twoich danych masz władzę nad moimi emocjami? Władzę, którą tak cenisz i bardzo nie lubisz, jak ci się ją odbiera? Cóż, najwyraźniej zainstalowaliście mi stare sterowniki i coś się schrzaniło! — plotłam wszystko, co nasunęło mi się na język.

Iris z różowej mgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz