Rozdział 11.

9 1 0
                                    

Gdy tylko opuściłam pokój diagnostyczny, Nathaniel chwycił mnie za rękę i bez słowa ruszył z miejsca, ciągnąc mnie za sobą. Nie protestowałam, bo i po co? Niezależnie od tego, co robiłam, miałam wrażenie, że cały świat oczekuje ode mnie podążania konkretną, z góry wyznaczoną ścieżką. Wszędzie były kamery i podsłuchy. 

W ścianach, w ozdobach, w łodygach kwiatów, a biorąc pod uwagę dziwne zachowanie moich przyjaciół w ostatnim czasie, mam wrażenie, że posiadały je nawet nasze kombinezony i skrzydpaki. To by wyjaśniało, dlaczego stali się nagle tacy tajemniczy i z taką ostrożnością wypowiadali niektóre kwestie. Poza tym musiałam odwiedzić Hansa i dowiedzieć się czym różnią się pozostawione przez Amber plastry od tych, które dostawałam od matki.

— Nie miałeś przypadkiem od rana patrolować tej zaatakowanej wioski? — zapytałam, próbując uzyskać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.

— Miałem.

— To dlaczego jesteś tutaj?

— Takie rozkazy — mruknął i bez dalszych wyjaśnień przyspieszył kroku.

— Czekaj! — zawołałam, czując ból w przedramieniu. Jego chwyt był zbyt silny, a szybki krok utrudniał mi zrównanie tempa. — Nie każdy ma tak długie nogi, jak ty! Zwolnij trochę żołnierzu, bo mi rękę wyrwiesz!

— Przeżyjesz — warknął i wbrew moim oczekiwaniom, wcale nie zwolnił. Dopiero gdy otaczająca nas czerwień ścian ustąpiła miejsca błękitowi, zatrzymał się nagle, przyparł mnie do muru, opierając ramiona po obu stronach mojej twarzy i spojrzał na mnie z góry, marszcząc brwi.

— Nat, co ty odwalasz? — syknęłam, czując pod plecami nieprzyjemny chłód.

— Cicho bądź i słuchaj. Muszę ci coś powiedzieć i nie mam na to zbyt wiele czasu.

— I nie mogłeś tego zrobić kilka szarpnięć wcześniej, zanim nieomal wyrwałeś mi rękę ze stawu? — rzuciłam z pretensją, masując obolałą kończynę.

— Nie, korytarze naszpikowane kamerami to kiepskie miejsce na wieści o charakterze wywrotowym — wyszeptał.

— A tutaj jest lepiej, bo?

— Bo dzięki kilku moim zaufanym chłopakom i Amber... — urwał i na chwilę spuścił wzrok. — Dzięki nim tutejszy monitoring od czasu do czasu miewa spore problemy techniczne. Na przykład w porze obiadu, jak teraz — dodał, spoglądając na mnie i sugestywnie uniósł jedną brew.

Pokiwałam głową i zamilkłam.

— Wybacz tę nachalną postawę, ale twoje różowe włosy są dosyć charakterystyczne. Wolę, żeby nie rzucały się w oczy.

Czyli o to chodziło, nie napierał na mnie, a jedynie próbował mnie zasłonić. Dobrze, że to wyznał, bo dzięki tej informacji trochę mi ulżyło. Choć jego słowa niepokoiły mnie coraz bardziej.

— Kiedy odwiedzimy Hansa, nie rozglądaj się i nie zadawaj pytań, które mogłyby sugerować, że wiesz więcej, niż powinnaś. Nie szukaj pudełka, o którym mówiłem wcześniej. Przyjmij aplikację standardowych plastrów, tak, jak zawsze — wyszeptał, kładąc nacisk na ostatnie zdanie.

— Przecież sam mówiłeś... — urwałam, czując jego palec na swoich ustach.

— Bufao dowiedziała się, że dałem ci serum i powiedziałem o plastrach, które zostawiła ci Amber. Arade przed świtem odwiedziła ją w komnacie i poinformowała o wynikach badań, które jej zleciłaś.

Wytrzeszczyłam oczy. Moja profesor? Donosząca na mnie mojej matce? Świat naprawdę chylił się ku upadkowi. Przynajmniej mój świat.

— Co było w tym serum? — zapytałam. Skoro moja profesor w pierwszej kolejności postanowiła porozmawiać z moją matką, a nie ze mną, spotykanie się z nią nie miało teraz żadnego sensu. Przynajmniej jeśli zamierzałam stanąć po stronie przyjaciół i przyjąć ich założenia, z których wynikało, że moja matka ma na sumieniu coś więcej niż mieszanie mi w głowie i nadmierną kontrolę.

Iris z różowej mgłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz