Rozejrzałam się po pokoju i na wszelki wypadek odłączyłam komputer od zasilania i pobiegłam z nim w stronę łóżka. Nakryłam się kołdrą i tak zabezpieczona, postanowiłam otworzyć folder, który na ten moment najmniej mnie interesował. Oficjalnie, w naszych pokojach nie było kamer, abyśmy czuli się w nich swobodnie i mogli odetchnąć od ciągłej inwigilacji, panującej w pałacu. Z dwojga złego, jeżeli przyjąć, że matka bez mojej wiedzy zainstalowała w pokoju jakąś kamerkę (co byłoby do niej całkiem podobne) wolałam udawać, że wcale nie włamałam się do jej komputera, a co najwyżej przeglądam internet, poszukując filmików o niemoralnej treści.
Otworzyłam plik "Klara" i skoncentrowałam się na ukrytych w jego wnętrzu obrazach. Kliknęłam pierwszy zrzut ekranu od lewej i momentalnie mnie zemdliło. Obrazy musiały pochodzić z dnia, w którym pan Forscher znalazł martwe ciało swojej żony w ich wspólnej sypialni. Widziałam błękitne ściany oraz podwójne łóżko, na którym spoczywało ciało, przykryte białym płótnem. Następny zrzut pokazywał podłogę i porozrzucane, puste czerwone opakowania z białą nakrętką i etykietą, której treść była dla mnie zupełnie nieczytelna. Ostatni slajd był skanem opinii koronera.
— Przyczyna śmierci: przedawkowanie środków nasennych. Użyte środki: DreamWell, wersja forte o silniejszym działaniu. Osoba odpowiedzialna za wystawienie recepty: reproduktor z sekcji medycznej, imię i generacja nieznane... — mamrotałam pod nosem, bo na głos lepiej mi się myślało. Raport był zaskakująco skąpy i jakim cudem, przy tak ogromnej kontroli wszystkich aspektów naszego życia, nie udało im się namierzyć osoby, która wypisała żonie Hansa te leki?
A może z jakiegoś powodu, panu Forscherowi wcale nie zależało na dokończeniu śledztwa? Był człowiekiem skrytym pod zasłoną japońskich przysłów i metaforycznych mądrości. Unikał wystąpień publicznych i opuszczał swoje laboratorium tylko wtedy, gdy nie miał innego wyjścia. A może podobnie jak ja, czuł po prostu bezsilność i został postawiony przed faktem dokonanym? Ktoś kazał mu odpuścić i nie drążyć sprawy?
Następny na liście był folder "plecaki" który, jak się domyślałam, musiał mieć coś wspólnego z projektami skrzydpaków albo coś w tym stylu. Pierwsze trzy obrazy przedstawiały lagragony należące do różnych sekcji. Nie kojarzyłam żadnego z nich, ale zaintrygował mnie wielki czerwony napis, przecinający po skosie portrety każdego z gadów, głoszący: "zasoby wykorzystano". Ponieważ nic nie przychodziło mi do głowy, jako kolejny plik otworzyłam arkusz tekstowy, podpisany: "notatki".
— Przypisana sekcja: Zwiadowcy, płeć: samica, imię: Szmer. Opis: gad od dłuższego czasu wykazuje oznaki otępienia, być może spowodowane przyjmowanymi lekami. Skóra w stanie dobrym, skrzydła sprężyste i wytrzymałe — wyszeptałam i spojrzałam niżej.
— Przypisana sekcja: Budowniczy, płeć: samiec, imię: Wozik. Opis: niezdatny do dalszej służby z powodu amputowanej łapy i uszkodzonych skrzydeł. Skóra w stanie akceptowalnym, możliwe dalsze wykorzystanie surowców... — Wybauszyłam oczy, bo słowa, które czytałam, brzmiały coraz bardziej ponuro i przerażająco. Z duszą na ramieniu, przeszłam do następnego akapitu.
— Przypisana sekcja: Botanicy, płeć: samiec, imię: Czoko. Opis: oporny na tresurę i wszczep kontroli umysłu. Zbyt duże przywiązanie do przydzielonego reproduktora, agresywny względem królowej. Skóra i skrzydła w stanie bardzo dobrym.
Co miał oznaczać zwrot: możliwe dalsze wykorzystanie surowców? Do czego i w jaki sposób mieliby wykorzystać lagragony? Biłam się z myślami, próbując odrzucić najgorszy ze scenariuszy, które podsyłał mi umysł. A potem dotarło do mnie, jak został podpisany folder, zawierający w sobie te wszystkie okropne notatki: "plecaki".
Gwałtownym ruchem zamknęłam laptop i wychynęłam spod narzuty, bo miałam wrażenie, że się uduszę, a serce wyskoczy mi z piersi. Spojrzałam na leżący w kącie pokoju skrzydpak i poczułam, jak nogi się pode mną uginają.
Przecież to niemożliwe, żeby moja matka pozwoliła na takie okrucieństwo! — krzyczałam w myślach.
Była zdolna do wielu rzeczy, ale przecież Truteń, o przepięknych szczerozłotych łuskach był jej oczkiem w głowie! To było po prostu niemożliwe, musiałam coś źle zrozumieć. Byłam zmęczona, głodna i wkurzona na Lanę, mój mózg nie działał prawidłowo. No i te wszystkie ostatnie wydarzenia i serum i opary w oranżerii... Na pewno coś źle zrozumiałam. Nie było innej opcji.
Miałam ochotę wylogować się, schować komputer do szafy i jak najszybciej zapomnieć o tym, co znalazłam na koncie mojej matki. Tylko że oznaczonych czerwonym napisem portretów były trzy, ale notatki traktowały o czterech lagragonach, co zdążyłam pobieżnie ocenić po zastosowanej numeracji, zanim zagłębiłam się w ich treść.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i ponownie otworzyłam laptop. Ponieważ zdążył się już uśpić, wpisałam hasło i postanowiłam dokończyć to, co zaczęłam. Spojrzałam na ostatni z zapisków, a docierając do imienia gada, zamarłam.
— Przypisana sekcja: Badacze, płeć: samica, imię: Bryza. Opis: po stracie właścicielki gad sprawia problemy i odmawia powiązania z nowo wybranym reproduktorem. Zanotowano znaczną utratę masy ciała oraz poważne problemy behawioralne. Odmawia posiłków, zdradza agresywne zachowania względem osób w swoim pobliżu i innych lagragonów. Zalecenia na dzień dwudziesty maja dwa tysiące dwieście czterdziestego pierwszego roku: Ponowna kontrola za trzy dni. Skóra i skrzydła w stanie bardzo dobrym... — Zasłoniłam usta dłonią, aby zdusić krzyk, jaki próbował wydostać się z mojego gardła.
Miałam dosyć, informacje, które wciąż usiłowałam przetrawić i poukładać w swojej głowie były tak absurdalne, że wątpiłam, bym zniosła kolejne rewelacje, ale wtedy, usłyszałam pikanie dobywające się z laptopa. Komunikat w prawym górnym rogu ekranu informował mnie, że ktoś właśnie próbuje dostać się na profil i automatyczne wylogowanie nastąpi za nieco ponad pół minuty. Dotarło do mnie, że jeśli teraz nie dowiem się, co kryją pozostałe foldery, ich treść na zawsze pozostanie tajemnicą. Matka na pewno dowie się o wycieku hasła i natychmiast je zmieni. Jakie miałam szanse, że znów jakimś magicznym sposobem wejdę w posiadanie tak wrażliwych danych? Żadne.
Czasu było niewiele, więc stanęłam przed trudnym wyborem. Musiałam wybrać pomiędzy plikiem zatytułowanym imieniem mojej najlepszej przyjaciółki a swoim własnym. Niewiele myśląc, wybrałam ten drugi. Mimo mojego ogromnego przywiązania do Amber, szybko doszłam do wniosku, że niezależnie od tego, co kryje w sobie jej plik, nie ma takiej mocy, aby przywrócić ją do życia.
Otworzyłam ostatni z czterech folderów i w pośpiechu, przygotowana na ekspresowe pochłanianie notatek, wytężyłam wzrok, ale wcale nie było tego dużo. Skan dokumentu zawierał zaledwie kilka, trudnych do odczytania zdań, w koślawo narysowanej rubryce:
— Obiekt wszedł w posiadanie szkodliwych informacji... Nieautoryzowane spotkanie... Modyfikacja zakończona pomyślnie. Obiekt miewa koszmary i okazjonalne przebłyski podświadomości... Sugerowane leczenie farmakologiczne związkami... Usunąć wzmianki na temat Wspominacza. Ostatnia znana lokalizacja: Ogród numer sześćset osiem. — przeczytałam ostatnie słowo dokładnie w chwili, w której komunikat o zmianie hasła i utraconym dostępie wyrzucił mnie z profilu matki i wyświetlił ekran logowania.
To była kwestia chwili, zanim matka namierzy mój komputer, a potem podejmie kroki, aby pozbawić mnie nowo nabytych informacji. Zerwałam się z łóżka i dopadłam do szuflady biurka, wyciągając z niej przybornik zawierający próbki kilku substancji, ekstraktowanych z roślin w oranżerii, (w tym jedną mieszankę ziołową) i pojemniki termiczne, do których przełożyłam pastę odżywczą oraz napar. Chwyciłam skrzydpak, bo wiedziałam, że aby przetrwać po prostu nie mam innego wyjścia. Gdybym go wyrzuciła, nie poradziłabym sobie poza murami pałacu, a śmierć niewinnego lagragona poszłaby na marne, co wydało mi się jeszcze okrutniejsze.
Upewniwszy się, że tym razem skrzydpak posiada w pełni naładowane baterie, postanowiłam ułatwić sobie ucieczkę, korzystając z modułu, typowego dla sprzętu botaników, zazwyczaj nieprzyzwyczajonych do walki — trybu kameleona, który umożliwiał czasową niewidzialność. Miałam pół godziny, aby przemknąć pomiędzy strażnikami i dostać się do leża lagragonów. Musiałam w tym czasie odnaleźć Bryzę i jakimś cudem nakłonić ją do opuszczenia ze mną ogrodu. Według zapisków ponowna kontrola miała się odbyć za trzy dni i kto wie, co wtedy z nią zrobią?
Nie mogłam dopuścić, aby coś jej się stało. Byłam to winna Amber.
CZYTASZ
Iris z różowej mgły
Science FictionJako córka głównodowodzącej w Ogrodzie 519 - będącego zarazem pierwszą i najważniejszą oazą ludzkości od czasu detonacji "Calineczki", bomby zawierającej specjalny gaz mający ocalić ludzkość od zagłady wywołanej szkodliwymi działaniami człowieka, si...