28.

56 15 1
                                    

Szła w stronę salonu. Nie wiedziała czemu, ale miała takie poczucie, że Nathaniel właśnie tam był. Zapewne Danielle ujrzałaby go siedzącego w fotelu, popijającego coś ze szklanki i uśmiechającego się dokładnie tak, jak miał to w zwyczaju robić. A ona wtedy uniosłaby sztylet i go zabiła.

Łzy kapały jej na policzki, kiedy podchodziła do drzwi.

Niech ktoś mnie zatrzyma. Błagam.

Nikt nie nadszedł. Nigdzie nie było widać Vanessy, która wycelowałaby ze swojego łuku prosto w jej klatkę. Arthur również znajdował się gdzieś indziej; może właśnie szalał na balu w kostiumie lisa. Henry mógłby podstawić Danielle nogę i ogłuszyć ją czymś ciężkim, ale on też postanowił się ulotnić.

Nie było nadziei. Nie było nikogo, kto by jej pomógł.

Zegar na ścianie wskazywał jedenastą pięćdziesiąt. Za dziesięć minut miał przypieczętować się jej los.

Popchnęła drzwi i znalazła się w salonie. Kominek dopalał ostatnią porcję drewna. Ciało Edwarda zostało zabrane, lecz dziewczyna i tak automatycznie spojrzała na miejsce, gdzie konał.

– Danielle?

Jego głos sprawił, że się cofnęła. Wytarła łzy, aby nie ujrzał, że płakała, choć jej twarz była na tyle czerwona, że i tak najpewniej gospodarz domyślił się prawdy.

Gdy wstawał z fotela, był wszystkim o czym marzyła Danielle; ufnością, wiarą, osłoną, ładem. Wystawił do niej ręce, ciężar sztyletu schowanego za plecami niemalże przybijał ją do podłogi.

– Tak się martwiliśmy. Nigdzie cię nie było. Przestraszyłem się, że...

– Jestem już – przerwała i uśmiechnęła się cierpko. – Musimy porozmawiać.

– Tak, musimy – zgodził się twardo i odwrócił, biorąc wdech. – Długo nad tym wszystkim myślałem...

Bolały ją oczy, serce dudniło jak dzwon. Zegar wskazywał za siedem dwunastą. Sięgnęła za plecy, musnęła palcami jeden z kamieni, którymi zdobiona była broń. Zabijając Nathaniela, ocaliłaby własną duszę, ale nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Będzie żyła w ciągłej nienawiści do siebie, marząc każdego dnia, by cofnąć czas i postąpić inaczej. A jednak strach przed Piekłem tak bardzo ją paraliżował, że wyciągnęła sztylet cichutko.

– Zastanawiałem się nad tymi wszystkimi rzeczami, które powiedział Edward – podjął i odwrócił się. Danielle szybko schowała nóż za plecy. – Zastanawiałem się, co on właściwie tutaj robił. Masz może pojęcie?

– Wrócił wcześniej z wyprawy? – zasugerowała, w jej głosie nie było słychać nawet najmniejszego przekonania.

Nathaniel znowu się odwrócił, a Danielle podeszła bliżej. Przełknęła ślinę. Chciała móc zamknąć oczy i celować na ślepo; nie zniosłaby widoku jego krwi ani ostrza wbijającego się w jego ciało. Musiała jednak ugodzić go w serce. Rękojeść zrobiła się śliska od potu.

– Gdy tak nad tym wszystkim myślałem, doszedłem do wniosku, że nie wiem skąd się wzięłaś.

Teraz albo nigdy.

Nathaniel dalej stał odwrócony, a ona mogła unieść sztylet, ugodzić go w plecy i zostawić, by się wykrwawił. Dalej jednak czekała nie wiadomo na co.

– Powoli zaczynam rozumieć, że być może byłem ślepy – kontynuował. Zacisnął pięści. – A jednak chcę dać ci szansę, by się wytłumaczyć. Chcę dać ci tę szansę, bo zakochałem się w tobie, Danielle.

Sztylet znajdował się coraz wyżej i bliżej; wystarczyło tylko wziąć zamach. Jeden cios zniszczyłby wszystko, co zbudowała, odkąd trafiła na Annus Novus. Przypomniała sobie jego uśmiech w ciemnościach szafy, w której siedzieli wspólnie na pierwszym balu. Pomyślała, jak troskliwie bandażował jej dłoń w kuchni, gdy się zraniła; jak mocno kazał jej przysiąc, że nigdy nie zdejmie naszyjnika od Edwarda. Dokładnie tego naszyjnika, który obronił ją przed ciosem ze szkatułki.

Wszystkie jego słowa nagle uderzyły jej do głowy.

To strach napędza gniew i agresję. Rodzi nienawiść. Wzmaga przemoc.

Wszyscy popełniamy błędy.

Wszyscy są dobrzy i źli. To co ich różni to strach.

Niektórzy mają tyle siły i takie zasoby, by pokonać ten strach.

W głowie krążyło jej to jedno słowo.

Strach, strach, strach.

Jeśli przegra własną duszę, nigdy nie zobaczy rodziców. Mama i tata nawet nie dowiedzą się, jaki koniec spotkał ich jedyne dziecko. Nie przejdzie się już ulicą fikuśną, nie ucałuje ojca, nie przytuli matki.

Gdy wskazówki zegara wskazywały za dwie minuty północ, w głowie Danielle pojawiło się jeszcze jedno zdanie.

Niektórzy stają się lepsi.

Ona chciała być lepsza. Chciała, by Nathaniel był z niej dumny, a przede wszystkim pragnęła zrobić demonowi na złość. Miała dość bycia jego marionetką. Dość wykonywania rozkazów.

Nagle drzwi się otworzyły. Do salonu wbiegli Vanessa i Henry, tuż za nimi Danielle dostrzegła Arthura, Stewarta, a także Dashwooda z wyciągniętym do góry mieczem. Zorientowali się.

Nathaniel obrócił się, spojrzenie utkwiło w ostrzu skierowanym w jego stronę. Popatrzył najpierw na sztylet, później na Danielle i nagłe zrozumienie zalało jego twarz. Rozczarowanie i gorycz w jego tęczówkach sprawiły dziewczynie najwięcej bólu.

– Dlaczego, Danielle?

Zacisnęła mocniej sztylet, uniosła go wyżej, po czym szepnęła:

– Uciekaj.

Rzuciła nóż w bok, trafiła w lustro, które roztrzaskało się na milion odłamków. Upadła na własne kolana. Ciężar decyzji spadł z niej jak kamień z serca.

Dziesięć sekund później wybiła północ. 

Okrutne Istoty || Cruel CreaturesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz