Trójeczka

311 18 0
                                    

 Auto podskoczyło na wyboistej drodze. Nie drgnęłam. Nie drgnęłam aż do czasu, gdy zajechaliśmy pod ogromną marmurową bramę wstawioną w sam środek ogromnego muru, który wielkim kwadratem otaczał teren szkoły, którą dostrzegłam między złotymi prętami osadzonymi na złotych zawiasach w białym drogim kamieniu.

 Matka uchyliła okno i wychyliła się przez nie w stronę połyskującego w słońcu magnetofonu.

-Zuzanna Kozielska- powiedziała głośno i wyraźnie używając swojego panieńskiego nazwiska. Zainteresowało mnie to do tego stopnia, że podniosłam sie lekko z oparcia, w którym jeszcze przed chwilą dosłownie tonęłam.

 Bez dalszych słów wjechaliśmy na teren Akademii. Dojechaliśmy do ogromnego, jak wszystko w tym miejscu, parkingu i tata wyłączył silnik pozostawiając maszynę na jednym z pierwszych wolnych miejsc, a było ich tu sporo.

 Wygramoliłam się z samochodu bez zbędnych ceregieli. Poprawiłam wysuwającą się ze spódnicy koszulę. Po czym całkowicie ją stamtąd wywaliłam i zauważyłam z uśmiechem, że wyglądam o niebo lepiej. Widząc karcące spojrzenie mamy postanowiłam jednak zostawić w spokoju grubego, splecionego przez nią warkocza sięgającego mi do połowy ud.

 Ojciec wziął moje dwie walizki, matka torbę, a ja chwyciłam plecak i torbę podróżną. Odstawiliśmy to wszystko w miejscu, w którym nad drzwiami napisane było po prostu Tutaj zostaw bagaż. Proste i zrozumiałe.

 Potem matka zaczęła prowadzić nas krętą ścieżką wśród drzew. Gdy tylko pomiędzy nie weszliśmy górujący nad drzewami gmach Akademii całkowicie zniknął mi z oczu. Matka nawet nie starała się ukryć, ze już tu była. Jako uczennica? Pracownica? Nauczycielka? Nie mogłam wykluczyć żadnej opcji, ale w duchu obiecałam sobie, że dowiem się prawdy.

 W końcu dotarliśmy do krańca lasu i moim oczom znów ukazało się słońce i skąpany w nim budynek z czerwonej cegły wielkości potężnego zamku. Miał on kilka wysokich wież wznoszących się na około 30 metrów najwyższa i 18 najniższa. Nawet stojąc na zewnątrz można było dostrzec, że to, co na początku wzięto za jeden budynek, to tak naprawdę ich kompleks ze sporym dziedzińcem w środku. Całość robiła wielkie wrażenie bardzo starej i ważnej budowli mającej w sobie to coś, co tak przyciąga ludzi.

 Przed drzwiami stało dwóch dość poważnie wyglądających chłopaków ledwie kilka lat ode mnie starszych. Gdy tylko wstąpiłam na pierwszy stopień schodów jeden z nich natychmiast otworzył drzwi i przytrzymywał je dopóki nie weszliśmy do środka. Wnętrze zamku urządzone było dość staromodnie, ale elegancko i można nawet rzec, że pięknie. Wszystko tutaj miało swoją klasę i styl. Tutaj mama znów przejęła prowadzenie. Poprowadziła nas przez labirynt korytarzy w miejsce całkiem odmienne od tego, w jakim przez cały czas się znajdowaliśmy. Pokój dyrektorki był urządzony bardzo surowo, ale za to nowocześnie. Gdy tylko przekroczyliśmy jego próg siedząca za biurkiem kobieta podniosła się energicznie.

 Była szczupła i wysoka. Ubierała się prosto, ale z klasą. Widać było, ze nie była już młodą i żywiołową dwudziestolatką, ale z pewnością zachowała wiele energii z tamtych czasów. Miała nie siwe, lecz szare, a wręcz białe włosy, które zlewały się trochę z jej mleczną skórą i jasną sukienką, którą miała na sobie. Żywy kontrast dla tego obrazka stanowiły jednak jej oczy, wręcz do bólu zielone. Na jej twarzy nie widać było jeszcze zmarszczek, nie było też na niej trądziku, to co skaziło jej piękną cerę było ze mną blisko. Blizny, drobne, ledwo widoczne cięcia na policzkach. Nie zauważalne dla niewprawnego oka.

 Dopiero gdy przejrzałam się jej uważnie przeniosłam wzrok na pokój, jego skromny wystrój, widok za oknem ukazujący krużganki otaczające dziedziniec na trzech poziomach i fontannę na jego środku, oraz niewiele ode mnie starszego chłopaka stojącego w rogu, którego zauważyłam na końcu.

Wojowniczka dwóch ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz