Dwunastka

161 13 0
                                    

Przekraść się do sali z lustrem nie było trudno. Nie było trudno przekroczyć granicy pomiędzy wymiarami. Gdy tylko znaleźliśmy się w Calais zza drzew wypadli żołnierze. Wessa w pierwszym

odruchu spięła się i podniosła ręce układając je w gardę. Lina na jej dłoniach naprężyła się. Wil poruszył się niespokojnie. Zacisnęłam pięści. Caleb zmarkotniał jeszcze bardziej.

Żołnierze otoczyli nas ciasnym, kręgiem. Nie broniłam się, gdy poprawili więzy na nadgarstkach i związali nogi. Zerknęłam na Wila. Także wyglądał tak, jakby bardzo chciał walczyć, ale się powstrzymywał.

Wessa szarpnęła się na jakiegoś wojaka, gdy ten chciał związać jej nogi. Dostała po twarzy i upadłą na ziemię. Zagryzłam mocno zęby patrząc, jak Caleb odpycha Weskończyka. Przez chwilę kłócą się, a potem dochodzi do bójki. Jakiś starszy rozdziela ich, a potem związują i Caleba. Wszystko idzie zgodnie z planem, choć trudno mi patrzeć na zaczerwieniony policzek siostry.

Ładują nas do opancerzonego powozu konnego zaopatrzonego w klatkę z mocnej stali. Rajstopy rwą mi się, gdy zahaczam nimi o wystający element, który rozcina także skórę. Klatka nie jest duża, ani wysoka. Kulę sie przy boku Wila, mając obok siebie Wessę przyklejoną plecami do Caleba, który siedzi tuż obok, a w zasadzie naprzeciw Wila. Dwóch żołnierzy usiadło na koźle. Jeden z nich chwycił za lejce i pogonił dwie kare klacze do biegu. Reszta wojaków podzieliła się na dwie grupy. Jedni dosiedli koni, a drudzy Wznieśli się na przepięknych, ogromnych ptakach i odlecieli pierwsi. Konie śpieszyły sie swoim własnym tempem.

Droga była długa, kręta, pełna dziur, wzniesień, wystających kamieni i korzeni. Wiodła przez, góry, lasy i pola. Najczęściej jednak widać było ogromne połacie trawy wysokiej na kilka metrów. Po kilku męczących godzinach milczenia przestałam przypatrywać się drodze, a skupiłam się na przejeżdżających obok wojownikach.

Wszyscy oni z dokładnością komputera wykonywali wszystkie czynności, czy to był dosiad, czy poprawianie zbroi, robili to tymi samymi ruchami. Dobrze wyćwiczona armia może sprawiać takie wrażenie, ale po chwili zaczęłam podejrzewać manipulację.

W skupieniu obserwowałam kilka wybranych osób. Ich zachowania były tak podobne, że nie mogłam tego zmieścić w wyćwiczeniu ruchów. To było zbyt podejrzane. Czas zaczął upływać szybciej i nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do Kairu.

Z zamyślenia wyrwał mnie szczęk podnoszonej bramy.

Kair wyglądał zupełnie inaczej niż go sobie wyobrażałam. Może dlatego, że kojarzył mi mi się z Egipskim miastem w moim wymiarze. Ten był wielką, otoczoną potężnym murem fortecą z wieloma wieżami. W zasadzie to przypominało to średniowieczny gród.

Przejechaliśmy przez bramę i znaleźliśmy się pomiędzy szeregiem mniejszych budynków poprzedzających wielki zamek, do którego zmierzaliśmy. Wóz zatrzymał się tuż przed nim. Wojacy zsiedli z koni i z hukiem otworzyli klatkę. Najpierw wyciągnęli z niej Caleba, potem Wila, następnie wyciągnęli mnie, a na końcu Wessę, z którą obeszli sie zdecydowanie najdelikatniej.

Wrota zamku otworzyły się i wyszedł z nich przystojny, dobrze ubrany mężczyzna o ciemnych włosach i zielonych oczach. Zdecydowanie nie był Weskonem, nie czystym. Wil także od razu to zauważył. Sprawdziły się moje podejrzenia o manipulacji.

-Nie jest Półkrwi- zauważył od razu, gdy spojrzał na Caleba. Jakiś żołnierz natychmiast do niego podszedł.

-Sprawiał problemy.

-Nie było powodu go tu ciągnąć, do lochów- odparł ciemnowłosy. Spojrzał na Wessę, potem na Wila, a na końcu na mnie. Przyglądał sie moim oczom. Wiedziałam, że zdążyły już kilka razy zmienić kolor.

-Ona- wskazał na Wessę.- Do Szarej Komnaty. On, do Czarnej. Ona- wskazał na mnie.- Do Szkarłatnej.

Na te słowa kilka osób zasalutowało, kilka spojrzało po sobie porozumiewawczo, a większość zrobiła wielkie oczy i spełniła rozkazy władcy.

-Związać i unieruchomić- dodał mężczyzna i wrócił do zamku.

Dwie osoby złapały mnie pod ramiona i uniosły lekko nad ziemię. Wnieśli mnie do zamku i zaczęli podążać za władcą. Po chwili moje nogi zaczęły szorować po podłodze. Nie miałam na nogach butów, a rajstopy podarły się. Moje stopy już przed schodami zaczęły delikatnie krwawić. Wspinanie sie po stopniach tylko powiększyło powstałe już rany.

Zaciągnęli mnie na poddasze jednej z wież. Przywiązali rękoma do krzesła, gdy mężczyzna przechadzał się koło okna w tę i z powrotem. Oswobodzili mi nogi. Dwóch wartowników stanęło za drzwiami. Zaczęłam z uporem przypatrywać się mężczyźnie.

-Zapewne zastanawia cie, co tu robisz?- zapytał retorycznie.- Stara, poczciwa Beatrys... Zawsze myślałem, ze nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Nawet, gdyby chodziło o losy całej planety... A tu proszę. Siedzisz tutaj- podszedł bliżej mnie.

-I dobrze myślałeś- warknęłam.

Uśmiechnął się półgębkiem.

-Poświecenie?- spytał znów retorycznie.- Przereklamowane.

Przekrzywił głowę i przez chwilę przyglądał mi sie w milczeniu. Bez słowa mierzyliśmy się wzrokiem.

-Jesteś do niego podobna- powiedział w końcu.- Mogłabyś być także podobna do swojej matki... Prawie identyczne, gdyby nie...- zawahał się na chwilę, po czym wyciągnął skądś nożyczki i jednym ruchem skrócił moje włosy o połowę.- Takie miała, gdy ostatni raz się widzieliśmy- zmarszczyłam brwi.

-Skąd ten sentyment?- zapytałam z sarkazmem. Wiedziałam, że raczej nie odpowie. Wzruszył jedynie ramionami.

-Do rzeczy. Wolałbym nie poświęcać ci zbyt wiele czasu, powinienem zajrzeć najpierw do syna, szesnaście lat żeśmy się nie widzieli- spojrzał gdzieś w bok, a ja uświadomiłam sobie, ze Wil naprawdę jest do niego podobny. Zagryzłam wargi.- Ty i Wessa. Jesteście tu, bo chciałbym bardzo skutecznie zemścić się na waszym ojcu.

-Nie ma nic złego w brutalnej szczerości- westchnęłam.

Znów wzruszył ramionami.

-Przygotuj się, bo ten pobyt w Dwójce nie będzie należał do najprzyjemniejszych- uśmiechnął się krzywo i wyszedł. Spuściłąm głowę i zastanowiłam się, co robić.


Wojowniczka dwóch ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz