Z trudem przełknęłam ślinę. Nie zdążyłam się przez ten krótki czas jakoś szczególnie przywiązać do kolegi, ale ból i smutek widoczne na twarzy Wessy znaczyły moje serce potężnymi bliznami. Jakbyśmy były związane jakąś niewidzialną nicią, która umożliwiała mi odczuwanie uczuć siostry. Za nic nie chciałabym być teraz w jej skórze. Szybko się do niego przywiązała. Dimitrios to wiedział i podle wykorzystał. Wściekłość i żądza zemsty zagotowały się we mnie. Zacisnęłam mocno szczękę.
-Zabiję gnoja!- wykrzyknęłam.
-Najpierw załóż buty- poradził mi Wil. Zacisnęłam pięści.
-Zgubiłam koło Calais- mruknęłam do niego.
Natalia parsknęła śmiechem. Posłałam jej mordercze spojrzenie. Umilkła.
-To nie koniec kiepskich wieści- powiedział Wil, gdy zaczynałam kierować się do wyjścia z namiotu.- Dimitrios wysłał wojska na ziemię. Z tego co wiem walki na razie toczą się na terenie ośrodków, w których przebywają międzywymiarowcy, ale pole walki powoli się rozprzestrzenia. Niektórzy dyrektorzy wysłali też oddziały odwetowe na Wesemirę. Inne miasta zostały już zaatakowane.
-Jak?- spytałam bezsensownie.- przecież podróż trwa dziesięć godzin, a minęło może półgodziny, góra jedna.
Wil zaśmiał się sucho.
-Tylko nasze lustro jest tak powolne. Są środki transportu, którym przeniesienie o jeden wymiar zajmuje parę sekund.
Zmarkotniałam.
-Kurwa- wymknęło mi się.- Więc trwa wojna.
-Oficjalna- potwierdziła Madame. Zarumieniłam się lekko, gdy przypomniałam sobie o obecności mojej dyrektorki.
Zaczęłam sie przechadzać wzdłuż ściany namiotu. Nerwowo co chwile wyłamywałam sobie kostki palców, a te przeskakiwały z miejsca na miejsce z głośnym chrupaniem.
-I co teraz zrobimy?- spytałam po chwili przystając i odwracając się do sojuszników. Wszyscy oni mieli poważne, drastycznie smutne lub złe miny. Nie napawało mnie to optymizmem, zwłaszcza, że cały czas słyszałam urwany szloch Wessy w swojej głowie, mimo, że dziewczyna siedziała już cicho i zagryzała wargę.
-Wycofajmy się na ziemię- zaproponowała Natalia.- Zbierzemy nową broń i zaatakujemy. Nie mamy tu na razie nic do roboty.
Nie kwestionowałam tego pomysłu.
Wiedziałam, że co najmniej kilka osób miało coś przeciwko, ale nie było czasu na kłótnie czy spory. Ten pomysł był pierwszy i nikt głośno nie wyraził sprzeciwu. Już chwilę potem rozeszliśmy sie do namiotów w drodze ogłaszając decyzję, jaka zapadła.
Wszyscy żołnierze zaczęli zbierać swoje rzeczy, pakować się i siodłać konie. Z braku lepszego zajęcia pomogłam przy ostatniej rzeczy.
Osiodłałam najpierw karą klacz, a potem siwego jabłkowitego ogiera. W końcu zabraliśmy się za składanie namiotów. Z tym poszło szybciej bo była tu osoba kontrolująca metal i druga będąca telekinetyczką. Obóz zniknął w mgnieniu oka.
-Musimy dostać się do Warszawy- powiedział Wil podprowadzając do mnie karą klacz, którą przed chwilą ubierałam.- Razem z kilkoma osobami ruszymy przodem, zęby przygotować nam dostęp do portalu. Trzeba też sprawdzić, czy Warszawiacy nie zwrócili się przeciw nam- oznajmił i uśmiechnął się z dobrymi intencjami. Wręcz czułam emanującą od niego dobrą energię przeznaczoną jedynie dla mnie. Szybko pocałowałam go w policzek i wskoczyłam na konia.
-Więc na co czekamy?- spytałam i spięłam konia. Pokłusowałam do lasu, a Wil na siwym ogierze zaczął mnie gonić. Chwilę potem do wyścigu dołączyła reszta koni niosąc na grzbietach zdeterminowanych jeźdźców. Uśmiechnęłam się szeroko do drzew migających obok mnie i przyśpieszyłam do galopu.
Nie jechaliśmy długo. To było ledwie parę kilometrów. Wiatr bawił się z moimi włosami, sukienka powiewała na wietrze. Dopiero teraz pomyślałam, ze może nie powinnam jej zakładać.
Wtedy Wil zrównał się ze mną. Nic nie mówił, po prostu był. To mi zupełnie wystarczyło. Czułam jego ciepło, niewidzialna orkiestra wygrywała rytm jego serca w mojej głowie. Czułam się tak po raz pierwszy w całym życiu. Nie chciałam psuć chwili...
-Uważaj!- wykrzyknął przestraszony Wil, a jego serce zaczęło galopować w klatce piersiowej. Spojrzałam przed siebie, a potem w górę i z zaskoczenia zachłysnęłam się przełykanym powietrzem. Zgięłam się w ostatnim momencie i zakaszlałam, a płonąca strzała przemknęła nad moją głową i utkwiła w drzewie.
Za tą posypały się następne. Konie zaczęły stawać dęba.
-Kto właściwie z nami jedzie?- spytałam głośno uchylając sie przed kolejną zapałką.
-Natalia, Wessa, Spyros, Amira i Diego- odparł Wil przekrzykując rżące z przerażenia konie. Cichym szeptem uspokoiłam klacz, a ona od razu zawierzyła moim słowom i uspokoiła się.
-Jedziemy dalej!- krzyknęłam i spięłam konia piętami. Wil popędził za mną. Także reszta po chwili ogarnęła konie i ruszyła do przodu.
Warszawa nie była nawet miastem. Jeden murowany dom otoczony murem i rzędem zamieszkanych drzew. To nie wiele. Strzały sypały się z drzew, ale jak się okazało po chwili się skończyły. Ani my, ani oni nie mieli broni. Mimo wszystko mieszkańcy zgromadzili się przed bramą do murowanego domu i nie chcieli się ruszyć. Zahamowałam konia tuż przed ich twarzami pełnymi lęku. Wil zatrzymał się za mną, a inni przystanęli parę metrów w tyle. Przestawiłam się na język niemiecki.
-Nie chcemy zrobić wam krzywdy- powiedziałam głośno i wyraźnie, spokojnym, miękkim tonem. Ich oblicza złagodniały, a serca zwolniły.- Chcielibyśmy jedynie wrócić razem z naszymi ludźmi do domu, by uniknąć konfliktów- kłamałam jak z nut, ale oni mi wierzyli. Zaczęli się powoli rozstępować. W duchu zepchnęłam myśl o grożącej im wojnie na same dno.
Po chwili brama otworzyła się i piękna posiadłość stanęła przed nami otworem. Jej drzwi również się uchyliły i na schody wyszedł młody mężczyzna z piękną kobietą u boku.
-Witaj w Warszawie, Meliso- prawie wytrzeszczyłam na nich oczy. Przełknęłam ślinę i skierowałam konia w ich stronę. Przekroczyłam bramę. Teraz już nie ma odwrotu.
![](https://img.wattpad.com/cover/49280619-288-k5958.jpg)
CZYTASZ
Wojowniczka dwóch Światów
FantasiByła inna, ale tylko trochę. Robiła wszystko, żeby się nie wyróżniać, ale i to nie pomagało. Prawie we wszystkim odstawała od zwykłych 15-letnich dziewcząt. Była szybka, silna, odważna i zagubiona w sobie. Sprawiała wrażenie osoby bardzo tajemniczej...