Rozdział 21

458 42 7
                                    

Megan's POV

Kiedy zaczęłam już mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze, nie tak jak wcześniej, że teraz przestane się bać, nadal istniało wielkie prawdopodobieństwo w mojej głowie, że to wszystko jakiś żart, wyraz jego twarzy zaczął się powoli zmieniać. Zniknął cień radości, zaczęło znikać zdziwienie, niestety, zostawała nadal złość. Nie taka z jaką już wcześniej miałam styczność przez kilka lat naszej znajomości. Wciągnął mocno powietrze, wyprostował się i patrzył na mnie morderczym wzrokiem.

"Nienawidzę Cię" powiedział kręcąc głową. Moje serce zerwało się z tętniczy i uderzyło prosto w żołądek. Wszystkie moje oby się sprawdziły. W pewnym sensie właśnie tego chciałam, nieświadomie zmierzałam do tego momentu, to nie mogło się dobrze skończyć. Marnujesz komuś kilka lat życia, potem ktoś wypowiada zbyt wielkie słowa abyś mógł to znieść. Włączyłam bombę całując go i za wszelką cenę próbowałam ją rozbroić przecinając złe kabelki. Gdybym mu zaufała, dała mu szansę kiedy jej chciał... Teraz jest już po wszystkim. Teraz mnie nienawidzi i nie mogę tego zmienić, zasłużyłam sobie na to.

"Nienawidzę Ciebie z całego serca" oparł się o blat i patrzył na mnie rozbawiony.

Patrzyłam na niego bez słowa, bez chęci do mówienia. Słowa były już zbędne, zniszczyłam coś czego chciałam. Nigdy niczego niedoceniam, zawsze szukam dziury w całym, a kiedy to trace uświadamiam sobie jak bardzo tego potrzebuje. Nie byłam nawet pewna czy oddycham. Pierwszy raz w życiu jest mi tak za siebie wstyd. Czułam się jak w jednym w tych snów kiedy nagle pojawiasz się nago na środku miasta i nie wiesz co zrobić. Co mam zrobić? Czy moje błagania mogłyby coś tutaj dać? Nie. Nie, nie, nie ma szansy. Jeszcze kilka godzin temu to On mnie o coś prosił. Co ja zrobiłam? Zwyczajnie kazałam mu wyjść z mojego życia. Teraz? Teraz chcę żeby tak zwyczajnie, bez zastanowienia, znowu wsiadł do tego pociągu. Bezsensu. Powinnam częściej myśleć.

"Jeśli to wszystko co chciałaś mi powiedzieć, wyjdź. Ja tu pracuję, nie mam czasu na idiotki, które próbują się mną bawić"

W tym momencie serce zaczęło mi przyśpieszać. Kilka słów temu miałam jeszcze odrobinę pozytywnego myślenia, że może jak wyproszę, wybłagam. Nie miałam już złudzeń, najgorsze jest to, że On mówi to poważnie i ma rację. Ma cholerną rację. Cały czas kładłam mu kłody pod nogi i patrzyłam na yo czy dalej będzie mnie gonił. Bez przerwy go testowałam, tylko dlatego, że nie czułam się dobra. Za każdym razem kiedy kładłam mu kłodę pod nogi bałam się, że się wycofa, że zrezygnuje. W końcu udało mi się go doprowadzić do tego czego się bałam ale ciągle myślałam, że właśnie to zrobi. Nie wierzyłam w niego, w nas. Ciągle wyglądałam końca, każdego dnia myślałam, że stanie się to, co właśnie się wydarzyło. Nie zrobiłam nic aby temu zapobiec, osobiście do tego doprowadziłam.

Nie patrzył już na mnie, wybierał bar jakbym w ogóle tam nie stała jakbym nie istniała jakbym nie powiedziała, że go kocham. Ale ile to może znaczyć dla niego teraz, kiedy potraktowałam go jak śmiecia. Po co tu przychodziłam? Na co liczyłam? Że mnie przytuli, przyjmie znowu? Że kolejny raz będzie pracował za nas dwoje, że jestem tak cudowna, że powiem dwa słowa i wszystko naprawie? Nie, najlepiej ze wszystkich wiedziałam, że nie jestem wspaniała, że nie zasługuje na miłość. A jeśli na coś nie zasługujesz, nie będziesz wstanie to utrzymać jeśli nie dajesz z siebie więcej niż jesteś zdolny z siebie wykrzesać. Ja nie próbowałam, siedziałam wymyślając sobie nowe problemy. On zasługuje na kogoś kto będzie doceniał jego trud, kto dołoży coś do związku. To nie byłam ja.

Kiedy odzyskałam czucie w kończynach wyszłam stamtąd najszybciej jak umiałam. Alkohol przestał już działać, na dworze wiał zimny jesienny wiatr. Oddychałam głęboko i szybko, dotarło do mnie co straciłam, niestety zbyt późno. Wyjęłam z kieszeni czapkę i założyłam ją na głowę, zapięłam kurtkę i ruszyłam do domu. Nie doszłam zbyt daleko kiedy potknęłam się o sznurówni i z impetem upadłam na ziemię raniąc sobie dłonie i rozdzierając spodnie na kolanie. Należy mi się. - pomyślałam nie ruszając się przez chwilę. Ból w dłoniach narastał ale nawet gdybym chciała, było zbyt ciemno aby zobaczyć jak bardzo się poraniłam. Usłyszałam za mną kroki, coraz wyraźniejsze i szybkie. Ktoś do mnie biegł, nad ranem, kiedy latarnie bocznych uliczek są zgaszone. Uświadomiłam sobie, że jestem tylko bezbronną dziewczyną w ciemnej uliczce, ktoś mógł mnie obserwować. Przypomniałam sobie wszystkie historię o brutalnie zgwałconych dziewczynach, wywiezionych do burdeli, zabitych na organy. Szybko wstałam i zaczęłam uciekać, byłam górą, miałam całkiem dobrą kondycję. Kiedy już myślałam, że mi się udało, nadeptnęłam na sznurówkę i upadłam na ziemię z taką siłą, że nie zdziwiła bym się gdybym złamała sobie rękę. Rozejrzałam się dookoła, nie miałam bladego pojęcia gdzie jestem, nigdy nie byłam w tej części miasta, biegłam na oślep. Musiałam wrócić tam skąd przybiegłam ale istniało duże prawdopodobieństwo, że ta osoba mnie szuka.

Było mi potwornie zimno, bolały mnie ręce z zimna i od upadku, palce stóp mi zamarzały, co sprawiało równie dużo bólu i utrudniało chodzenie, do tego uświadomiłam sobie jak bardzo boli mnie kolano. Postanowiłam wejść na jakąś klatkę schodową i trochę odczekać. Na szczęście na osiedlu nie było domofonów i bez problemu mogłam wejść na klatkę. W środku było całkiem ciepło, wystarczająco dla mnie. Ktoś krzyczał na dworze, to nie mógł być mój prześladowca, teraz ktoś go zauważy. Głos stawał się wyraźniejszy i dziwnie znajomy. Jedno słowo obijało się o bloki, moje imię.

-----------

PRZEPRASZAM, ŻE TAKI KRÓTKI ALE CO ZA DUŻO TO NIE ZDROWO.

KTO TO TAK NAWOŁUJE NIESAMOWICIE?

Ed Sheeran & Ruby Rose Host The 2015 MTV EMA's: http://youtu.be/5kby-Kol7XE

Friendzone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz