Rozdział 2- Wielki dzień

87 7 1
                                    


To dziś.

Dziś zostawiam swoje "nudne" polskie życie i lecę do Stanów.

Dziwnie patrzeć na swój dom kiedy jest taki pusty, dziwnie patrzeć i wszystko sobie przypominać. Każde święta,urodziny,łzy,małe sukcesy,nocki,imprezy. Na tym balkonie pierwszy raz zapaliłam. Na tej kanapie pierwszy raz całowałam się z chłopakiem. W tamtym rogu zawsze rozpakowywałam prezenty a na tych schodach bawiłam się z kotem.

-Chloe! Czekamy w aucie, bierz ostatnie rzeczy i chodź bo spóźnimy się na samolot głuptasie- Mama w końcu wyluzowała, od kiedy zaczęliśmy się pakować ma zupełnie inny humor.

Wzięłam naładowany telefon, 2 kartony, wciągnęłam emu,czapkę i kurtkę i ostatni raz zerknęłam na mieszkanie.

-Będę tęsknić- powiedziałam to cicho i poczułam się jakby zaraz miał wyskoczyć kamerzysta, trochę to było filmowe.

Jechaliśmy pół godziny na lotnisko, po drodze chciałam zapamiętać jak najwięcej mimo,że znałam to miasto na wylot ale bałam się,że zapomnę,że coś przegapię. Wczoraj pożegnałam się z Weroniką,Patrycją i Olą, za nimi będę tęsknić najbardziej, ciągle okłamuję się,że utrzymamy kontakt ale wszyscy chyba zdają sobie sprawę jakie to będzie trudne.

Samolotem leciałam drugi raz w życiu, jak przystało na świeżaka robiłam masę zdjęć chmur,słońca i wszystkiego w około.

-Będzie co dodawać na instagrama-pomyślałam i się cicho zaśmiałam

Stwierdziłam,że zostało tyle godzin lotu,że założę słuchawki i w sumie naprawdę grubo odpłynęłam bo obudziłam się po 7 godzinach, czyli tak naprawdę za około pół godziny mieliśmy lądować. Chciałam sprawdzić godzinę ale po tylu godzinach oczywiste było,że padł. Cudownie.

Zaczęliśmy lądować i widok jaki widziałam był przepiękny, Nowy York z góry, w zimę, tak pięknie oświetlony... Po raz pierwszy poczułam,że jestem tu gdzie powinnam. Po odprawie poszliśmy do wypożyczonego auta i ze zdenerwowaniem zmieszanym z ekscytacją pojechaliśmy do nowego domu. Przejeżdżając ulicami Nowego Yorku chłonęłam każdą chwilę, zwracałam uwagę na wszystko, na ludzi,domy nawet na witryny sklepowe, które były przepiękne i każda była w klimacie świąt. Nagle tata się zatrzymał i moim oczom pokazał się budynek taki jaki sobie wyobrażałam. Biała cegła, duże okna w każdym mieszkaniu i wielkie drzwi wejściowe do holu, z którego pojechaliśmy windą do mieszkania numer 28.

Mama ze łzami w oczach włożyła klucz do zamka i na trzy cztery wszyscy popchnęliśmy drzwi. To wszystko wyglądało 100 razy lepiej niż na jakimkolwiek zdjęciu. Mieszkanie było ogromne i jasne. Rodzice wybrali sobie średni pokój, największy został na salon a ja i Maya miałyśmy się dogadać. Oczywiście bez kłótni się nie obyło ale mam co chciałam-mniejszy pokój ale z balkonikiem z widokiem na Central Park. Od razu jak weszłam wiedziałam jak go urządzę. Zeszły pokój musiałam dzielić z Mayą a my się dość hmm... Różnimy.

Na kolację zamówiliśmy pizzę i jedyne co mieliśmy w mieszkaniu to materace i parę kartonów z rzeczami, bo reszta była dopiero w transporcie. Pogadaliśmy wszyscy razem, ale każdy już był na tyle zmęczony aby się położyć i po prostu zasnąć. Mama nas ucałowała i powiedziała,że jutro ważny dzień więc abyśmy szły spać. Nie musiała dwa razy powtarzać.

________________________________________________

Następne rozdziały będą dłuższe, ale teraz jest początek i jak wiadomo one prawie zawsze są nudne hahah więc do następnego!


American teenage lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz