ROZDZIAŁ 9

141 9 0
                                    


-O nie, nie ! -Tak, Jess. Powiedziałaś, że mi ufasz. -Ale nie wiedziałam, że po raz kolejny zamierzasz zrobić ! Krzyknęła wzburzona, na co Justin skrzywił się. Pierwszy raz miał okazję usłyszeć z jej ust słowa o tak podniesionym tonem. Nie spodziewał się, że ta malutka istotka posiada taką siłę. Widocznie musiał się jeszcze wiele o niej dowiedzieć. Chociaż Justin trzymał ją za ramiona, nie przeszkodziło to Jess wciśnięcia pięt w podłogę przez co musiał się zatrzymać tuż przed drzwiami, które prowadziły do gabinetu jego ojca. Przez całą tą sytuację zakręciło się jej w głowie. Była kompletnie absurdalna. Momentami Jess miała wrażenie, że to tylko sen. Mimo krótkiego czasu od wprowadzenia się do Bieberów, doskonale przejrzała Justina. Był zimnym, aroganckim, zadufanym w sobie dupkiem. -Błagam Cię, Jess. To dla mnie ważne. – Justin jęknął. Przestała się zapierać i odwróciła w jego stronę. Na twarzy bruneta o czekoladowych, hipnotyzujących oczach, wymalowana była bezradność. -Ale to złe, Justin. Westchnęła, wypuszczając zamagazynowane powietrze z płuc. Chciała mu pomóc, ale nie w taki sposób. Teraz zaczęła żałować, że powiedziała krótkie tak, gdy zapytał, czy mu ufa. -Nie, jeśli robi się to w takiej sprawie. Justin zbliżył się do siostry i palcem wskazującym uniósł jej podbródek do góry, aby przestała się bawić własnymi palcami i spojrzała na niego. Zupełnie nie rozumiał skąd przyszło mu to do głowy. Całą winę zrzucał na malowanie, przez które zawsze się rozczulał. - Pomożesz mi ? – zapytał, prawie szepcząc. Serce dziewczyny mocniej zabiło, kiedy nieustępliwie patrzył w jej oczy. Nigdy wcześniej nie była postawiona w takiej sytuacji, gdzie dobro jej serca walczyło z kimś, kogo powinna nie lubić. Justin sprawił Jess przykrości, ale ona nigdy go nie skreśliła. Zawsze wybaczała. -T-tak. – przytaknęła, drżącym od emocji głosem. Justin uśmiechnął się lekko, ale nie był to uśmiech pełen radości. Była w nim gorycz. „Będę się za to smażył w piekle" – pomyślał, lecz i ta myśl nie była mu straszna. Wiedział, jak chce przejść przez życie. Sam opracował już plan, którego pierwszym punktem jest sprawdzenie, czy jego ojciec na pewno kłamie. - Poczekaj, Justin. - Westchnęła, nie mogąc przemóc w sobie niechęci do szperania w rzeczach ojca chłopaka. - Nie chcę mieć kłopotów. Nie chcę żeby Ana i Jeremy mnie nienawidzili przez to, co zaraz zrobimy. Obiecaj mi, że będziesz mnie krył i nikt się niczego nie dowie. - Powiedziała na jednym wdechu, przez co jej policzki nabrały czerwonego koloru. - Obiecuję mała, będę Cię krył. Jednak, nie mogę obiecać, że nikt się niczego nie dowie. Gdy moje podejrzenia okażą się faktem będę musiał powiedzieć do na głos. Ale nie bój się, biorę - Blondyn zbliżył się do dziewczyny, przez co niemal stykali się sylwetami. Jego dłoń powędrowała ku górze, więc jego długie palce były w stanie musnąć jej delikatną skórę. Jessica zadrżała pod wpływem tego nieznanego jak dotąd dotyku. - to wszystko na siebie. Pozostaniesz niewinna, jak aniołek. - Wyszeptał do jej ucha, a następnie szybko odsunął się od jej ciała. Może to było dziwne, ale Jess wcale nie chciała, żeby się cofał. *** Gabinet Jeremy'iego spowiny był w lekkim mroku, który tworzyły brązowe rolety na oknach. W powietrzu unosił się zapach drewna, sygnalizujący, że od kilku dni nikogo w nim nie było. Mimo to wszystkie dokumenty leżały na swoich miejscach; niektóre w kolorowych teczkach, inne na biurku, a jeszcze inne w przeznaczonych do tego przegródkach. Tylko jeden, malutki promyczek zdołał się przedostać do pomieszczenia. Padł centralnie na stojące na dużym biurku kulki Newtona, co w pierwszej chwili oślepiło Justina, jednak nie zatrzymało. On był zdeterminowany zaś Jess ledwie oddychała, wchodząc do środka. -Jeśli mi pomożesz wyjdziemy stąd szybciej. - oznajmił, klękając przed prostokątną komodą, na której stały rodzinne zdjęcia. Jess była kompletnie zdezorientowana. Bieberów znała zbyt krótko, aby wiedzieć, gdzie i co trzymają w swoich gabinetach. Najbardziej jednak irytowała ją skrytość Justina. Chociaż chciała wiedzieć o co naprawdę chodzi, ale obiecała, że poczeka i nie będzie naciskać. -Czego szukamy ? Jej głos był napięty i drżący. Wykorzystując wszystkie swoje siły, walczyła ze samą sobą, aby podjąć zadanie i nie uciec z płaczem. -Wszystko co wydaje się podejrzane. - uciął krótko Justin, kalkulując kolejne kartki formatu A4. Ta odpowiedz niewiele pomogła Jess, a nawet bardziej zdezorientowała. O ile to było możliwe. Nie miała pojęcia, co oznacza wszystko określone mianem „podejrzane". Przełykając ślinę, stanęła obok klęczącego brata i otworzyła pierwszą szufladę. Na wierzchu leżało kilka rodzinnych zdjęć, kryminał i akt urodzenia. Na początku wydawało się dla niej to jak najbardziej normalne, ale gdy zagłębiła się w szufladę, okazało się, że tak ważny dokument kompletnie nie pasuje, aby tu być. -A to ? Justin podniósł głowę, słysząc pytanie siostry. Był tak wpatrzony w dokumenty, że zupełnie zapomniał o obecności Jessici. -Co to ? -Twój akt urodzenia. Dziwne, że był w tej szufladzie. Młody Bieber ostrożnie chwycił akt i przyjrzał mu się uważnie. Jess obserwowała, jak marszczy brwi, potem rozszerza oczy w zdziwieniu, a następnie przenosi wzrok na nią. -Jesteś genialna. - Co? Dlaczego? - Zapytała zdziwiona nie mogąc zrozumieć zainteresowania chłopaka jego aktem narodzin. Nie widział go wcześniej? Czy coś innego było nie tak? - Widzisz to? - Spytał, wskazując na miejsce, gdzie widniała pieczątka z urzędu. - Nie wygląda na autentyczną. Myślę, że Jai zrobiłby lepszą zwykłym markerem i monetą. - Do czego zmierzasz? - Wyszeptała, mając przerażenie w oczach. Niczego nie była w stanie zrozumieć. - Myślisz, że ktoś podrobił Twój akt urodzenia? W jakim celu? - Nie jestem pewien czy ten jest podrobiony, Jess. Muszę to sprawdzić. - Westchnął, łapiąc dziewczynę za sweter i ciągnąc ją do wyjścia. - Jestem niemalże pewien, że ktoś próbuje mnie oszukać, rozumiesz? A raczej, że ktoś mnie oszukuje. - Chodzi Ci...o Twoich rodziców? - Tak, Jess. - Mruknął, spoglądając na ukradzioną kartkę. - Obiecaj, że do wyjaśnienia tej pieprzonej sprawy, całe to zajście jest naszą tajemnicą. Zgoda? - Zgoda, Justin. - Kiwnęła głową, prawie od razu. - Pojadę z Tobą, dobra? Nie chcę siedzieć w domu. - Pewnie. - Przytaknął, po czym oboje zbiegli ze schodów. Zajęcie miejsc w samochodzie zajęło im około pięciu minut. Tylko jedno z nich miało świadomość, gdzie zmierzają. Jedynie Justin w ogóle wiedział, co do cholery działo się w tamtym momencie. Dziewczyna nie miała pojęcia, czy powinna wierzyć młodemu Bieberowi. Chłopakowi, który z pewnością mógł planować okradzenie własnego ojca, lub cokolwiek innego. Bała się, lecz cząstka jej serca podpowiadała wyraźnie: ,, Juss mówi prawdę, musisz mu towarzyszyć.'' Tak naprawdę, to on był osobą, która zwracała na nią najwięcej uwagi i miała wrażenie, że chłopak nawet czasami się o nią martwił. Zaczynała mu ufać bardziej niż Anie i Jeremiemu, których często nie było w domu. Nie miała pojęcia, czy na pewno są w porządku. Dopiero w samochodzie, dotarło do niej, że przecież w ogóle ich nie znała. - Gdzie jedziemy?- Zapytała nieśmiało, odganiając od siebie nieprzyjemne myśli.
- Muszesprawdzić, czy ten dokument jest autentyczny. Mam znajomego eksperta. Wzasadzie, to kuzyn moich bliźniaków. Jest zawodowcem.
- Twoich bliźniaków? - Zaśmiała się cicho, zasłaniając usta dłonią. - To zabrzmiało, jakbyś miał dzieci. - Oj, chodziło mi o Luka i Jaidona. - Westchnął, również się podśmiewając. Lubił chwile, kiedy Jessica była wesoła i po prostu uśmiechnięta. - Są dla Ciebie ważni? - Zapytała, a uśmiech nieschodził z jej twarzy, która mimo wszystko posiadała jeszcze dziecięce rysy. - No wiesz, Twoi przyjaciele. - Są moją rodziną, Jessica. - Odparł bardzopoważnie, zaciskając knykcie na kierownicy. - Tą prawdziwą. Bo teraz sam niewiem, w co mam wierzyć. - Dodał ściszając głos, niemal do szeptu. - Kiedyśzrozumiesz, o czym mówię. -Wiem co to znaczy. - broniła się Jess. - Taylor jest moją rodziną. -Długo byłaś w domu dziecka ? - spytał swobodnie Justin, skręcając w ciemną uliczkę. Kamienice były tu zaniedbane i naznaczone czasem, co nie umknęło uwadze Jess. Okolica była tak przerażająca, że dziewczyna poczuła ciarki, rozchodzące się po kręgosłupie. -Matka oddała mnie zaraz po porodzie i uciekła ze szpitala. - wyszeptała. W jej gardle pojawiła się wielka gula, a do oczu napłynęły łzy. Nawet po wielu minionych latach, rana w sercu Jessici nie zdołała się zasklepić. -Nie przejmuj się tym, okej ? Czasami lepiej wychowywać się bez rodziców niż codziennie doświadczać tego, że nas nie kochają. W krótkim czasie. Jess przeanalizowała jego słowa i stwierdziła, że mają sens, lecz nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa. Justin poczuł się zestresowany, kiedy Jess nie odzywała się. Miał ochotę strzelić sobie w twarz za to co powiedział. Zdał sobie sprawę, że mogłoby to być nie na miejscu. Ona cierpiała. -Właśnie dlatego nie chcę mówić Ci co mną kieruje. - przyznał ze smutkiem. -Boję się, że prawda, którą próbuję odkryć, zrani Cię równie mocno. Justin nie patrzył na Jess, gdy to mówił. Nie chciał, aby w jego oczach odkryła bezradność, którą czuł. Powolnie zajechał na mały parking pod niskim blokiem. Wysoka latarnia rzucała mały cień na chodnik, którym co chwilę przechadzały się skąpo ubrane kobiety i pijani faceci. -Co za okropne miejsce. Jess zmarszczyła nos, na co Justin uśmiechnął się delikatnie. Wyglądała wtedy tak słodko ... -Postaram się załatwić to szybko. - obiecał. -Ale Ty nikomu nie otwieraj, dobrze ? -Dobrze. - zasalutowała wesoło. Chwilowa nostalgia połączona ze smutkiem i nieskończonym żalem minęła przez co Jess poczuła się lepiej. Młody Bieber znalazł się w jednym z tutejszych, zaniedbanych bloków. Odór moczu i stęchlizny od razu dostał się do jego nosa, co wywołało u niego odruch wymiotny. Nie miał pojęcia dlaczego Stew, wujek bliźniaków, mieszkał w tak zasyfionym miejscu, mimo że nie narzekał na brak pieniędzy. Być może była to jedynie przykrywka, nie chciał rzucać się w oczy, ponieważ jego biznes nie do końca był legalny. Justin pokonał dużą ilość schodów zanim znalazł się przed właściwymi drzwiami. Zapukał w nie agresywnie, chcąc pokazać swoje groźne oblicze. Przydział maskę prawdziwego gangstera, którym oczywiście nie był. Po krótkim czasie, drewniana powłoka zaczęła się otwierać, a między framugami futryny stanął gruby mężczyzna z pokaźnym zarostem. - Młody Bieber? Co Cię do mnie sprowadza? - W głosie wyczuwalne było to charakterystyczne zdziwienie. - Mam sprawę z dokumentami. Zapłacę. - Zaznaczył, wkładając rękę do kieszeni, aby sięgnąć obiekt, który należało zbadać. -Wejdź, Justin. - powiedział. Pokaźniej postury mężczyzna przesunął się w bok, aby Justin mógł wejść, nie fatygując się, aby wytrzeć buty, które ubrudził wdeptując w kałuże tuż pod klatką schodową. -Kochanie ! Kto przyszedł ? Z kuchni dobiegł ich kobiecy głos. Dakota - żona Stew'a była niską blondynką o szarych oczach i o wiele mniejszym wieku. -Justin. - oznajmił, zamykając drzwi wejściowe, nie zapominając o dwóch dodatkowych zabezpieczeniach. -Zrobić Wam herbatę ? -Nie trzeba. - odpowiedział dość szorstko. Wzrokiem zaprosił Justina do gabinetu. Był to mały pokój. Na oknach wisiały rolety, których Stew nie pozwał podnosić. Przy wschodniej ścianie stały cztery regały z wieloma książkami, a na środku niemodne i obdrapane biurko. Justin znał już to miejsce, ponieważ był tu dwa razy. Za każdym razem jego podejrzenia spływały na niczym, a Stew nie był w stanie powiedzieć nic konkretnego. -O co chodzi ? - spytał, swobodnie siadając w fotelu. Nie wiedzieć czemu Justin był tak zdenerwowany, że postanowił pozostać w pozycji stojącej, mimo wzrokowej zachęty wujka bliźniaków. -O to co zawsze. - odpowiedział twardo. Nie chciał zrzucać maski skurwiela. Musiał być silny. Stew chciał już wywrócić oczami, ale powstrzymał się, obserwując, jak młody Bieber wyciąga z kieszeni kartkę i niedbale rzuca ją na biurko. Tak naprawdę Stew był dobrym człowiekiem, ale ze złą pracą. Współczuł Justinowi, rozumiejąc co ten nastolatek musi przechodzić. -Dobrze, że tym razem nie są to tylko słowa. - powiedział z pochwałą i wyprostował plecy. Justin podszedł do zasłonięte bo okna i pochylił się, opierając dłonie na zimnym parapecie. Na ciemnego brązu rolecie dostrzegł mała dziurkę, przez którą mógł dostrzec swoje auto. Jess była w nim bezpieczna. Zamyślona zmieniała stacje radiowe i co chwilę krzywiła się. Cóż gust muzyczny Justina był odrobinę wyrafinowany ... -Są tu pewne nieprawidłowości, ale to nie dowód. Po chwili wpatrywania się w kartkę mężczyzna przemówił. Żałował, że nie może nic więcej powiedzieć temu zagubionemu młodzieńcowi. Nie mógł ryzykować ze względu na swoją żonę i dziecko w drodze. -Dlaczego ? -spytał dość spokojnie. Krótkie przyglądanie się Jess, zrelaksowała go i w zupełności nie rozumiał reakcji swojego ciała. Obrócił się do mężczyzny w fotelu, który zdążył już zdjąć okulary, przyglądając mu się uważnie. -Tak naprawdę ktoś mógł się pomylić albo pieczątka jest stara. Mają w nosie nasze zdanie, choć wiemy, że akt został podrobiony w konkretnym celu. -Więc potwierdzasz, że mój ojciec nie jest ze mną szczery ? -Tak. - odparł zdawkowo. Następnie westchnął i wstał z fotela. -Co mam zrobić? Justin czuł się tak, jakby grunt walił mu się pod nogami. Był wściekły na Jeremy'iego, który przez tyle lat wpajał mu same kłamstwa, a rodzina, którą tworzą, to jedna wielka kpina. -Proponuję zatrudnić detektywa. Sprawa zaczyna się robić naprawdę poważna. Dobrze wiesz, że więcej ci nie pomogę, a sam też niewiele zdziałasz. Justin ściągnął brwi nieco oburzony słowami rosłego mężczyzny, który usiadł na biurku. -Poradzę sobie.-stwierdził z pewnością siebie. Zanurkował ręką do kieszeni i wyjął z niej dwa okazałe banknoty, które ze złością rzucił na biurko. Akt ujął w drugą dłoń. Stew wywrócił oczami, przyglądając się dziecinnemu zachowaniu Justina. Brunet bez słowa podszedł do drzwi. -Bieber ! Z nieukrywaną niechęcią Justin odwrócił się do Stew'a. -Nie mieszaj się w to chłopie. Troska prawie obcego mu mężczyzny sprawiła, że Justin wziął do sobie do serca jego słowa. Stew był starszy, doświadczony, niosący bagaż doświadczeń, a on tylko młodym chłopakiem, który pogubił się we własnym życiu, które przepełniały bójki, kradzieże i seks. Młody Bieber pokiwał głową na potwierdzenie, że zrozumiał co do przekazania miał mu straszy mężczyzna i wyszedł. Na dworze ściemniło się jeszcze bardziej, dlatego musiał włączyć światło, aby bezpiecznie przejść przez klatkę schodową i dotrzeć do samochodu, w którym czekała Jess. -Jak poszło ? - spytała niemalże od razu z widocznym ożywieniem i przejęciem. Patrząc na Justina oraz jego pozbawione wyrazu i zalane smutkiem oczy, stwierdziła, że nie jest dobrze. -Nie rozmawiajmy o tym. Jessica nie odezwała się więcej. Pozwoliła Justinowi, aby sam przy akompaniamencie muzyki przemyślał wszystko, nawet jeśli droga miała zapowiadać się okropnie nudno, kiedy nie słyszała jego głosu niczym aksamit z charakterystyczną chrypką. - Gdzie masz ochotę się wybrać Jess? - Bieber zapytał nieoczekiwanie. Dziewczyna myślała że będą milczeli do końca podróży, lecz najwidoczniej jej przypuszczenia były mylne. - Co? - Wydukała nie wiedząc, co właściwie odpowiedzieć. Justin onieśmielał ją i właściwie traciła przy nim zdolność do wysławiania się. - Chcesz iść do zoo? - Um, jasne. - Pokiwała nieśmiało głową, ciesząc się, że spędza razem trochę czasu. - Byłaś kiedyś w naszym zoo?- Zapytał chcąc podtrzymać rozmowę. Jessica zaprzeczyła kiwnięciem głowy. Będąc w domu dziecka niejednokrotnie dzieciaki miały wycieczki do ogrodu zoologicznego, ale zazwyczaj była chora lub z innych powodów nie mogła tam jechać. - Będzie fajnie. Napiszę do bliźniaków żeby dołączyli do nas z Nashem. Dzieciak potrzebuje odskoczni. - Jesteś bardzo opiekuńczy. - Zauważyła, ukrywając zawiedzenie w głosie. Myślała ,że spędza czas tylko we dwoje. Nie wiedziała nawet dlaczego, ale bardzo jej zależało na uwadze chłopaka. Mimo że był jej bratem, pociągał ją. Wiedziała, że to złe, ale nie potrafiła nic poradzić. Jakiś czas później, kiedy wszyscy znaleźli się na miejscu i kupili bilety, za które oczywiście zapłacił Justin, cała grupa postanowiła zahaczyć o budkę z lodami. - Jakiego chcesz loda? - Jess zapytała przyglądając się różnym smakom deseru. - Oj, nie zadawaj mi takich pytań, mała. - Juss odpowiedział ze swoim firmowym uśmiechem, na co pozostali chłopcy wybuchnęli śmiechem. Jess zarumieniła się niczym dojrzały pomidor i złożyła zamówienie nadal zakłopotana. Widząc smakowitego loda, który dostała brunetka, Luke również się skusił, a potem mogli już zwiedzać alejki. Mimo towarzystwa chłopaków Jessica nie czuła się nieswojo. Rozmowy pomiędzy nimi były tak naturalne, że w tamtej chwili nie potrzebowała przyjaciółki. -Jak Ci się podoba ? - spytał Justin, podchodząc do dziewczyny, która w oddaleniu przyglądała się ptakom o wielokolorowym ubarwieniu. W tym samym czasie chłopcy postanowili pobawić się na placu zabaw. -Jest cudownie. - pochwaliła, uśmiechając się szeroko. - W bidulu nigdy nie wychodziliśmy na wycieczki. -Bali się, że spieprzycie ? - Justin przesunął się w bok i oparł o barierkę, zabraniająco bliższego podejścia do zwierząt. Jess skrzywiła się na dobrane przez brata słownictwo. -Prawdopodobnie tak. - odpowiedziała smutnym głosem, przechodząc kawałek do następnych okazów. Spędzając czas tutaj zdała sobie sprawę, że tyle wspaniałych rzeczy ją ominęło. -Złamałeś mi palec, debilu ! - Rodzeństwo jak na zawołanie wybuchło śmiechem, słysząc donośny krzyk Luke'a z drugiego końca alejki. -Idziemy do nich ? - spytała Justina z uśmiechem. -Inaczej się chyba pozabijają. - westchnął, kręcąc głową . Jess raźnym krokiem ruszyła pierwsza, dostrzegając koszy przy pokaźnych rozmiarów drzewie, do którego wrzuciła malutką chusteczkę, którą dostała przy zakupie loda. Następnie szła dalej. -UWAŻAJ ! -usłyszała krzyk Justina, będąc już w połowie drogi do chłopaków. Nim zdążyła zarejestrować co się dzieje, leżała na brudnym chodniku, a obok niej przejeżdżał rower z szaloną prędkością. Poczuła lekki ból w pośladkach i ręce, na którą upadła. Miała tylko nadzieję, że nie jest złamana. Chłopak o blond włosach zatrzymał rower i podbiegł do niej zmartwiony. -Jezus ... Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Klęknął obok niej. Justin znieruchomiał na chwilę w momencie, gdy Jess upadała. Na usta cisnęły mu się wszystkie przekleństwa świata. Kierowany złością podbiegł do chłopaka, złapał za kaptur szarej bluzy i odciągnął od Jess, która właśnie z uśmiechem tłumaczyła mu, że nic takiego się nie stało. -Jak jeździsz, kurwa ! - krzyknął Justin, popychając go na chodnik. Blondyn upadł plackiem zdezorientowany i przestraszony dominującym nad nim Justinem. -Nie zauważyłem jej. - tłumaczył się spokojnie, nie chcąc wzbudzić w nim większej furii. W oczach Jess pojawiły się łzy, lecz była zbyt spięta by zaradzić coś tej sytuacji i powstrzymać Justina. Do tego wszystkiego zbyt obolała, aby wstać. -Gdzie masz oczy skurwielu ! - Justin kopnął blondyna w piszczel, na co ten zawył z bólu. - W dupie ! -P-przepraszam. - wydukał. - W dupie mam twoje przeprosiny ! Mogła sobie coś złamać przez ciebie ! - ponownie kopnął go, tym razem w brzuch. Nie miał litości. Nie czuł nic oprócz złości. -Juss, co tu się dzieje ? - zapytał zdyszany Nash, który przybiegł tu zaniepokojony całą sytuacją. -Gnój nie potrafi jeździć. -Idź już. - Nash zerknął na blondyna, dając mu znak, że może iść zanim sytuacja się pogorszy. Kiedy chłopak wstawał z ziemi chwiejąc się, on pomógł wstać Jessice. -Dlaczego go, kurwa, puszczasz ! - krzyczał Justin, szykując się, aby dorwać blondyna, który mimo bólu szedł szybko. Nash złapał Justina za ramiona i nie pozwolił, by przyjaciel go dogonił. Jess było okropnie szkoda tego chłopaka. Uważała, że nie zasłużył sobie na gniew Justina. Każdemu zdarza się jechać na rowerze o wiele szybciej niż powinno się to robić. Po za tym nic się jej nie stało. Zupełnie nie wiedziała co teraz będzie. Nash uspokajał Justina, ale bała się, że jego wściekły nastrój zostanie do końca dnia. -Dobrze. - przytaknął potulnie Justin, przeczesując włosy dłonią. Nash poklepał go po ramieniu i odszedł do chłopaków posyłając Jess spojrzenie, mówiące o tym, że nie musi się już niczego obawiać. -Wracajmy do domu. - zaproponował brunet. Jessica pokiwała głową. Wydawałoby się, że napięcie pozostanie na długo, jednak Justin pierwszy odezwał się kiedy byli już w samochodzie. -Nic Ci nie jest ? -Nie. - zaprzecxyła Jess, prawie szepcząc. Justin zrozumiał, że prawdopodobnie teraz sie go boi. -Przepraszam, poniosło mnie. -Zgadzam się. -Mógł uważać, jak jedzie. - fuknął z wyrzutem. Jess popatrzyła mu prosto w oczy pierwszy raz od dłuższego czasu. Miękł. -Każdemu sie zdarza, Justin. -Wiem, ale... -Cii. - położyła swoją dłoń na jego dłoni. Justin zadrżał. -Zapomnijmy o tym, ok ? -Dobrze. - przytaknął z uśmiechem. Droga minęła rodzeństwu już w wyśmienitej atmosferze. Śmiali się, śpiewając piosenki, a ich dłonie nadal były splecione. Nie czuli się zawstydzeni. Dopiero docierając do domu powrócili na ziemię. Justin jako pierwszy poznał tę burzę brązowych loków i głos w którym był zakochany.-Selena? Co tu robisz ?

You are my poison, Justin.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz