Rudowłose czarownice i inne zła powszechne

233 31 5
                                    

- Fergusie, szybko! Jakiś idiota wleciał tu niebieskim pudłem i ono zgniotło naszą choinkę! - Krzyk Roweny był pierwszym co zarejestrował słuch Matyldy. Demon postarał się podnieść, ale był czymś przytrzaśnięty. W dodatku budka posiadała chyba jakieś zabezpieczenia, w każdym razie nie mógł używać swoich mocy. Usłyszał czyjś jęk po swojej prawej stronie i szybko odwrócił w tamtą stronę głowę, licząc na to, że ten ktoś mu pomoże.

- No aniołku, możesz oficjalnie rozpowiadać ludziom, że na ciebie poleciałem. - zaśmiał się kapitan Jack Harkness, który podczas zderzenia wylądował na Castielu. 

- Nie rozumiem dlaczego miałoby to kogoś obchodzić. - odpowiedział anioł, zrzucając z siebie agenta.

- No zbyt delikatny to ty nie jesteś. - mruknął kapitan wstając i otrzepując się z pyłu. Wyciągnął w stronę Castiela dłoń chcąc pomóc mu wstać, ale ten tylko popatrzył na niego jak na skończonego idiotę i wstał sam. Matylda stwierdził, że jest to idealny moment żeby uświadomić ich o swojej obecności. Odchrząknął, a dwie pary błękitnych oczu zwróciły się w jego stronę. 

- Moglibyście mi tak pomóc? Bo by się trochę przydało. - stwierdził. Anioł wzruszył ramionami, podszedł do niego i podniósł metalową konstrukcję jakby ta wcale nie ważyła przynajmniej dziesięciu ton. Demon wyczołgał się stamtąd i skinął swojemu teoretycznie największemu wrogowi w podzięce. 

- Gdzie reszta? - zapytał rozglądając się wokół i nikogo nie widząc. 

- DOKTORZE! - wydarł się w tej samej chwili Jack Harkness widząc jedynie rękę kosmity na skraju platformy kontrolnej. Pobiegł w tamtą stronę ze łzami w oczach. - Nawet nie zdążył się regenerować! 

- Ja wciąż żyję idioto! - odpowiedział mu głos.

- Co? Jak to? Przecież została z ciebie tylko ręka! - Kontynuował swoje zawodzenie kapitan. 

- Pod konsoletą. - Znów odezwał się głos. Jack wychylił się przez barierkę i zobaczył Władcę Czasu leżącego na siatkowatej podłodze pod nim. W jednym kawałku, tylko z kilkoma zadrapaniami na twarzy i kilkoma dziurami w marynarce. 

- Cas? - Od strony jednego z przejść w głąb statku anioł usłyszał głos swojego przyjaciela. 

- Dean? - odpowiedział, idąc w jego stronę. Winchesterowie siedzieli na podłodze i niezbyt ogarniali co się wokół dzieje, ale nie odnieśli chyba żadnych poważnych obrażeń. Niedaleko nich leżał Sherlock, również przytomny, z rozcięciem na łuku brwiowym i wciąż starał samemu sobie wytłumaczyć funkcjonowanie Tardis.

- Jak na twór z innego wymiaru to on nie jest zbyt pojętny w statkach kosmicznych. Ej, loczki na głowie, przecież to technologia rasy Doktora, nie powinieneś jej znać? - spytał Dean detektywa. Ten spojrzał na niego po czym wrócił do mamrotania do siebie.

- No z niego to zbytniego pożytku nie będzie... - stwierdził Sam wzruszając ramionami i podnosząc się z ziemi. Po chwili łowcy, anioł, demon i dwójka podróżników w czasie stała przed wyjściem ze statku i omawiała strategię. 

- Matylda, Jack, Cas i Dean wyjdą do piekła na zwiady. Ja i Sam poszukamy Clary i Charlie. A Sherlockowi damy jeszcze chwilkę na ochłonięcie. - zakomendował Doktor. Wszyscy go słuchali, bo w pewnym sensie stał się przywódcą tej misji. 

Jakież było zdziwienie Roweny, gdy nagle z tajemniczej budki wyszedł wprost na nią jakiś nieznajomy brunet. 

- Kapitan Jack Harkness. - Uśmiechnął się do niej. Czarownica wciąż stała wpatrując się w niego z niezrozumieniem. Po chwili z pudła wyszli trzej kolejni ludzie. Dwóch z nich miała już wątpliwą przyjemność poznać. Jeden był Winchesterem. Potomkiem tych paskudnych Ludzi Pisma, którzy wytępili tak wiele z jej gatunku! Tym starszym Winchesterem, Deanem, w dodatku! Tym, który tak potwornie zdradził jej syna! A drugi był dość wiernym sługom, jednym z niewielu przeciw którym nie knuła intrygi, którego jej syn, król piekła (co uwielbiała podkreślać) nazywał Matyldą. Trzeciego pominęła, chociaż była przekonana, że gdzieś już widziała jego twarz.

- Nie za bardzo rozumiem co tu robicie. Ani dlaczego rozwaliliście moją choinkę tym obskurnym pudłem! - odezwała się kobieta. 

- Przybyliśmy na ratunek. - odpowiedział Matylda.

- Ratunek? Chodzi o bunt? Nie musisz się tym martwić, kryzys zażegnany, w ramach sankcji buntownicy nie dostaną pierniczków. 

- Chodzi o to co się z wami dzieje. - odpowiedział Dean, zdziwiony tym, że Rowena jeszcze nie rzuciła na nich żadnego zaklęcia. 





Walnięte Święta [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz