Rozdział 16 Zdrajcy

239 24 0
                                    

Angela

Ogarnął mnie ogromny smutek.
- Przepraszam nie dotrzymałam obietnicy.
To moja mała Lucy, uśmiechnęłam się, a w moich oczach pojawiły się łzy.
-Lucy... słyszysz mnie?
- Mamo... tak się cieszę.
- Jesteś cała? Coś ci zrobił?
- Nic mi nie jest...
- Ale?
- Raz prawie mnie udusił i raz... -zawiesiła się.
- Mi możesz wszystko powiedzieć, nie ważne jak straszne, głupie...
- Zrobił mi ekhem.
- Co?! Ty mu na to pozwoliłaś?
- Byłam przywiązana i nie miałam zbyt wiele do gadania.
- Zabiję, no kurwa zabije go!
- Najpierw musicie nas znaleźć -zauważyła.
- Wiem- westchnęłam. - Gdzie Cię zabrał?
- Nie jestem pewna ile płyneliśmy ale coś koło dwóch dni. Jesteśmy na wyspie, nie daleko brzegu jest dom w których mieszkamy. Gdy byłam z tyłu statku widziałam wschód słońca. To wszytko.
- Powinno nam wystarczyć, zapomniała bym Jeff jest z tobą.
- Na prawdę? Jak dobrze -odetchnęła z ulgą.
- Może razem coś wymyślicie...
- Na pewno.
- A oprócz tych dwóch incydentów dobrze Cię traktuje?
- Tak, stara się... ale co jakiś czas mu odbija. Ma zaburzenia osobowości.
- Ilu ich jest?
- No jest normalny Andy i zły Andy który mi to wszytko zrobił.
- Rozumiem.
- Kocha... -coś się stało i nie usłyszałam co chciała powiedzieć.
- Lucy... Lucy!
Uderzyłam pięścią w ścianę. Ryle to usłyszałam i znalazł się obok mnie.
- Co się stało?
- Rozmawiałam z nią... z naszą małą Lucy- rozpłakałam się.
- Co? Jak? Wszytko z nią w porządku? Wiesz gdzie jest?
- Kochanie spokojnie.
- Wszytko z nią w porządku?
- Tak, są na jakiejś wyspie na zachód od tamtego od tamtego domu. Musiał jeszcze nie włączyć osłon bo udało nam się porozmawiać, chociaż chwilę...
On też się rozpłakał. Przytuliłam się do niego. Tak się cieszę.

Liu

- Daleko jeszcze? -spytał Jacob.
- Trochę- odpowiedział już lekko zdenerwowany Jinxx.
Idziemy i idziemy. Za każdym razem gdy próbujemy się czegoś dowiedzieć zbywają nas. Od jakiegoś czasu mam dziwne wrażenie że coś jest nie tak.
- Odpocznijmy- zaproponowałem.
Nie chętnie spełnili moją proźbę. Znaleźliśmy miejsce w cieniu drzew. Ja z Jackobem usiedliśmy przy jednym drzewie i głęboko zaczerpnęłam tchu. Oni zaczęli o czymś rozmawiać, doszedłem do wniosku że mam dość tajemnic i podsłuchałem ich.
- Liu coś podejrzewa- szepnęła Nadzieja.
- Jest za głupi aby coś zauważyć -powiedział równie cicho Jinxx.
- No nie wiem... lepiej uważać, pozory mogą mylić- odpowiedział mu Ashley.
- Proszę cię Ash- zaśmiała się Nadzieja.
On jedynie wzruszył ramionami.
- Wiecie co? Wydaje mi się że powinniśmy zabić obu już teraz, im szybciej tym lepiej. No wiecie później nie będzie z nimi problemu.
- Wiesz że nie możemy tego zrobić. Musimy postępować według plany chyba że chcesz żeby się na ciebie wierzył i Cię wykastrował jak to zrobił z Michaelem- wzdrygnął się Josh.
- Jakoś mi go nie szkoda- powiedziała Nadzieja.
- Był dupkiem -zaśmiał się Josh.
- No coś ty.
- Wracając do poprzedniego tematu, nie możemy ich po prostu ogłuszyć i tam przenieść?-spytał Ashley.
- Jak chcesz się utopić to proszę bardzo - odpowiedział sarkastycznie Jinxx.
On coś odburknął i nic więcej nie powiedział.
-Dobra ruszajmy.
- Za raz, odpocznijmy jeszcze chwilę.
Tak, tak odpoczywajcie, a ja sobie zniknę.
- Jacob- szturchnąłem swojego brata.
- Co jest? -spytał nie otwierając oczu.
- Musimy uciekać.
- Dlaczego?
- Nie mam czasu ci tego teraz wyjaśniać.
- Ja... nigdzie nie idę.
- Zaufaj mi.
- Już raz to zrobiłem i teraz siedzimy gdzieś w środku lasu, nawet nic wiemy w jakim kraju jesteśmy.
- Proszę braciszku.
Otworzył oczy i spojrzał na mnie. Wie że zawsze gdy tak go nazywam chodzi o coś ważnego.
- Ruszajmy- powiedział wstając.
Też się podniosłem i wziąłem swoje rzeczy. Uważając aby nas nie zauważyli odeszliśmy na bezpieczną odległość. Obaj rozłożyliśmy swoje skrzydła i wzięliśmy się w górę. Gdy byliśmy kilka metrów nad ziemią coś złapało mnie za nogę i zaczęło ciągnąć w dół. Spojrzałem na Jackoba i zobaczyłem że jego też coś ciągnie. Spojrzałem w dół i zobaczyłem Jinxxa i Ashleya z jakąś dziwną bronią wycelowaną w nas. Na swojej nodze zobaczyłem coś jakby mackę. Machałem ile sił ale to coś okazało się silniejsze. Z dużą siłą obaj spadliśmy na ziemię. Upadłem na jedno kolano wtedy coś ciasno oplotło mnie wokół ramion uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
- Mówiłem żeby ich od razu uwięzić, to nie! -krzyknął Jake.
- Zamknij się- syknęła Nadzieja- daj mi pomyśleć...
Zaczęła chodzić w kółko i wyginała palce we wszystkie możliwe strony. Z trudem schowałem skrzydła które zaczęły mnie strasznie boleć.
- Po prostu zabierzemy ich już do niego i po kłopocie -powiedział jakby to było oczywiste Ashley.
- Nie możemy. Myśli że będziemy u niego dopiero za cztery dni, wkurzy się.
- No to ich przetrzymamy.
Przynajmniej wiemy ile jeszcze będziemy chodzić bez celu.
- Wiem gdzie możemy przenocować -powiedział zamyślony Jinxx.
- No to ruszajmy.
Założyli nam obrożde z przyczepionymi łańcuchami. Pociągnęli za nie sprawiając że wstaliśmy. Zaczęli nas ciągnąć w nieznanym kierunku. Wiedziałem że sprzeciwianie się nic nie da. Ze spuszczoną głową szedłem przez las, a później miasto. Mój brat nie był na tyle mądry i szarpał się. Już jest spokojny, dostał jakiś zastrzyk. Doszliśmy do jakiegoś domu. Jinxx zapukał kilka razy. W drzwiach stanął jakiś starszy mężczyzna.
- Witaj synu- powiedział patrząc mu w oczy- dawno Cię tu nic było.

,, Jeśli nie masz wyjścia, stwórz je."

Szczęście AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz