Rozdział 27 Pomoc

207 18 0
                                    

Wzięłam kilka głębokich wdechów i otworzyłam drzwi.
- Kto idzie? -od razu usłyszałam głos ojca.
- Tato, to ja... Angela.
Obok mnie poczułam powiew wiatru i od razu wiedziałam że stoi tuż za mną. To jego stara sztuczka. Odwróciłam się i zobaczyłam go uśmiechnięte z otwartymi ramionami.
- Córciu- powiedział gdy się w niego wtuliłam.
- Tato.
- Kto przyszedł?
Z pomieszczenia obok wyjrzała moja mama.
- Witaj mamo.
-Angela!
Pojawiła się obok mnie i zamknęła w uścisku.
- Tak się cieszę że nas odwiedziłaś.
- Ja też się cieszę że was widzę.
- Chodźcie do salonu -zaproponowała mama.
Tak anioły też mają normalny dom z kuchnią i salonem.
Usiedliśmy na kanapie.
- Podejrzewam że nie przyszłaś tu tylko po to aby się z nami zobaczyć- mój ojciec od razu przeszedł do rzeczy.
- Masz rację- westchnęłam czując się nagle przytłoczona przez nich.
- A więc?
- Potrzebuje waszej pomocy...
- Chodzi o twoją córkę- powiedział.
- Tak, chce ci podziękować że ją uratowałeś.
- Nic mi nie powiedziałeś- wtrąciła się moja starsza wersja.
- To się stało niedawno, nie miałem czasu ci o tym powiedzieć.
- Tak lepiej poczekać 50 lat!
-Znowu zaczynasz?!
- Nic nie zaczynam !
- Tak zaczynasz!
- Nie, to ty coś sobie ubzdurałeś!
- Nie prawda!
-Prawda!
-Nie!
- Tak!
(Teraz rozumiecie dlaczego nie chciałam tu przychodzić) Moi rodzice zaczęli przekomarzać jak małe dzieci. To oni mają po parę tysięcy lat nie ja.
- Ej! -postanowiłam przerwać tę bezsensowną wymianę zdań.
Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Wiem że chętnie byście się jeszcze tak pokłócili ale ja na prawdę nie mam na to czasu.
- Jak ty zwracasz się rodziców?! -zdenerwowała się mama. - Jestem z Ciebie taka duma, naprawdę wydoroślałaś!
Rzuciła się na mnie i przytuliła.
- Mamo... dusisz... -wykrztusiłam. - Przepraszam, po prostu bardzo się cieszę.
- To miłe.
- Dość tych czułości. Czego dokładnie od nas chcesz?
- Nie pozwolę aby moja córka znowu zginęła, powstrzymam tego mężczyznę i jego ludzi. Jednak jest on bardzo silny i nie pokonamy go sami. Nie chce aby ktokolwiek zginął.
- Chyba nie możemy ci pomóc- powiedział po chwili mój ojciec.
- Dlaczego?
- To zbyt osobiste, nie mogę kazać żołnierzom iść na taką misję.
- Ale tato...
- Nie ma żadnego ale córeczko. Przykro mi.
- Wiedziałam że tak będzie. Nie potrzebie tu przychodziłam.
Otrzepałam swoje spodnie z niewidzialnego pyłu i wstałam. Nie patrząc na nich wyszłam z salonu, a potem z domu trzaskając drzwiami wyładowując swoją złość.
- No i? -obok mnie pojawił się Andre.
- Nie pomogą mi, jak zwykle. Zabierz mnie do domu, muszę to przekazać rodzinie.
- Przecież jesteś w domu.
- Nie, nie jestem.
Posłał mi zdziwione i smutne spojrzenie.
- Przenieś mnie- powtórzyłam. W końcu wykonał moją prośbę i znaleźliśmy się przed moim prawdziwym domem.
- Wiesz że oni Cię kochają.
- To niech zaczną to okazywać.
Nie czekając na jego odpowiedź weszłam do domu. Wszystkich zostałam w salonie tak jak gdy stąd wychodziłam.
- Mówiłam że szybko wrócę.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.
- Przecież ty dopiero co zniknęłaś- zdziwił się Sanu.
- Wiem ale już wróciłam.
- Siadaj -zachęcił Ryle.
Usiadłam obok niego i oparłam głowę o jego ramię.
- Zgodzili się? -spytał.
- Nie.
Przez chwilę panowała cisza.
- Dlaczego? -spytała Viki.
-Mój ojciec uważa że to zbyt osobiste aby wysyłać żołnierzy.
- A to dup... -przerwał wpół słowa Will.
- Tak jest dupkiem, zawsze był.
- Co teraz? -spytała cicho Lucy.
- Moi na pewno nam pomogą- powiedział nieobecnie Jece.
- Damy radę- pierwszy raz odezwał się Jackob.
- Jesteśmy rodziną... -powiedział Seth.
- Niespotykaną rodziną... -powiedział Wiktor.
- Silną rodziną... -ciągnął Magnus.
- Niepokonaną rodziną- dokończyłam.
Zebraliśmy się w grupowym uścisku.
-Nikt nas nie pokona- powiedzieliśmy jednocześnie. - Nawet Lucyfer od nas ucieka! Bóg przeciera oczy ze zdziwienia! Jesteśmy bandą wyklętych! A ten który stanie nam na drodze niech ucieka w popłochu!
W naszych oczach pojawiły się łzy. Każdy jednak starał się być twardy i nie pozwolił im wypłynąć.
- Nikt nas nie pokona- powiedziałam płaczliwym głosem. - Nikt.
Zaczęłam to powtarzać jak mantrę. W końcu nie wytrzymałam i kilka łez spłynęło po moich policzkach.
- Ekhem- usłyszeliśmy.
Wszyscy spojrzeliśmy na właściciela głosu. W drzwiach stał mój ojciec.
- Co ty tu robisz? -spytałam trochę zbyt ostro.
- Pomogę ci... wam.
- Dlaczego? Skąd ta nagła zmiana?
- Jesteśmy rodziną. Powinniśmy sobie pomagać.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Rozejrzał się po wszystkich. Czyżby poczuł się skrępowany?
- Może przedstawisz się resztę naszej... rodziny?
- Tak. Ludzie to jest mój ojciec, tato to jest Jim, Jeff, Michael, Seth, Mark, Ron, Aaron, Andy, Gilbert, Magus, Sanu, Daniel, Wiktor, Emmet, Will, Jece i Viki, a to ich synowie Liu i Jackob. To mój mąż Ryle i córka Lucy.
Mówiąc imię wskazywała daną osobę i uśmiechałam się szeroko. - Tak więc, miło mi was poznać -próbował się uśmiechnął ale trochę mu nie wyszło.
- Zajmijmy się obmyślaniem planu- zaproponował Ryle.
- Dobry pomysł.


,, Teraz pomaganie jest modne, kiedyś nie było modne, było oczywiste,"

Szczęście AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz