Rozdział 21 Uratowana

220 27 4
                                    

Angela

Dobiliśmy do brzegu. Nie czekałam aż opuszczą zejście na brzeg. Przeskoczyłam przez burtę i wylądowała na ugiętych nogach.
- Angela czekaj! -słyszałam jak Ryle mnie goni ale go zignorowałam.
Pobiegłam do drewnianego domu nie daleko brzegu. Gdy chciałam nacisnąć na klamkę odtrąciła mnie jakaś niewidzialna siła. Spróbowałam znowu, to samo. Obejrzałam się i zobaczyłam jak chłopcy biegną w moim kierunku. Kopniakiem wyważyłam drzwi i weszłam do środka. W całym pomieszczeniu panuje porządek. W klatce przy kanapie zauważyłam Jeffa który próbuje się wydostać. Szybko otworzyłam mu drzwiczki. Wyleciał z klatki i od razu zmienił się w człowieka.
- Widziałem jak wychodzą ba zewnątrz jakieś 10 minut temu.
Wybiegłam z domu po drodze trącając parę osób. Spojrzeli na mnie dziwnie ale o nic nie pytali. Pobiegłam na plażę ale nikogo nie zobaczyłam. W cieniu pod jednym z drzew zobaczyłam ślady butów które na pewno nie należą do nas. Popędziłam w tamtym kierunku, wołając ją. Ślad skończył się na leśnej ścieżce, wyglądało jakby były specjalnie zatarte. Pobiegłam przed siebie, na drugą stronę wyspy cały czas ją wołając.
- Mamo! -usłyszałam w końcu.
- Lucy!
Pobiegłam w kierunku skąd dobiega jej głos. Zobaczyłam jak siłuje się z Andym który próbuje ją wciągnąć na statek. Jak najszybciej mogłam pobiegłam w ich kierunku.
- Stój! -krzyknął chłopak- Jeśli podejdziesz bliżej poderżnę jej gardło!
Dopiero teraz zobaczyłam że w jego prawej dłoni lśni nóż.
- Zostaw ją w spokoju, ona nic ci nie zrobiła.
- Ale twój mężulek tak! To przez niego mój ojciec tkwił w więzieniu przez wiele lat!
- Rozumiem że pragniesz zemsty ale przecież zabranie nam jej wystarczająco nas zabolało.
- Nie rozumiesz! Wy nigdy nic nie rozumiecie! Uważacie się za niewiadomo kogo, bo co? Wy panujecie nad sobą? To nie prawda. Bo udało wam się uciec? To ten cały Ryle powinien gnić, tracić rozum w więzieniu nie mój ojciec! Musicie cierpieć, ja straciłem ojca wy stracicie córkę. Na twarzy Lucy zobaczyłam łzy, ona zaczęła do niego coś czuć.
- Pomożemy ci...
- Zamknij się!
Nawet z tej odległości widzę jak jego ręką drży.
- Andy... -zaczęła cicho Lucy- to nie ma sensu- bardzo powoli odwróciła się do niego- pomożemy tobie. Nie musisz się słuchać swojego ojca, jak sam powiedziałeś zbzikował -dotchnęła jego policzka. -Razem damy sobie radę.
Jego twarz złagodniała.
- Lucy... ja bardzo bym tego chciał ale nie mogę. Kocham Cię, ale kocham też swojego ojca i nie mogę go teraz zostawić.
Wierzchem dłoni dotknął jej policzka, później ze smutkiem w oczach odsunął się do tyłu, rozłożył swoje czarne jak noc skrzydła i odleciał. Lucy patrzyła za nim oszołomiona tym co się przed chwilą stało. Chwilę po tym wybudziła się jakby z transu i odwróciła się. Widząc mnie uśmiechnęła się. Podbiegła do mnie i mocno mnie przytuliła.
- Mamo...
- Ciii, jestem przy tobie.
Słyszałam jak płacze w moje ramię. Za nami usłyszałam kroki, chłopcy wpadli na plażę jak tornado. Widząc nas stanęli i odetchnęli z ulgą. Przytuliła nas silna para ramion, później następna i kolejne. Nie wiem ile trwaliśmy w grupowym uścisku ale gdy się od siebie odsunęliśmy niebo było pomarańczowe.
- Wracajmy do domu.
Ja, Ryle i Lucy szliśmy na przodzie, pozostali podążali za nami w ciszy. Nie muszę się obracać aby widzieć że wszyscy z uśmiechem na ustach patrzą na Lucy. Razem weszliśmy na statek. Teraz nie spiesząc się ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Lucy położyła głowę na kolanach Ryla i patrzyła w niebo. Spojrzałam w to samo miejsce co ona i zobaczyłam coś jakby ptaka.
-To nie ptak- powiedziała.
Gdy obniżył swój lot upewniłam się że to Andy. Po dłuższej chwili usłyszałam jak jej oddech się unormował. Spojrzałam na nią i zobaczyłam że zasnęła z lekki uśmiechem na ustach. Oparłam głowę na ramieniu swojego męża i zamknęłam oczy. Ryle objął mnie ramieniem.
- Już wszystko będzie dobrze- powiedział chcąc mnie pocieszyć.
- Nie kłam -gdy nic nie powiedział dodałam- musimy jeszcze znaleźć chłopców.
Spiął się lekko.
- Damy radę.
- Wiem.

Liu

Zasnąłem, na reszcie. Nie wiem od ilu dni nie spałem. Mój organizm w końcu dał za wygraną. Nie wiem ile spałem, obudziłem się gdy sznury wiążące mnie znacznie poluzowały. Otworzyłem oczy gotowy do działania.
- Uspokój się- warknął Jinxx. -Wstań.
Posłusznie wykonałem jego polecenie. Założył mi kajdanki. Zobaczyłem że Ash robi to samo mojemu bratu tylko że on był bardziej agresywny. Ash próbował go uspokoić ale to było na nic, ostatecznie wskrzyknął mu coś. Wyprowadził go ledwo przytomnego. Jinxx szarpnął mnie abym w końcu się ruszył.
- Dokąd nas zabieracie? -postawiłem spróbować się czegoś dowiedzieć.
- Co chcesz powiedzieć Angeli gdzie będziecie aby was szybciej znaleźli? Muszę Cię zasmucić, nic ci nie powiem.
Wyszliśmy z domu. Przed drzwiami stała czarna furgonetka. Wepchnęli nas do środka i zatrzasnęli drzwi. Ulice są puste co świadczy o wczesnej godzinie. Cholerstwo które wstrzyknęli Jackobowi przestawało już działać i znów zaczął się szarpać.
- Daj spokój- powiedziałem usadawiając się wygodnie.
- Mam się poddać tak jak ty?
- Ja się nie poddałem, po prostu chwilowo nie możemy nic zrobić i nie chcę próbować.
- Taa jasne.
Zignorowałem jego szarpanie się i spróbowałem znowu zasnąć. Poczułem jak gwałtownie ruszamy i jedziemy nie równą drogą. Nie udało mi się zasnąć więc patrzyłem na co dzieje się za oknem. Eh mam nadzieję że chociaż Lucy znaleźli.

,,Jeśli kogoś kochasz pozwól mu odejść. "

Hej to znowu ja. Ciągle zastanawiam się czy opłaca mi się dodawać dwa rozdziały tygodniowego. I tak prawie nikt tego nie czyta więc po co. Jeśli chcecie żeby dalej tak było to powiedzcie mi o tym.

Do następnego
Angela

Szczęście AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz