Rozdział IV

1.9K 147 8
                                    

- 7 dni - mruknęła Paulina trzymając zdjęcie Laguny w rękach. To dzięki niej nauczyła się jeździć konno, to na niej pierwszy raz wyjechała w teren, pierwszy raz skakała. Izabelowata klacz zdechła po prostu, ze starości. Mimo, że była koniem jej trenerki, Karoliny i tak kochała ją jak swoją. Odsunęła białe zasłony z okna. Na zewnątrz było dużo śniegu, a słońce aż raziło ją w oczy. Otworzyła swoją śliczną, staromodną, białą szafę. Stała chwilę wpatrując się w jej zawartość. W końcu wyjęła czarne rajstopy, przetarte dżinsy, bieliznę oraz granatowy golf. Ubrała się po czym zbiegła na dół, po pięknych, jasnobrązowych schodach. Włożyła termobuty, kurtkę i swoją ulubioną, czarną czapkę z uszami misia. Chwyciła za srebrną klamkę i wyszła przed dom. Rozejrzała się. Jasna, drewniana elewacja domu mieniła się w promieniach słońca, jakby była ze złota. Przeszła kilka kroków po betonowym podjeździe i weszła na ścieżkę prowadzącą w dół lasu. Nasłuchiwała jak zwykle ciekawych odgłosów. Słychać było stukot kopyt, coraz głośniejszy.
- Chyba się przesłyszałam - powiedziała cicho. Nagle centralnie przed nią przebiegł przerażony, gniady źrebak. Nawet jej nie zobaczył, pognał dalej w głąb lasu.
- Beskid?! - zawołała. Koń był bardzo podobny do pół rocznego arabka ze stajni. Zaczęła biec. Ośnieżone gałęzie uderzały ją dotkliwie w twarz. Przyśpieszyła. Dobiegła do szerokiej rzeki. Była cała oblodzona.
- Beskid by tu nie wszedł - myślała głośno. Wtem usłyszała głośne parsknięcie. To był on. Uspokoiła oddech i zacmokała. Źrebak popatrzył na nią wachając się. W końcu podszedł. Pogłaskała go czule po ciemnej sierści. Jednak gniadosz nadal był niespokojny. Przeszukała kieszenie. Na całe szczęście miała w jednej sznurek do wiązania siana. Wczoraj podniosła go obok stajni i zapomniała wyrzucić. Zawiązała go w coś na wzór kantara, założyła na łeb ogierka i skierowała się z młodym w kierunku ścieżki.
- Już prawie jesteśmy - uspokajała go. Im bliżej byli stadniny tym bardziej koń się bał. Głośne wycie syren nie pomagało.
- Co jest?! - mówiła zdenerwowana. Gdy nareszcie widać było stajnię Paulina zamarła. Stajnia rekreacyjna płonęła a strażacy próbowali ją ugasić. Wszędzie słychać było rżenie, konie przerażone próbowały wyrywać się z uwiązów.
- Konie na padok południowy! - krzyknął chrypliwym głosem jakiś facet. Wybieg ten był zdala od stajni, więc mało prawdopodobne było, że ogień się na niego dostanie. Dziewczyna wypuściła tam Beskida i pobiegła w stronę stajni rozglądając się nerwowo.
- Gdzie Cookie?! - krzyczała przerażona. Obeszła stajnię na bezpieczną odległość. Stanęła z tyłu czerwonego budynku i ujrzała kucyka w stajni. Był oszołomiony. Mały także ją zobaczył i ruszył w jej stronę. Chciał przeskoczyć przez wyłamaną deskę, jednak nie udało mu się i prawa tylna noga zaklinowała się między deskami. Desperacko próbowała go wyciągnąć. Jakiś strażak podbiegł do niej i ją odciągnął. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie.
- NIEEE! - wkrzyczała Paulina gdy ogromna deska spadła na ciało kuca. Poczuła piekące łzy pod powiekami.
- COOKIE! NIEEE! -

NieujarzmionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz