Rozdział XII

1.4K 145 16
                                    

 - Może weźmiesz cukierki do szkoły? - zapytała mnie mama, gdy zobaczyła jak siadam przy stole.
 - Mamo, ile ja mam lat? - zapytałam ziewając, po czym nałożyłam sobie dwie kanapki na talerz.
 - Och no dobrze, droczę się! - odparła wesoło, uśmiechając się serdecznie.
- Sto lat córciu! - dodała i pocałowała mnie w czoło. No tak, osiemnastka to fajne urodziny. Wkraczasz w dorosłość. Nie mogłam się doczekać mojej imprezy!
 - Na pewno nie chcesz zrobić dużego przyjęcia? - zagadała ponownie, podnosząc brwi pytająco. Stwierdziłam, że zaproszę tylko najbliższych znajomych do domu i tyle. Nie lubiłam dużych wydarzeń.
 - Zdecydowałam mamo... - przypomniałam, sięgając po kolejną kromkę chleba.
 - Złote dziecko! - krzyknęła, klaskając w ręce. Zaśmiałam się cicho. Wstałam od stołu i poszłam po kurtkę. Ubrałam się szybko, chwyciłam za plecak i wszyłam, machając mamie na pożegnanie.

***

Rzuciłam plecak w kąt. Ubrałam ocieplane bryczesy, ciepłą bluzę. Spakowałam cukierki dla koni i ruszyłam na dół. Mama już przyjechała z pracy. Siedziała jak zwykle w biurze, pracując na laptopie. Zawsze byłam dumna z tego, co osiągnęła. Po wielu latach zmagań i stresów została prezesem w firmie farmaceutycznej. Wcześniej była zwykłym przedstawicielem. I chodź miała dla mnie mniej czasu, zawsze jej wybaczałam. Spełniła swoje marzenie i to się liczyło. No i z tą posadą mogła spokojnie pozwolić sobie na kupowanie mi Eskadronów.

Jestem okropna.

- Pa mamuś! - zawołałam, gdy już byłam gotowa do wyjścia.
 - Pa! - mruknęła, nie odrywając oczu od ekranu laptopa. Otwarłam drzwi. Ostry podmuch wiatru uderzył gwałtownie w moją twarz. Zasłoniłam się mocniej szalikiem i ruszyłam, w dobrze znaną mi drogę. Płatki śniegu zaczęły spadać coraz gwałtowniej. Nareszcie moim oczom ukazała się ośnieżona stadnina. Stajnia rekreacyjna była pięknie odbudowana, teraz Magdalena zabezpieczyła wszystkie przewody, na całej posiadłości, żeby nie doszło już do pożaru. Rozglądnęłam się. Nigdzie nie było ani jednej, żywej duszy.
 - Dziwne... - szepnęłam. Postanowiłam udać się do stajni rekreacyjnej. Nikogo nie było. W sportowej to samo. Postanowiłam pójść do baru. O dziwo, było ciemno. Zapaliłam światło i wtedy doznałam stanu przedzawałowego. Nagle wyskoczyło masę, znajomych mi ludzi krzycząc:
 - NIESPODZIANKA! -
 Złapałam się za serce. Gdy spostrzegłam Maxa, Michała, Werę, Karolinę, Kingę i Alę uspokoiłam się i odetchnęłam z ulgą.
 - Chcecie mnie zabić?! - wykrzyknęłam, śmiejąc się. Weronika podeszła do mnie, dała prezent i złożyła życzenia. Tak samo zrobiła reszta. Wszystko ułożyło mi się w logiczną całość.
 - To dlatego spotykaliście się i gadaliście beze mnie... - powiedziałam, drapiąc się po brodzie niczym Sherlock Holmes.
 - A Ty co myślałaś? - zapytała rozbawiona Kinga, patrząc na mnie miło.

A ja ją tak źle oceniłam!

Zjedliśmy po kawałku tortu, rozmawiając i śmiejąc się.
 - No a teraz wypicie pierwszego, mam nadzieję, alkoholu Pauli - powiedział uroczyście Max. Zaśmiałam się. Karolina nalała mi szampana. Piłam już takiego w sylwestra, ale cóż. Tradycja to tradycja! Wzięłam mały łyk rozkoszując podniebienie delikatnymi bąbelkami. Włączyłam muzykę i zaczęła się zabawa. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy, tańczyliśmy. Pierwszy raz w życiu piłam wódkę. Straszna sprawa. Po zabawie, która trwała do 22:00 byłam lekko wstawiona. Max odprowadził mnie do domu. Pod drzwiami pocałował mnie lekko, po czym mruknął mi seksownie do ucha:
 - Jak będzie okazja, dostaniesz jeszcze fajniejszy prezent -

NieujarzmionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz