Rozdział XVIII

1.2K 133 5
                                    

- I zatrzymanie! - głośne polecenie Julii rozeszło się echem po hali. Odchyliłam się lekko do tyłu, na co Tequilla zareagowała natychmiastowo.
- Super. Stępujcie już. - usłyszałam instruktorkę. Pogłaskałam klacz luzując wodze. Byłam już w Nowak Ranch 5 dni. Czas leciał szybciej, niż myślałam. Zdążyłam przywiązać się do kasztanki w białe ciapki. Miała identyczny charakter jak ja. Uparta, obrażalska, ale uległa, gdy ktoś zdobył jej serce. Czułam, że ufała mi coraz bardziej. Nasza praca z ziemii przynosiła efekty. Dzięki niej mogłam zapomnieć o Maxie. Z jednej strony za nim tęskniłam, a z drugiej byłam zawiedziona jego zachowaniem. Z zamyślenia wyrwał mnie ciepły, słodki głos
- Możesz iść do stajni. - kiwnęłam głową. Po kilku sekundach uderzyłam butami w miękki piasek. Otworzyłam drzwi. Tequilla szła za mną jak cień, bez potrzeby sygnałów wodzami. Podmuch wiatru uderzył w moją twarz. Ciemne chmury spoglądały na nas złowieszczo.
- Chodź mała. - zachęciłam klacz, uśmiechając się pod nosem. Na zewnątrz nie było nikogo. Słychać było tylko świst wiatru i stukot kopyt na betonie. Gdy doszłyśmy do celu, zapięłam konia w przejściu między boksami. Po ściągnięciu sprzętu ruszyłam w stronę siodlarni. Ciężki przedmiot był nie lada wyzwaniem. Zauważyłam jakiegoś chłopaka nie daleko mnie. Blondyn, z tej odległości mogłam dostrzeć jego brązowe, błyszczące oczy. Grzywka postawiona, średniej długości. Wyglądał na 18/19 lat. Przyznam szczerze, że jego biceps był do pozazdroszczenia, zresztą nie tylko biceps... Miał świetne mięśnie. Szedł w moją stronę. Poprawiłam siodło. Lekko się zamachnęłam, żeby oprzeć je o biodro i w tym momencie strzemię uderzyło w jego szare dresy.
- Uważaj co robisz! - usłyszałam jego krzyk. Miał lekko zachrypnięty, charakterystyczny głos.
- P-przepraszam. - odparłam zmieszana. Spojrzał na mnie zły, fuknął i odszedł, jak gdyby nigdy nic.
***
Zrzuciłam kołdrę ze spoconego ciała. Sięgnęłam po telefon. Zasłoniłam oczy, krzywiąc się od rażącego mnie ekranu. Zegarek wskazywał dokładnie 4:47. Wystukałam sms'a do Maxa.
Ja: Jeszcze 6 dni.
Już miałam odkładać przedmiot na szafkę nocną, gdy zdumiewająco szybko dostałam odpowiedź.
Max: Wow, umiesz liczyć!
Zaśmiałam się. Uwielbiał mi dogryzać. Chociaż to robiło się już denerwujące.
Ja: Czemu nie śpisz?
Tym razem musiałam czekać trochę dłużej.
M: Tak jakoś...
Ja: Ja nie mogę spać
M: To weź coś na sen?
M: Dobra, nie chce mi się pisać, nara.
Nie było to miłe.
Włączyłam Snake'a i wbijałam kolejne poziomy do 5:00. W końcu zaczęłam się nudzić, więc wstałam z łóżka. Sprężyny zaskrzypiały cicho. Włączyłam światło. Przetarłam leniwie ręką zmęczone oczy. Podreptałam po miękkiej, beżowej wykładzinie do łazienki. Bose stopy dotknęły zimne kafelki. Zdjęłam szybko moją skąpą piżamę. Weszłam pod prysznic. Pisnęłam cicho, czując zimną wodę opływającą moje ciało. Po chwili zrobiła się cieplejsza. Odprężyłam się, masując gąbką swoje spocone ciało. Syknęłam, gdy dotknęłam ogromnego siniaka - prezentu od Tequilli. Na samą myśl mnie bolało. Wyszłam po kilku chwilach i dokładnie osuszyłam ciało ręcznikiem. Nago powędrowałam do ciemnobrązowej szafy. Wyjęłam czarne leginssy, stare, znoszone conversy w tym samym kolorze i brązową bluzę z napisem "98". Pod to ubrałam czystą bieliznę. Związałam tłuste włosy w niedbałego, szybkiego koka. Jeszcze lekki makijaż i byłam gotowa. Schowałam swój telefon do kieszeni, oczywście nie odstępował mnie na krok. Zeszłam cicho po schodach. Otworzyłam drzwi i wzięłam głęboki wdech. Powietrze było rześkie i lekkie. Słońce zaczęlo nieśmiało wznosić się ku górze. Stałam chwilę się rozglądając, aż w końcu ruszyłam do ulubionego miejsca. Kilku stajennych było już w stajni, co oznaczało, że było już po 6:00, bo wtedy otwierano stajnię. Przywitałam się ze znajomym panem Robertem. Był na pewno po czterdziestce. Okrągły brzuszek dodawał mu uroku.
- Mogę pomóc? - zapytałam, szczerze się uśmiechając.
- Możesz wyprowadzić Amiga i Tequillę na padok. Jego prowadź, klacz idzie za nim luźno. - poinstruował mnie.
- Tak jest! - zasalutowałam. Pomaszerowałam do ich boksów. Najpierw ubrałam halter Amigowi i wyprowadziłam go z boksu, następnie otwarłam drzwi kasztanki. Szła luzem przy moim boku. Po wyjściu z budynku ujrzałam chłopaka z którym miałam incydent wczoraj. Zapatrzony w telefon niebezpiecznie zbliżał się w moim kierunku. Myślałam, że nas wyminie, jednak ten, wpadł prosto we mnie. Wyjrzał z ponad telefonu i zmierzył mnie wzrokiem. Był wyższy ode mnie.
- Znowu ty dziewczyno?! - syknął, marszcząc brwi.
- Następnym razem zwracaj uwagę na otoczenie. - prychnęłam. Konie przyglądały się ciekawe całej sytuacji. Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Skoro los tak nas do siebie ciągnie, to może się poznamy? - poruszył zabawnie brwiami. Zaśmiałam się.
- Zaczekaj, odprowadzę rumaki. - powiedziałam.
- Pójdę z tobą. -
- Jak chcesz. -
Pociągnęłam za halter Amiga. Ruszyliśmy w stronę padoków.
- Może na początek... jestem Krystian, 18 lat. - przedstawił się łagodnie, przeczesując włosy.
- Paulina, tyle samo. - odparłam. Poszerzył uśmiech. Otworzył przede mną bramkę. Wpuściłam konie. Pogalopowały w głąb trawiastego pola. Odwróciłam się w jego stronę, a on w tym samym momencie skoczył do kałuży obok, całą mnie oblewając. Pisnęłam zaskoczona.
- To za to siodło. - wzruszył ramionami rozbawiony. Założyłam ręce na biodra, spoglądając na niego zła.
- Od kąd tu jesteś? Nie widziałem cię wcześniej. - odezwał się, po krótkiej chwili ciszy.
- Przyjechałam do ojca. - burknęłam. Potrząsnął głową w geście zrozumienia.
- On prowadzi to rancho. Nie miałam z nim kontaktu kilka lat, po jego rozwodzie z mamą. - wyjaśniłam. Zanim zdążył coś powiedzieć, szybko dodałam:
- A ty? -
- Moja ciocia Julka jest tu instruktorką. Nie cierpie koni, ale muszę jej pomagać... - wkrzywił się.

No to masz gościu przekichane.

NieujarzmionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz