Rozdział VII

1.6K 143 13
                                    

  Usłyszałam pukanie do drzwi.

 Dobrze, że zapukała!

Oderwaliśmy się od siebie i w tym momencie weszła moja mama.

- Przyniosłam ciastka! - triumfalnie krzyknęła. Wstałam i delikatnie wzięłam z jej rąk talerzyk z ciasteczkami maślanymi. Pachniały i wyglądały wspaniale! Kątem oka zauważyłam, że Max lekko się zarumienił. Był bardzo dojrzały jak na swój wiek. Nie to co chłopcy z mojej klasy. Po chwili ciszy spojrzałam na mamę. Już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale wystarczająco szybko wkroczyłam do akcji.

- Możesz już iść mamciu - powiedziałam pieszczotliwie. Uśmiechnęła się na ten zwrot i wyszła.

- Masz świetną mamę - szepnął nastrojowo Max. Pokiwałam lekko głową w odpowiedzi. Chwyciłam jedno ciastko i zjadłam je ze smakiem. Chłopak zrobił to samo. 

- Planujesz odwiedzić jakieś zawody w najbliższym czasie? - zagadałam. Czekoladowłosy się zamyślił.

- Jedziemy na Cavaliade, poza tym, nie mam innych planów - odparł.

***

 - No, no Nowak! - skomentowała Weronika po tym, jak opowiedziałam jej o przyjściu Maxa. Zawsze chciało mi się śmiać, jak wołała mnie po nazwisku.

- Dopiero minął pierwszy tydzień ferii a ty już go masz! - dodała szybko. W tym samym czasie włożyłam do worka piątą marchewkę. Miałam mieszane uczucia co do Cookiego. Bałam się, że mnie nie pozna i mnie także będzie się bał. Poszłam na dział napojów. Wybór w tym markecie był ogromny! To dlatego uwielbiałyśmy do niego przychodzić. Wybrałam dwu litrową wodę smakową. Idąc w stronę kasy chwyciłam jeszcze nasze ulubione, ciepłe lody i stanęłam w kolejce. Przyjaciółka podbiegła do mnie machając biszkoptami.

Tanie i pyszne, takie lubię!

Gdy zapłaciłyśmy za nasze wspólne zakupy udałyśmy się w stronę stajni. Śniegu napadało jeszcze trochę, był idealny na sanki. Po kilku minutach maszerowania poboczem nareszcie ujrzałyśmy naszą ukochaną ścieżkę, która wiodła przez ośnieżone pola. Jeszcze kilka kroków przez las i byłyśmy w stajni. Pani Magdalena, 35 letnia właścicielka stadniny o kruczoczarnych włosach poinformowała mnie rano przez telefon, że dziś przyjeżdża Cookie z kliniki. Stajnię rekreacyjną zaczęto powoli odbudowywać, konie, które w niej mieszkały przebywały teraz w stajni angielskiej. Jest to stajnia dla koni, które do Laguny przyjeżdżały na zawody, całe szczęście, że ją mieliśmy. Była ciemno brązowa, w każdym boksie drzwi były podzielone na pół, dzięki czemu konie mogły oglądać co się dzieje na około, bez konieczności wypuszczania ich. Zaglądnęłam szybko po boksach, ale w żadnym nie było karego.

- Hej Paulina! - przywitała mnie Karolina, zarzucając swój długi, rudy warkocz na plecy.

- Hej! Gdzie Cookie? - zapytałam nieco zdziwiona. Kama (o wiele bardziej lubię tak do niej się zwracać) westchnęła ciężko i powiedziała nieco smutniej:

- Musi spać na padoku z wiatą, nie da się wprowadzić do stajni - Słowa te mocno we mnie uderzyły.

Więc było aż tak źle?

Z zaciętą miną ruszyłam na padok. Kucyk stał tam osowiały. Miał spuszczoną głowę, żebra wystawały mu na tyle, że mogłam je policzyć. Na tylnej nodze miał opatrunek a gdzie nie gdzie plamy od spreju na rany. Jego grzywa i ogon były splątane. Wytrzeszczyłam oczy nie dowierzając. Poczułam piekące łzy w oczach na ten drastyczny widok. Po chwili wpatrywania się w kuca ruszyłam powoli do ogrodzenia.

- Cookie - powiedziałam cicho. Nie zareagował. Powtórzyłam nieco głośniej a on zastrzygł uszami i rozglądnął się. Przeszłam pod ogrodzeniem i kucnęłam z marchewkami w ręku. Chudzielec spojrzał na nie i prychnął. Cmoknęłam w charakterystyczny sposób. Tym razem obrócił się w moją stronę i stał chwilę wpatrując się w moją twarz. Wyciągnęłam rękę z marchewką. Zarżał cicho i powolnym, nie pewnym krokiem ruszył do mnie. Czułam, jak kamień spada mi z serca. Cook delikatnie wziął z mojej dłoni marchewkę i zjadł ją głośno chrupiąc. Zrobiłam mały kroczek w jego stronę nadal kucając. Ponownie prychnął i zrobił krok w tył.

- Rozumiem - szepnęłam. Wyprostowałam się i przeszłam na drugi koniec padoku odwracając się do niego plecami. Czułam jego wzrok na sobie. Po kilku minutach usłyszałam stukot jego małych kopytek o zmarzniętą ziemię.



 

NieujarzmionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz