ROZDZIAŁ 7

171 21 3
                                    

NA TYM ZDJECIU NU'EST SĄ W WARSZAWIE (STARE MIASTO). BYLI W POLSCE W 2014 ROKU. NA TYM ZDJ NIE MA JEDNEGO CZŁONKA ZESPOŁU: BAEKHO.

================================
Kontynuacja...

Patrzyłam na learza, który szukał coś w jakiś dokumentach ( pewnie szukał mojej karty ). Już chciałam się zapytać czy coś nie tak bo jego mina mówiła coś innego...był jakiś zmieszany. I nagle usłyszałam te słowa:
- PANI NIE URODZIŁA SIĘ W TYM SZPITALU.
- Co?

- Jak to możliwe...przecierz rodzice mi powiedzieli, że urodziłam się w tym mieście, w tym szpitalu.
- Nie to nie jest możliwe...Tak bym miał twoją kartę.
- A czy to jest możliwe...eeem...żebym nigdy przez swoje dotychczasowe życie nie była w szpitalu?
- Może twoi rodzice chodzili z tobą do prywatnego lekarza.
- Ale to nie ma sensu.
- Wszystko ma sens, tylko trzeba głębiej poszukać wyjasnienia.
Ten typek dobrze gada...muszę jak najszybciej porozmawiać z rodzicami...aby dowiedzieć się jak najwięcej. Tylko Co jeśli nie będą chcieli o tym rozmawiać...e tam, później będę się tym martwić.
- Okey...dziękuję za wskazówkę i dowodzenia.
- Myślę że do zobaczenia moje dziecko.
Ja nie mogę co za zboczuch...teraz jak najszybciej musiałam wrócić do domu ale jak...moja przyjaciółka dojechała z płaczem do domu i zabrała przy tym mój jedyny transport do domu. A było już grubo po północy...zostało mi tylko jedno.
- Eee...cześć Ren...obudziłam Cię?
- Nie...nie martw się, nie spałem...bardziej jestem zdziwiony czemu Ty do mnie dzwonisz o tej porze.
- Bo jest taka mała sprawa...mógłbyś podjechać pod szpital i mnie zabrać do domu?
- Tak nie ma sprawy...który szpital?
- Eee...jest tylko jeden szpital w okolicy.
- Okey...za 10 min będę.
- To ja czekam...a co innego miałbym robić.
Rozłączyłam się i podeszłam do małej ławki, która stała tuż przy wejściu do szpitala...nie wachając się usiadłam na nią i położyłam ręce na kolana aby się o nie oprzeć...starałam Sobie pozbierać wszystko w jedną całość Ale to co już wiem to jeden wielki mętlik. Po pierwsze: Poznałam Rena i jego kumpli, po drugie: ta sprawa ze szpitalem, a po trzecie: takie dziwne zachowanie chłopaków podczas naszych rozmów. To się wogule nie składało...ale jedno jest pewne, to wszystko zaczęło się w tedy, kiedy zjawił się Ren...i muszę się dowiedzieć o co chodzi. Siedziałam jeszcze trochę i miałam nadzieję że w końcu Ren po mnie przyjedzie ale po mału zaczęłam tracić nadzieję.
- Cześć skarbie, pójdziemy razem na drinka...tylko włóż coś sexy. - potrzed do mnie jakiś pijany gościu grubo po 50.
- Zapomnij...
- Oj kotku...wiem że chcesz...
- Yyy przepraszam...chyba muszę już iść. - szybko podniosłam się z ławki i miałam że Ren jednak o mnie nie zapomniał i jest już blisko.
- TY SUKO...ZNAJDĘ CIĘ I PPOŻAŁUJESZ ŻE ŻYJESZ!!!
No super kolejna groźba...moje życie chyba nigdy nie bylo takie zwrariowane. Szłam szybkim krokiem...co chwilę odwracałam się za siebie aby sprawdzić czy ten zboczuch przypadkiem za mną nie idzie...na nadgarstku poczułam mocny ucisk...ktoś mnie ciągną za sobą i nagle zostałam przeżucona przez bark...jak jakiś worek ziemniaków. Zaczęłam się szarpać...Ale zaraz przecież ja znam te perfumy...
- Ren mogłabyś mnie postawić na ziemię.
- Nie...do półki nie wyjaśnisz czemu nie czekałaś na mnie przy wejściu do szpitala.
- Robiłam to ale za długo kazałeś na siebie czekać...
- I to jest powód dla którego mi uciekasz?
- ...nie...bo nie dałeś mi skończyć...dalej bym tam na Ciebie czekała ale przystawił się do mnie jakiś pijany typek...no i sobie poszłam. - Ren odstawił mnie na miejsce i zaczą szybkim krokiem przemieszczać się w stronę tego typiarza. Próbowałam go zatrzymać, krzyczałam ale nic nie działało.
- Reeeen!!! - W końcu się odwrócił twarzą do mnie. - Ren, proszę Cię nie teraz, nie dzisiaj...miałam ciężki dzień, chcę jak najszybciej wrócić do domu...więc proszę Cię Ren daj sobie z nim spokój i zawieź mnie do domu. - podszedł do mnie jak najbliżej się dało i złączył nasze ciała w bardzo czułym uścisku...i nie powiem że mi się nie podobało...bo właśnie czegoś takiego potrzebowałam.
- Chcesz o tym porozmawiać...znam super przyjemne miejsce?
- Bardzo chętnie ale o tej porze?
- A co...najlepsza pora na długie rozmowy...a zresztą nie jesteś już dzieckiem i chyba możesz wracać do domu o godzinie późniejszej niż 19:00...co?
- No masz rację, ale moi rodzice są bardzo nadopiekunczy.
- Tylko że to nie są twoi prawdziwi rodzice...Tak się sklada.
- Co, o czym Ty mówisz?
- Aaa...nie nic, to nie bylo do Ciebie...wybacz.
- Ren...nie wierzę ci...ja Ci opowiem o dzisiejszym dniu, a tym mi opowiesz o tym Co przede mną ukrywasz, bo nie chce mi się wierzyć że nie...tyle razy już słyszałam twoje rozmowy z chłopakami że teraz nie wciśniesz mi już kitu.
- Okey, koniec z kłamstwami...dzisiaj powiem Ci całą prawdę.
- No już nie mogę się doczekać.
Jechaliśmy w ciszy...wyglądałam co chwilę przez oko aby kontrolować gdzie jesteśmy...było dość ciemno i nic nie widziałam. Spojrzałam na Rena...po jego minie wiedziałam gdzie jedziemy...jedziemy w to samo miejsce gdzie ostatnio Ren opowiedział mi o swojej przeszłości...wygląda na to że tamto miejsce jest dla niego bardzo ważne.
- Mam nadzieję że masz paliwo w samochodzie? - może w tym momecie jestem trochę wredna...no ale sory nie chcę tu zostać na kolejną noc.
- Nie martw się...nic się nie stanie.
- Mam taką nadzieję.
Droga minęła nam bardzo przyjemnie...rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ciekawych, czasami i mniej ciekawych ale kogo to obchodzi...czułam się z nim bardzo dobrze (tak jakbym znała go od zawsze) ale To tylko takie przypuszczenia, chyba...
Wysiedliśmy z samochodu, nie wiem czemu ale tu zawsze jest zimniej niż w mieście...Zaczęłam się cała trząść z zimna...nie dziwię się sobie na krótki rękaw i shorty...Ren po zamknięciu samochodu podbiegł do mnie i okrył mnie swoją czarną, skórzaną kurtką...chciałam odmówić ale cóż, jeszcze trochę i zamarzłabym tu z zimna i znowu miałabym wizytę w szpitalu, a nie sory wizytę u prywatnego lekarza. Czasami zastanawiam się po Co ludzie kłamią...nie że ja taki aniołek ale o ile świat byłby łatwiejszy gdyby ludzie mówili tylko prawdę. Usiedliśmy na ławce (tej co ostatnio dla nie wtajemniczonych). Było tak ciemno że nic nie widziałam...nawet miałam problem w zobaczeniu twarzy i oczu Rena (wiecie ciemne oczy i takie tam sprawy ciężko jest zobaczyć w ciemnosciach...wiecie zlewające się kolory) ale jedyne co widziałam to jego bląd, krótkie włosy...Eee czekaj, czekaj krótkie ale on miał długie włosy.
- Ren, co Ty zrobiłeś z włosami?
- Zciąłem je...a co nie podoba Ci się?
- Nie, nie...są cudowne...czekaj co?
- To fajnie że Ci się podobają.
- Wyglądasz w nich seksownie...znowu co...co ja mówię.
- Oj przestań, przestań bo się zarumienie.
- Haha bardzo smieszne.
- Koniec tematu...o czym chcesz mi powiedzieć?
- Okey...Dzisiaj dowiedziałam się że Lucas, chłopak Jin jest w szpitalu pod wpływem śpiączki i nie dawno się wybudził z niej...więcej nic o nim nie wiem, potem chciałam się zapytać i umówić się na badania kontrolne ale powiedziano mi że nie urodziłam się w tym szpitalu...czy Ty to rozumiesz?
- Wow...To jest zaskakujące...teraz mam już pewność.
- O czym Ty mówisz?...znowu
- Eee...
- Wiesz co jest dziwne...Czasami myślę o tym...czemu nie jestem ani trochę podobna do swoich rodziców
- Bo jesteś adoptowana, Lee?
- Co?
- Tak...to nie są twoi prawdziwi rodzice...naprawdę urodziłaś się w Korei, Seul, a twoimi rodzicami są...
- Czekaj, czekaj, a Ty skąd o tym wiesz?!
- Bo ja...
Co telefon, serio.
R: Czego chcesz?!...Nie, nie mam czasu...po co...Okey
- I co...jedziesz sobie...a mnie zostawisz bez wyjaśnień. Tak...?!
- Lee To wszystko nie tak...wyjaśnię Ci wszystko...Ale po prostu nie teraz.
- Super...odwieź mnie do domu.
- Okey...

Po 30 minutach siedziałam już na kanapie i czekałam aż rodzice wrócą z pracy...o ile pracują...może jeszcze coś przede mną ukrywają.
Siedziałam tak do 6:47

- Mamo, tato ...czy mam was już tak nie nazywać!?
- O czym Ty mówisz dziecko?
- Oj nie udawaj matko...powiec całą prawdę?!
- Jaką prawdę ...nie rozumiem?
- O mnie...kim ja naprawdę jestem? Co?
- Nie mów tak...
- Jak?! Że nie jestem waszą córką!!!
- Co Ci się stało Lee?
- Oj weź już nie udawaj...wiem wszystko...
- Nadal nie rozumiem...co Ci jest?
- Nie jestem waszą córką!!!
- Może i nie jesteś ale kochamy Cię tak jakbyś nią była.
- Gdzie są moi rodzice?! Prawdziwi!
- Lee...oni nie żyją.
- Co?!
- To dlatego zostałaś adoptowana...byłaś za mała aby coś pamiętać...
- To czemu nie mogliście mi tego powiedzieć wcześniej...tylko dowiaduje się od obcego człowieka że nie jestem z tąd. A i kim do jasnej cholery jest Ren...że o wszystkim wie.
- Jest...
- No powiedz to!!!
- ON JEST TWOIM BRATEM.
- CO!?

============================================

MACIE ROZDZIAŁ 7... PISZCIE W KOMENTARZACH JAK WAM SIĘ PODOBA...I SPODZIEWALIŚCIE SIĘ TEGO...CZY NIE...UZNAŁAM ŻE NIE CHCĘ PISAĆ KOLEJNEGO FF O MIŁOŚCI (CHŁOPAK-DZIEWCZYNA)...MIAŁAM POMYSŁ NA INNĄ MIŁOŚĆ...TAKĄ JAKĄ PRZEDSTAWIŁAM W MOIM FF. KOMENTUJCIE I GWIAZDKUJCIE TO MOTYWUJĄCE.
KOCHAM WAS ❤❤❤

Hope-NU'EST Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz