Rozdział 8

954 44 0
                                    

Ana

-Cholera jasna! -piszcze przerażona.
-Co robimy? -pyta się Mary. Szukam jakiegoś wyjścia. Kutwa Ana jesteś na najwyższym piętrze apartamentowca, gdzie możesz wyjść? Nie jesteś batmanem.
-Mary?-słyszę za sobą JEGO głos i jęki dzieci. Stanęłam jak wryta. Łzy same zaczęły mi lecieć, 11 lat nie byłam tak blisko niego... Delikatnie odwracam się do niego twarzą, gdy nasze oczy się spotykają mruga kilkanaście razy na sekundę.
-Nie kurwa! Powiedzcie mi, że to jakiś pieprzony żart! -krzyczy.
-Mary, zabierz dzieci. -szepcze w jej kierunku. Ona je zabiera.
-Ana do jasnej cholery odpowiedz mi! -wrzeszczy.
-Christian cii...-szepcze przytulajac go, zarazem mocno, ale namiętnie. Płacze...
-Dlaczego? Powiedziałaś, że nigdy mnie nie zostawisz.-szepcze. W progu stoją jego rodzice, zbywam ich jedna ręką.
-Przepraszam kochanie, wiem, wiem jak musiało ci być kurewsko trudno...
-Dzieci wiedziały wcześniej? Ty ich podburzylas na Jennifer? -pyta się.
-Chodźmy na górę, to nie jest rozmowa na stojąco. -mowie. Gdy chce opuścić z nim kuchnie, słyszę Jennifer. -Nie....-szepcze. Automatycznie puszczam jego rękę. On klnie. Co to ma znaczyć? Jennifer wchodzi i nabiera powietrza. Ładnie jej buzke urządził mój syn.
-Co ona tu robi?-mówi wściekła.
-Mogłabym się spytać o to samo. -warcze. Wchodzi Hardin i Carrick.
-Jestem w ciąży z Christianem, już nic dla niego nie znaczysz!-warczy, te słowa niszczą moja zewnętrzna tarcze. Spał z nią? Moje oczy robią się już mokre, powoli przenoszę wzrok na Christiana, jest przerażony.
-Kłamiesz! Christian powiedz, że kłamie! -wrzeszcze bijąc go swoimi piastkami.
-Spałem z nia, ale....
-Wychodzę. -przerywam mu.
-ANA NIE!-krzyczy. Ja wbiegam do windy, patrzy się jak w niej znikam. Jak mógł mi to zrobić?! jak?! Co za....

Grey

-Jesteś zadowolona?! Nawet nie wiem czy to moje dziecko! Wynos się! -warcze i gdy winda wraca zjezdzam za Ana. Nie wyjdzie z garażu, zmieniłem juz dawno hasło.

próbuje wychwycić gdzie jest. Po chwili słyszę cichy szloch, podążam za tych dźwiękiem. Znajduje ja na podłodze pomiędzy samochodami. Zwinieta w kulkę.
-Kochanie...
-NIE NAZYWAJ MNIE TAK!-szlocha głośno przez co się krztusi. Siadam obok niej, ona się odsuwa.
-Pozwolisz mi dokończyć to co chciałem ci powiedzieć w kuchni? Kurwa, to nie tak powinno się potoczyc. Żyjesz. Wiesz jak za tobą kurewsko tęsknilem? Jakie miałem wzloty i upadki? Nawet nie zrozumiesz jakie to było szczęście spędzić te kilkanaście miesięcy życia z połowa swojej duszy, dopóki nie musiałem spędzać życia bez niej. Kochanie, owszem pieprzylem się z Jennifer, ale uważałem. Nie wiem nawet czy to moje dziecko. Jestem przekonany, że nie.-mowie cicho. Ona się rozplakala na dobre.
-Zd-zdradziles mnie.-jaką się. -Ja z nikim cie nie zdradziłam, 11 pieprzonych lat, żyłam w rozpaczy..-szlocha. Ja wkładam rękę w jej talię i przysuwam do siebie.
-Jesteś jeszcze bardziej szczupła niż kiedyś. -szepcze.-Kochanie przepraszam, spójrz na mnie, błagam. -płacze. Ja... Ona odwraca się do mnie twarzą i pokazuje swoją zaczerwienioną twarz i czerwone, mokre oczy. Wtryniła mi się na kolana i mocno wtulila w pas.
-Wybacz mi, proszę. -szepcze.
-To ja jestem okropna, zostawiłam ciebie, nasze wspaniałe dzieci.... naprawdę stanąłes na wysokości zadania. Wychowales je wspaniale. -szlocha.
-Kochanie, jezu.... Nawet nie wiesz jak dobrze cie znowu widzieć, czuć....-szepcze. -juz mi więcej nie uciekniesz. -mowie przytulajac ja mocniej.
-Udusisz mnie.-śmieje się delikatnie, ja odnajduje jej usta i zaczynam zachlannie całować. Oddaje dość perwersyjny pocałunek.
-Naprawdę? -pytam się po chwili.
-Co naprawdę? -dopytuje.
-Nie pieprzyłaś się z nikim? -pytam się ciszej.
-Nie. Na litość boska byłam, jestem nie wiem twoja żona. Jak mogłabym to zrobić. -warczy. -Przestań ciągnąć ten nieprzyjemny temat, bo...-warczy.
-Dobrze... Juz nie będę. -mowie. Jezu jak dobrze mieć moje wsparcie przy sobie...
-Twoja kondycja spadła. -stwierdza.
-Skąd wiesz? -pytam się.
-Nie dogoniłeś mnie na cmentarzu. -stwierdza.
-Mam swoje lata.-bronie się.
-Leniuch i tyle. -śmieje się.
-Niech ci będzie. -wywracam oczami. Koszulka odsuwa jej szczupłe ciało i siniaki. -Kochanie...Masz jakieś kłopoty? -pytam się kręcąc jej loki z włosów.
-Nie....-mówi, patrzę się na nią uporczywie. -No dobra mam.-unosi ręce. -Ale teoretycznie juz wygrałam ta bitwę. -mówi dumna z siebie.
-Oczywiście, pani Grey jest zbyt idealna na porażkę. -naśladuje ja.
-Spadaj juz dawno tak nie robie.-śmieje się gdy zaczynam ja gilgotac.
-Jak ja się za tobą stesknilem. -stekam.
-Wiem kochanie.-szepcze. Słyszę, że ktoś zjeżdża na dol.
-Christian! -wola mnie Jennifer. -Pozbyles się jej! -wola. Ana pochmurnieje.
-Ja to załatwię, zobaczysz jej 3 oblicze. -warczy cichutko i wstaje.
-O jesteś szmato. Christian cie nie znalazł? -cmoka.
-A no nie.-warczy Ana.
-Szkoda, że wtedy twój synalek cie uratował, teraz naprawdę byś nie żyła, a ja bym była szczęśliwa z Christianem i naszym dzieckiem.
-A z iloma się jeszcze jebalas? -pyta się zła.
-Ja to nie ty slumsie. Myślisz, że jak cie Christian docenił w liceum, to że już jesteś z naszego pokroju? Chyba ci się coś dziewczynko pomyliło. -słyszę jad w głosie Jennifer. Ana ściska swoje piąstki.
-Jakim prawem biłaś moje dzieci? -warczy Ana.
-Oj juz ci się poskarżyły? -śmieje się tamta.
-Tak, zapłacisz za to, obiecuję ci. Jak 11 lat temu. -teraz Ana się śmieje.
-Gdy media się dowiedzą, że jestem z nim w ciąży gówno mi zrobisz.-mówi Jennifer.
-A może jednak zrobimy.-Wstaje i stoję za Aną.
-O proszę i nasz JEBACZ się znalazł. -cmoka. -Najpierw zmajstrowałeś dzieci temu slumsowi, a teraz mnie.-warczy.
-Jezu kobieto, zrozum, że nie mogę mieć z tobą dzieci, chyba twoje grube cipsko nie wyczulo, że za każdym razem ruchalem cie w kondomie, wiec skończ swoją bajkę proszę. -warcze, Ana staje z jednej nogi na drugą. Jest zła.
-Zobaczymy, to jest twoje dziecko i ja ci to udowodnie. -warczy wściekła i wychodzi z garażu.
-Co za uparta krowa. -warczy Ana.
-Musimy znowu ja pokonać? -jęcze.
-Chyba tak, musze ja zamknąć w tej puszcze raz, a porządnie. -warczy. Po chwili słyszymy dźwięk otwieranej windy, wybiega spanikowany Tony.
-Lil!...ona...-sapie przerażony.
-Co z nią?!-piszczy Ana.
-Lil się pocieła! -mówi.
-NIE!!!-wrzeszczy i wsiada do windy, my biegniemy po schodach.
Moja mała córeczka....

Chcę żebyś wróciła...#2✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz