Jeszcze kilka minut i będziemy lecieć nad Nowym Jorkiem. Na razie jeszcze jesteśmy nad wodą, której przyglądam się z zapartym tchem. Ten żywioł zawsze mnie intrygował. Jego spokój i niszczycielskie działania, które potrafił w sobie łączyć. Woda jest jedną wielką sprzecznością.
I nie wiem, czy nie lubię jej tak, tylko dlatego, że czasami wydaje mi się, że moje życie jest jedną wielką sprzecznością.
Słyszę głosy ludzi, którzy cieszą się z przylotu do Nowego Jorku. Jedni przyjechali tu spełniać marzenia, inni odwiedzić rodzinę, a niektórzy po prostu wrócili do domu po wakacjach w Europie. Zaliczam się do pierwszej i ostatniej grupy. Tylko, że moje wakacje trwały wiele, wiele lat.
Wyciągam ramkę ze zdjęciem, którą dostałam w pożegnalnym prezencie. Teraz nadszedł czas. Jeszcze chwilę i zacznę nowe życie w Nowym Jorku. Przyszedł czas na ostateczne pożegnanie z Anną i Polską.
Ramka jest drewniana i ma wyryte nasze imiona: Anna i Angel. Uśmiecham się, przesuwając palcem po nierównościach obramowania. Anna zawsze lubiła takie rzeczy. Samo zdjęcie zaś, przedstawia naszą dwójkę na ławce przed uczelnią. Siedzimy obok siebie i uśmiechamy się szeroko do aparatu. Anna macha, a ja nieco skulona powtarzam ten gest. Przyglądam się dokładnie naszym twarzom – jej okrągłej i pyzatej i mojej szczupłej z wyraźnie wystającymi kośćmi policzkowymi. Do tego nasze roziskrzone oczy: zielone Ani i moje niebieskie. Zauważam z lekką przykrością, że w mało czym jesteśmy podobne. A szkoda... A już na pewno różnią się nasze włosy. Moje falujące rude, a Anny proste jak druty i blond.
Czasami stwierdzam, że Ania bardziej przypomina córkę anioła niż ja. Jest blondynką i ma bardzo spokojne usposobienie. Tymczasem ja jestem ruda i wybuchowa. A może to wina tego, że mój ojciec w ostateczności stał się diabłem?
Chowam ramkę do torebki, po czym wyglądam przez okno. Widzę zbliżający się ląd. Ameryka jest coraz bliżej. Nowy Jork czeka. Zaczynam się martwić. Jak mam niby spotkać Avengers'ów i namówić ich żeby mnie przyjęli? Muszę się jakoś wykazać. Najpierw sama popracować, by potem udowodnić im, że w grupie będę jeszcze lepsza niż solo. To całkiem dobry plan i zamierzam wcielić go w życie.
Lecimy w spokoju jeszcze jakieś pięć minut i nagle samolotem zaczyna trząść. Ludzie cichną, bądź wręcz przeciwnie zaczynają panikować. Stewardessy chodzą pomiędzy fotelami i uspokajają nas. Przedstawiają to jako coś normalnego. Nie podają jednak żadnych przyczyn turbulencji, co podświadomie sprawia, że pasażerowie boją się jeszcze bardziej.
Ludzie pomimo uspokojeń kobiet, krzyczą, a niektórzy nawet płaczą. Ja siedzę cicho, ale wyczuwam kłopoty. Te turbulencje nie są zwykłymi przeciwnościami, jakie napotykamy w powietrzu. Czuję, że dzieje się tu coś więcej, a służba pokładowa, żeby nie wystraszyć nas jeszcze bardziej zataja prawdziwe problemy.
Ledwo o tym pomyślę, a turbulencje ustają. Samolot znowu leci spokojnie w kierunku Nowego Jorku. Ludzie cichną, wzdychają z ulgą. Kapitan odzywa się do nas przez głośniki:
— Przepraszamy za te niedogodności, ale teraz będzie już wszystko dobrze. Prosimy się więcej nie bać.
Ludzie zaczynają ze sobą cicho rozmawiać. Mały chłopiec, który siedzi obok mnie przytula się do mamy. Przed chwilą jeszcze płakał ze strachu, ale teraz stwierdza z uśmiechem:
— Ale było super! To dopiero było coś!
Cieszę się, że nie powiedział, by to powtórzyć. Jego życzenie mogłoby się jeszcze spełnić, a raczej żaden pasażer tego nie chce.
Nie minęły dwie minuty, a samolot znowu zaczyna się trząść. Tym razem dochodzą do tego niepokojące dźwięki wystrzałów i zgrzytów. Ludzie wpadają w prawdziwą panikę. Płacz i krzyk otaczają mnie ze wszystkich stron. Chłopiec, który przed chwilą nazwał turbulencje „super", wtula się w ramię matki i moczy jej bluzkę swoimi Łazami. To go nauczy, że takich rzeczy nie powinno się chwalić.
Panikujący pasażerowie zaczynają wykrzykiwać imiona różnych postaci. Wołają aniołów, Boga, świętych, a zaraz potem także superbohaterów, którzy są tak niedaleko, bo w Nowym Jorku. Jeżeli ma stać się coś naprawdę złego, to liczę na wsparcie Avengers'ów tak samo jak inni.
Mam nadzieję, że turbulencje za chwilę ustaną, ale teraz nawet stewardessy nie uspokajają pasażerów. Zamiast tego chwytają się foteli, by utrzymać równowagę w chwiejącym się samolocie.
Turbulencje są coraz silniejsze. W końcu zaczyna miotać samolotem jak szatanem...
No to tyle!
Wybaczcie, że taki krótki, ale nie chciałam zapełniać tego rozdziału jakimiś mało istotnymi informacjami, a tym bardziej nie chcę zdradzić wszystkich tajemnic Angel... jeszcze nie ;)
Piszcie w komentarzach jak się Wam podobało :D Jak myślicie co się stanie w kolejnym rozdziale?
Dziękuję, że poświęciliście czas moim wypocinom i życzę Wam dużo czasu na czytanie przeróżnych książek i przeróżnych opowieści :)
CZYTASZ
Bohaterka Avengers. Age of Hydra
FanfictionNazywam się Angel. Jak na ironię, bo mój ojciec jest aniołem. A raczej był. Po moich narodzinach upadł i stał się szatanem. I szczerze mówiąc nie wiem czy go nienawidzić, czy kochać. Dzięki niemu jestem nieśmiertelna, wszystkiego szybko się uczę i m...