Samolot traci wysokość. Patrzę przez okno na dół i widzę zbliżające się do nas fale. Na szczęście spadamy powoli. Jeszcze jest szansa na ratunek.
Pasażerowie krzyczą wniebogłosy. Płaczą i przytulają się nawzajem. Nawet nieznajomi sobie ludzie pocieszają się. Strach i tragedie potrafią świetnie zbliżać.
Odpinam pas pomimo nakazów stewardess, by zostać na swoich miejscach i zachować spokój. Kobiety w niebieskich uniformach zapewniają nas, że wszystko będzie dobrze. Taa... na pewno.
Przechodzę obok matki i syna tulących się do siebie. Spoglądają na mnie szklistymi od łez oczyma. Na ten widok moje serce mimowolnie drży. Ci ludzie... oni nie zasługują na śmierć... a już na pewno nie w takich warunkach. W końcu nadeszła moja kolej, by się wykazać. Teraz nie chcę być bohaterkę tylko ze względu na Avengers'ów. Teraz chcę być bohaterką przez tych ludzi, drżących i płaczących ze strachu.
Pomimo trzęsienia, które opanowało samolot, idę między fotelami w stronę kokpitu. Jeszcze nie wiem co zrobię, jak uratuję tych wszystkich ludzi. Liczę na jakiś przypływ weny, szczęście. Ale nie mogę opierać się tylko na tych niepewnych rzeczach. Muszę odnaleźć w sobie siłę na przetrwanie, która będzie tak wielka, że uratuje nie tylko mnie, ale także tych wszystkich pasażerów.
Wchodzę do kokpitu, pomimo krzyków stewardess, by wrócić na swoje miejsce i że nie mogę przeszkadzać kapitanom. Zbywam ich słowa i wchodzę do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
Hałas jest tutaj mniejszy, ale i tak słyszalny. Rozglądam się po małym pomieszczeniu. Na dwóch fotelach siedzą kapitanowie... oboje nieprzytomni. Podchodzę do nich szybko i sprawdzam ich pulsy. U jednego jest on bardzo słaby, a u drugiego... nie ma go wcale.
Umarli? Ale jak? Dlaczego tak szybko? Zawał? Zawał u dwójki kapitanów na raz? Jak to możliwe? Musi być inne wytłumaczenie, ale jakie...
U jednego z pilotów, z ramienia wystaje coś dziwnego. Zbliżam twarz do tego przedmiotu i rozpoznaje w metalowej części tłoczek od strzykawki. Wyciągam rzecz z ciała zmarłego mężczyzny. Strzykawka jest pusta. Cokolwiek w niej było, dostało się do organizmu pilota i zabiło go. Ale kto mu to zrobił?
Drugi pilot też ma wbitą strzykawkę w ciało, więc on odpada z grona podejrzanych.
Słyszę nasilające się krzyki, które wyrywają mnie z zamyślenia. Nie czas na śledztwo. Muszę ratować pasażerów, samolot, siebie. Podchodzę do paneli kontrolnych. Nigdy nie latałem samolotem i te wszystkie guziki oraz dźwignie mówią mi mniej niż mogłabym się spodziewać. Czuję się przegrana, ale nie mogę pozwolić tak łatwo się złamać.
Chwytam kierownicę – chyba - i ciągnę ją do góry. Samolot, o dziwo, przestaje tak drastycznie pionowo lecieć w dół. Oddycham z ulgą, ale wiem, że wciąż tracimy wysokość, dlatego ciągnę za kierownicę jeszcze bardziej. W końcu się poddaję. Lecimy w miarę poziomo, chociaż wciąż tracimy wysokość. W głowie jednak mam już plan ratunku pasażerów.
Wybiegam z kokpitu i zaczynam krzyczeć na cały głos. Jednak hałas przerażonych ludzi jest zbyt wielki. Wracam do kabiny i odnajduję mikrofon. Chwytam go i naciskam guzik, dzięki któremu włączam urządzenie. Przemawiam stanowczym, ale łagodnym głosem:
— Niech wszyscy mnie posłuchają! Bierzcie kamizelki ochronne i skaczcie do wody! Cały czas tracimy wysokość więc nie stanie się wam nic złego.
Ludzie wysłuchali mnie, ale od razu zaczęli krzyczeć, że to najgłupszy pomysł na świecie. Lamenty i płacze znowu wypełniły samolot. Miałam tego dość. Co z tego, że ja mam pragnienie życia, jeśli inni go nie mają?
— Dość! — krzyczę. — Zaufajcie mi. Zróbcie co każę. Postaram się wylądować na wodzie, tak, by nas uratować, ale dla waszego bezpieczeństwa radzę wam wyskakiwać z samolotu.
Cisza. Zero reakcji. Jednak ich spojrzenie utkwione w mojej osobie mówią mi, że zdobyłam ich zaufanie. Teraz wystarczy, że jedna osoba wcieli mój plan w życie.
I tak się dzieje. Stewardessa i kobieta z synkiem, która siedziała obok mnie zakładają kamizelki i ruszają w kierunku drzwi. Po chwili, wszyscy idą w ich ślady.
Zanim wyskoczą pierwsi pasażerowie, wracam do kokpitu i zajmuję się utrzymywaniem samolotu w jako takim poziomie. Idzie mi to nieporadnie, ale w każdym bądź razie jakoś dopinam swego. Samolot jest coraz bliżej wody i zdaje się coraz bardziej przyśpieszać. Chwytam dźwignię, która wygląda mi na hamulec i dla próby ciągnę ją delikatnie. Ledwo wyczuwalnie samolot zwalania, a potem, przez grawitację, znowu przyśpiesza. Nie tracę czasu i ciągnę za hamulec z prawie całej siły.
Samolot hamuje. Jestem coraz bliżej wody. Zaglądam przez ramię na pokład samolotu. Ludzi już praktycznie nie ma, a i ja muszę jeszcze uciec.
Dociągam hamulec do końca, po czym biegnę między fotelami do wyjścia. Trzy ostatnie osoby wyskoczyły. Zostaje jeszcze ja.
Biegnę pomiędzy fotelami. Samolotem trzęsie nie mniej, jak wcześniej. Pomimo to podążam przed siebie. Nie pozwolę pochłonąć się wodzie, którą niedawno tak wychwalałam. Nie pozwolę, by moją trumną stała się ta metalowa puszka.
Czuję, jak samolot uderza w tafle wody z impetem. Upadam, ale w porę chwytam się najbliższego fotela. Podciągam się i spoglądam w dół, w stronę kokpitu. Szyby w kabinie pękły, wpuszczając do środka coraz większe ilości wody. Przerażona, coraz szybciej czołgam się w stronę wyjścia.
W końcu docieram do drzwi. Otwieram je szeroko. Tuż przed skokiem zdaje sobie sprawę, że nie mam kamizelki. Już za późno, by po nią wracać, ale to nic. Umiem pływać. Dam sobie radę.
Skaczę, zamykając oczy. Po chwili czuję, jak moje ciało uderza w mokrą, niespokojną toń. Otwieram oczy, do których dostaje się słona woda. Piecze, ale nie zamykam ich, tylko zaczynam walczyć z silnymi falami. W końcu udaje mi się oddalić od tonącego samolotu. Mogę odetchnąć i już nie walczyć z makabrycznym żywiołem.
Rozglądam się dookoła i widzę uratowanych pasażerów. Czuję dumę, a przede wszystkim radość, że żyją. Teraz już wiem, że moim powołaniem jest bycie bohaterem i ratowanie ludzi.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał ;)
Starałam się go dobrze napisać. Mam nadzieję, że Angel przypadła Wam do gustu. Jeżeli są jakieś błędy to przepraszam :)
Mam nadzieję, że muzyka się Wam spodobała. Miała pasować do walki Angel więc...
I jeszcze jedno pytanie: spodziewał się ktoś, że tak będzie? XD
Pozdrawiam, dziękuję za poświęcony mojej historii czas i życzę Wam miłego czytania :D
CZYTASZ
Bohaterka Avengers. Age of Hydra
FanfictionNazywam się Angel. Jak na ironię, bo mój ojciec jest aniołem. A raczej był. Po moich narodzinach upadł i stał się szatanem. I szczerze mówiąc nie wiem czy go nienawidzić, czy kochać. Dzięki niemu jestem nieśmiertelna, wszystkiego szybko się uczę i m...