Rozdział 23 Ucieczka

674 52 15
                                    

Merlin, wracał do Gaiusa, gdy zza rogu, wyłoniła się przerażona Ivy.

- Sophia, ona zniknęła - wyjąkała dziewczyna.

- Jak to zniknęła? - zapytał wstrząśnięty chłopak.

- Nigdzie jej nie ma, przeszukałam cały zamek. Merlinie, ja zostawiłam ją tylko na chwile, była głodna i poprosiła, abym przyniosła jej coś do jedzenia, kiedy wróciłam już jej nie było - tłumaczyła brunetka, nerwowo gestykulując dłońmi.

- Jesteś pewna, sprawdzałaś wszędzie?

- Tak, przecież mówię, że sprawdzałam - odpowiedziała zirytowana Ivy, przecież nie była idiotką. - Merlinie, Josha i jej rodziców też niema.

Chłopak wypuścił powietrze z płuc, po czym ruszył biegiem w stronę wyjścia.

- Gdzie idziesz? - zapytała zdezorientowana dziewczyna, lecz nie uzyskała odpowiedzi.

Merlin pognał szybko na zewnątrz zamku, pomyślał, że może któryś z patrolujących rycerzy coś widział, przecież nie mogli przemknąć niepostrzeżenie. Gdy, był już przy bramie, zauważył Leona.

- Leonie, czy ktoś ostatnio opuszczał zamek? - zapytał, podbiegając do rycerza.

- Nie, coś się stało?

- Jesteś tego pewien - upewniał się chłopak.

- Tak, Merlinie nikt nie opuszczał zamku - odparł.

Merlin machnął ręką i szybko pognał z powrotem w stronę zamku. Rycerza zdziwiło zachowanie sługi Arthura, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej i wrócił do patrolowania zamku, jednak męczyło go dziwne uczucie, czuł, jakby stracił gdzieś jakiś moment z dzisiejszego dnia.

***
- Sophia zniknęła.

Te dwa słowa usłyszał, Arthur, gdy Merlin wbiegł do jego komnaty. Po zaznajomieniu się z sytuacją król szybko wysłał rycerzy na przeszukanie okolic zamku.
Pendragon był wstrząśnięty takim obrotem sytuacji. Zastanawiał się, jakim cudem mógł do tego dopuścić, był przecież królem, a nie umiał upilnować jednej osoby, osoby, na której mu zależało. Mógł, jej pilnować, ale nie zrobił tego, zajął się leczeniem swojej urażonej dumy. Przecież, to Merlin uświadomił mu, że z Sophie było coś nie tak, gdyby nie on, nawet by nie walczył, puściłby Sophie, tak po prostu.

- Jak mogłem być, taki głupi - krzyknął, gdy znalazł się sam w sali obrad.

Przecież wiedział, że ci ludzie byli niebezpieczni i posługiwali się magią. W tamtej chwili jego rycerze przeszukiwali okolice, a on stał i bezsensownie się obwiniał. Jaki to miało cel? To, przecież on powinien jej szukać, to dla niego było ważna.

***

Josh, wraz z moimi rodzicami zabrał trzy konie z zamkowej stajni. Upierał się przy tym, abym jechała z nim na jednym. Twierdził, że tak będzie szybciej. Pewnie miał racje, a nawet jeśli nie, to poco miałabym się nad tym zastanawiać. Przecież ufałam mu. Bezgranicznie i to był mój największy błąd. Pędząc przez las wtulona w mojego narzeczonego, powinnam czuć się bezpiecznie, jednak tak nie było. Może, to przez to, że nie licząc księżyca, którego można, było dostrzec przez korony drzew, było zupełnie ciemno. Może to przez to, że poza uderzaniem kopyt o ziemie, nie było słychać nic innego. Może to przez to... Nie koniec, szczerze powiedziawszy, nie miałam zupełnego pojęcia przez co. Mój umysł był zupełnie zaślepiony zaufaniem. No właśnie zaufaniem, do ludzi, z którymi odbywałam tę podróż. Przecież, byli oni moją rodziną, czyż nie?
Poczułam jak mięśnie Josha, napinają się pod jego koszulą, a po chwili, usłyszałam, głosy. Rozpoznałam, je byli to rycerze Camelotu. Koń przyspieszył. Jeszcze nigdy nie jechałam tak szybko, przez chwile myślałam, nawet, że spadnę z konia, jednak nic takiego się nie stało. Odgłosy rycerzy stawały się coraz głośniejsze. Byłam pewna, że nas zauważyli, Josh odwrócił głowę, po czym jeszcze bardziej przyspieszył. Chciałam zrobić to samo, jednak ogarnął mnie strach. Chłopak powiedział, że Arthur z Merlinem, chcieli mnie uwięzić. Nie rozumiałam tego, przecież byliśmy przyjaciółmi, tyle razem przeszliśmy, zastanawiałam się, czy to wszystko, nie miało dla nich zupełnie żadnego znaczenia, przecież ja tylko chciałam być z rodziną, szczęśliwa.

***

- Panie, nie mogliśmy nic zrobić - tłumaczył Elyan - Uciekli.

Arthura załamały te słowa.

- Nie mogliście? Do cholery jasnej dwudziestu rycerzy, nie mogło złapać czwórki osób - krzyknął blondyn.

Po chwili jednak zaczął żałować swoich słów, przecież to nie była ich wina. Oni przynajmniej próbowali, to on nie zrobił nic.

- Panie, mamy zacząć ich szukać, poza granicami? - zapytał Lancelot, z niepokojem obserwując króla.

- Nie, zostaniecie w Camelocie - odparł gwałtownie - Leonie zostań, reszta może wyjść.

Rycerze byli zdziwieni zachowaniem króla, byli pewni, że będzie starał się odnaleźć Sophie, za wszelką cenę, jednak bez pytań opuścili sale. W środku zostali, tylko król i Leon.

- Leonie - zwrócił się do niego Arthur - Przejmiesz moje obowiązki w królestwie.

Szczęka rycerza z łoskotem runęła o ziemie. Wydawało mu się, że się przesłyszał.
- Ale jak to? - zapytał zszokowany.

- Będę musiał wyjechać, odnaleźć Sophie - wyjaśnił król.

- Ale, panie przecież mogą to zrobić rycerze.

- Nie, Leonie. Zbliża się zima. Są potrzebni w Camelocie. Wyruszę razem z Merlinem o świcie.

- Ale, panie ja nie mogę przejąć twoich obowiązków to niezgodne z prawem - stwierdził rycerz, kiedy już otrząsnął się z szoku.

- Jestem królem i wydaje mi się, że mogę lekko nagiąć prawo - odparł - Leonie, musisz się zgodzić, jesteś jednym z najbardziej zaufanych rycerzy, poza tym doskonale znasz to królestwo i jego lud, kogo innego miałbym prosić.

***

- Tak, właściwie to gdzie jedziemy - zapytałam się moich towarzyszy.

 Zaczynało świtać, a my jechaliśmy przez całą noc. Byłam pewna, że byliśmy, poza granicami Camelotu. Ta myśl napawała mnie strachem. Nie znałam tych rejonów, nigdy nie byłam tak daleko od królestwa.

- Jedziemy do przyjaciół, nie możemy wrócić do domu, to zbyt niebezpieczne, rycerze Arthura, mogą nas tam znaleźć - wyjaśnił mi Tomas.

Rycerze Arthura. Arthura, na wspomnienie blondyna, poczułam uścisk w sercu. W tamtej właśnie chwili uświadomiłam sobie jedną, za to bardzo istotną rzecz, już nigdy więcej, go nie spotkam. Nie wiedziałam, dlaczego nie mogłam znieść tej myśli, przecież miałam Josha, moją wielką prawdziwą miłość. Emma na pewno poradziłaby sobie w tej sytuacji. Stwierdziłam, moja przyjaciółka... ale zaraz skąd ja znałam Emmę. Miałam w pamięci jej twarz. Pamiętałam, jak zawsze denerwowała się, gdy Tristan, nie odbierał telefonu. Telefonu? Przecież, nie ma takiego czegoś, więc dlaczego wiedziałam, jak wygląda, do czego służy. Przecież, to nie miało sensu, byłam pewna, że znałam Emmę, a mimo tego, nie miałam, bladego pojęcia co się z nią stało.

- Chyba oszalałam - wyszeptałam, nie do końca świadoma, że wypowiadam te słowa.
- Co? - zwrócił się do mnie Josh.

- Nic, nic po prostu od tej ciągłej jazdy boli mnie głowa - odpowiedziałam, a zatrzymał konia i z niego zszedł, ja uczyniłam to samo.

- Cóż, skoro nie podoba, ci się jazda na koniu zawsze możesz biec.

Pewnie wzięłabym jego słowa za żart, gdyby nie te oczy. Niektórzy uważają, że są one odzwierciedleniem duszy, a oczy Josha wyrażały czystą nienawiść.
Po chwili poczułam silne uderzenie w głowę. Potem była już tylko ciemność.

***
- Josh, co ty wyrabiasz, mieliśmy wzbudzać jej zaufanie - powiedział Tomas, rzucając kawałkiem drewna na ziemie.

- To już nieaktualne - odparł - Nasza moc, jest zbyt słaba, ona zaczęła sobie przypominać, czuje to - dodał lekko zdenerwowany, takim obrotem sytuacji.

- Co my teraz zrobimy? - spytała Rachel, klękając obok nieprzytomnej dziewczyny.

- Zwiążcie ją - zwrócił się do pozostałych Tomas - Naszym zadaniem, jest tylko dostarczyć ją do pani, reszta to nie nasza sprawa.

- Będzie, to nasza sprawa, jeśli przepowiednia się spełni, przecież wiesz, że ta dziewczyna może ocalić Pendragona - skomentował Josh.

Jeśli od niego by to zależało, to ta dziewczyna byłaby już dawno martwa. Niestety nie mógł sprzeciwić się rozkazowi swojej pani, a był on jasny: "Przyprowadźcie dziewczynę, za wszelką cenę żywą"

Camelot-królestwo nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz