23

4.7K 192 25
                                    


Jeden błąd, jedna głupia decyzja potrafi zmienić nas, nasze życie i życie bliskich bardzo szybko.

W ciągu zaledwie paru tygodni spieprzyłam sobie życie i jak tak teraz na to patrzę to jest mi cholernie żal. Z trudem zakończyłam swój związek z Justinem, jednocześnie zrywając zaręczyny. 

Mieszkałam na obrzeżach miasta, na dużej polanie, gdzie znajdował się opuszczony domek. Z zewnątrz i wewnątrz wyglądał przerażająco, ale to było jedyne miejsce gdzie mogłam się zaszyć. Niestety, wszystkie moje rzeczy zostały w mieszkaniu moim jak i Any, aczkolwiek albo zabrał je Justin, albo Ana przy wyprowadzce. Nie miałam już pracy, a wszystko co do tej pory przy sobie miałam musiałam sprzedać, żeby móc zaspokoić swój głód. 

- Sandy? - Usłyszałam krzyk Scotta, który przedzierał się przez dechy i stare meble, które raczej już ich nawet nie przypominały.

- Tutaj! - Krzyknęłam, siedząc na starym materacu w jedynej wolnej i w miarę czystej powierzchni. 

- Na co czekasz? Rozbieraj się. - Musiałam być twarda, musiałam dać radę. Powoli zsunęłam brudne od... Właściwie wszystkiego dresy razem z dolną częścią bielizny. 

Nie płakałam, byłam właściwie niewzruszona. Czemu? Ano po setnym razie przestałam odczuwać ból psychiczny. Kiedykolwiek ktoś zastanawiał się dlaczego? Nie byłam w stanie długo wytrzymać bez dragów, więc po prostu w ten sposób na nie sobie zarabiałam. Uczciwe? Może tak. Czy mądre? Na pewno nie.

Patrzyłam w materac, licząc plamki. Słyszałam dźwięk rozpinanego paska i spodni. Już po chwili chłopak znalazł się na przeciwko mnie i obrócił do siebie tyłem. Założył prezerwatywę i powoli wślizgnął swojego penisa we mnie. Nie było to przyjemne, nawet nie starałam się udawać, że jest mi dobrze i jestem szczęśliwa. Zacisnęłam palce i tak wypięta leżałam, odliczałam i czekałam żeby tylko dostać to co chcę.

Nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę próbowałam to rzucić, ale chyba nie mam wsparcia żeby do tego dojść. Naprawdę to jest to czego mi brakuje. Dłoń na ramieniu i ciepłe słówko: "poradzisz sobie, Sandy". Ale sama doprowadziłam do tego, że kompletnie nikogo wokół mnie nie było. Jedynie Scott, który chyba ma serce i oprócz ciągłego seksu potrafił przynieść mi coś do jedzenia. Ale za każdym razem kiedy mam do wyboru suchą bułkę, a działkę amfy to mimo wszystko wybiorę to drugie. 

Nie byłam szczęśliwa, daleko mi do tego. Wieczorami nawet, gdy leżałam na głodzie to myślałam jakby to teraz było gdybym nie spróbowała, nie poszła na imprezę, nie zaszła do Ojca. 

- Dobra robota, skarbie. - Jego obślizgłe usta delikatnie musnęły mój policzek. Rzucił małą folię pod moją dłoń, wstając i ubierając się.

- Scott? Mam prośbę... - Szepnęłam, jednym ruchem naciągając spodnie. - Powiedz.. Powiedz mi.. Co u Justina?

- Za trzy tygodnie wylatuje do Ameryki, tak słyszałem. Idzie na studia, prowadzi oddział firmy swoich rodziców, a raczej będzie. No cóż, wygląda jak wrak człowieka. - Moje serce delikatnie zakuło, a to dlatego, że wciąż Go kochałam i cały czas był dla mnie wszystkim. 

Nie odezwałam się już, a wtuliłam policzek w swoją poduszkę, która przez swoje lata przypominała raczej placek, a nie coś na czym człowiek ma odpocząć. Swoją zdobycz wsunęłam w dłoń i obydwie skrzyżowałam pod głową. Wpatrywałam się w wirującą pajęczynę. Zastanawiałam się ile mi to zajmie, ile zajmie mi ogarnięcie się i wydostanie z dołka, albo wręcz przeciwnie. Ile zajmie mi droga pod ziemię. Wiedziałam przecież, że codziennie wchodziłam w jeszcze większe gówno i sama kopałam sobie dołek na trumnę. 

Spojrzałam w okno, któremu już od dawna brakowało szyb. Słońce górowało wysoko na niebie, co znaczy, że jest jeszcze stosunkowo wcześnie. Za nim ruszyłam gdziekolwiek przyjęłam nową dawkę amfetaminy, która nie robiła na mnie takiego wrażenia jak wcześniej. Nie czułam się po niej dobrze, chociaż bez niej czułam się znacznie gorzej. Wyszłam z tego obskurnego domku i powoli, nigdzie mi się nie śpiesząc zmierzałam do centrum naszego skurwiałego miasta. Były wakacje, a przynajmniej dosyć niedawno się zaczęły. Straciłam rachubę czasu. Słońce dawało naprawdę ostro i już po jakiś czterdziestu dużych i sześciu małych krokach zrobiło mi się gorąco. Zsunęłam z ramion bluzę i owinęłam ją sobie wokół pasa. Moje nogi nie prowadziły mnie tam gdzie ja chciałam, a tam gdzie one chciały. Miałam po prostu dość siedzenia i wąchania wilgoci. Mimo nieszczęścia i bólu w moim sercu to wciąż miałam na tyle odwagi (i czasu) żeby pokazać się publicznie wśród znajomych jak i nieznajomych. Chociaż nie zwracałam szczególnej uwagi na mijających mnie ludziach. Miałam to konkretnie gdzieś. Byłam zamyślona, żyłam w moim własnym świecie, które nie było kolorowe, ale gdzieś tam miałam nadzieję, że wszystko bardzo szybko się zmieni. 

Że nie będę ćpać, nie będę się puszczać za takie gówno i zacznę nowe życie. Nie tu, a gdzieś tam, gdzie indziej. Może kiedyś Justin na nowo pokocha mnie? Nie zasługuję na niego, ale tli się we mnie gdzieś mały płomień, który rozpala moją nadzieję na to, że Justin nigdy mnie nie zostawi (mimo, że tak naprawdę to ja zostawiłam jego) i czeka na mnie, czeka aż wróce i z uśmiechem na twarzy przywitam go krótkim całusem. Że mimo wszelkich prób okaże się, że jestem w ciąży i razem ze zdjęciem USG usiądziemy przy pysznej kolacji. Nie wymagałam tak wiele, a jednak byłam jedyną osobą która to spierdoliła. I kto by pomyślał?

Byłam szczęśliwa, byłam kurwa najszczęśliwsza.

Stanęłam przed automatycznymi drzwiami, które były głównym wejściem do szpitala. Och cholera, może będę tego żałować. Już na wstępie zostałam zmierzona srogim wzrokiem pielęgniarek. Ja mimo to udawałam, że nic nie widzę i z wymuszonym uśmiechem skierowałam się do wind. Wiedziałam gdzie leży. Także nie musiałam się prosić żadnych szmat o wskazanie drogi. Charakterystyczny dźwięk i drzwi zaczęły się rozsuwać. Moja noga stanęła na oddziale onkologii. Sunąc się i obserwując cyferki, weszłam do tego pokoju. 

Widziałam go.

Leżał, podłączony do maszyn. Oddychał tak spokojnie, a oczy skierowane były na śnieżnobiały sufit. 

- Tato..? - Szepnęłam, powoli podsuwając się bliżej. Jego głowa opadła na bok i wzrok skierował tym razem w moją osobę.

- Matko boska... Sandy, co się z Tobą stało? - Głos mojego ojca zadrżał, a jego uwaga niewątpliwie ugryzła mnie w serce.

- Życie, tato... Życie. Jak się czujesz?

- Jest...Dobrze. Lepiej gdy Cię widzę. - szepnął. - Gdzie Justin?

- Skąd Ty.... - Zacięłam się, przyglądając mu się ciekawie.

- Bywał tu parę razy. Pytał, słuchał, opowiadał. 

- Przyszłam do Ciebie, bo potrzebuje rady.. - Wymamrotałam, siadając na małym stołku.

- Potrzebuję napisać list pożegnalny. - Pociągnęłam nosem, pozwalając by fala ciemnych włosów zasłoniła moją twarz, na której wymalowany był niepokój i ból.





To jest już koniec, nie ma już nic. Jesteśmy wolni... :D

Co planuje Sandy? Chce odzyskać Justina, czy rzuci narkotyki, a może chce się zabić? 

Ciekawe co z Justinem... ;>

It's only sex - Justin Bieber ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz