R.2

2.2K 93 4
                                    

(Z dedykacją dla kochanych przyjaciół: czytających, krytykujących i się śmiejących. The best: Ewelina, Ania i Jarek)

-Trzy kilometry do celu.

Obudziłam się na ten krótki komunikat pani z GPS-u.

-Za sto metrów skręć w lewo.

Otrząsnęłam się z resztek snu i spojrzałam w szybę samochodu.

Za tym zakrętem krajobraz był... cóż, całkiem przyjemny.

Wjeżdżaliśmy w małą, starą, kamienną wioskę. Tylko jedna główna droga z dwoma rzędami identycznych jednopiętrowych chałupek pokrytych brązową dachówką. Każdy z maleńkim ogrodem i drewnianym ogrodzeniem.

Właściwie jeden dom od drugiego różnił się tylko kolorem płotu.

I psem.

Tato zatrzymał się przed siedemnastym domem z kolei. Ten miał ciemnozielony płotek z odmienną, pięknie rzeźbioną bramą wjazdowa.

Rodziców było na to stać, bo tata-jako przyszły członek starszyzny plemienia- zapewnił naszej rodzinie wiele przywilejów.

Jak i obowiązków. Na przykład jednym z nich było wydanie mnie za młodego chłopca z plemienia Ulitsów- chodziło o nawiązanie przymierza, bo oba plemiona były wręcz na wyginięciu.

Z tą świadomością żyłam odkąd skończyłam siedem lat, dlatego jeszcze nigdy nie byłam w jakimś poważniejszym związku.

A teraz pozostało mi niecałe pół roku do osiemnastki. I do zaręczyn z nieznajomym...

Wysiadłam i spojrzałam na z deka zarośnięty trawnik. Wąską, betonową ścieżką przeszłam do drzwi wejściowych z małym prostokątnym okienkiem.

Nacisnęłam pozłacaną klamkę. Drzwi otworzyły się gładko, wpuszczając do holo-salonu kilka promyczków południowego słońca.

Na wprost wejścia były schody prowadzące do góry. Po prawej ze ściany wyciągnięto łukowate wejście do dużej kuchni utrzymywanej w kolorach trochę ciemniejszego ecru niż salon.

Poszłam do drzwi po lewej, gdzie moim oczom ukazała się mięciutka sofa mogąca pomieścić chyba z pięć osób i wielki telewizor plazmowy. Ogromny!

Z nadzieją pomyślałam o wolnym wieczorze, który mogłabym tu spędzić, jednocześnie wiedząc już, że nie stanie się to w ciągu najbliższych trzech lat: na przygotowanie się do szkoły miałam zaledwie dwa dni, a ponieważ była to szkoła zamknięta z wewnętrznym internatem- do utrzymywania uczniów w ryzach- wychodzić będę z tamtąd tylko na większe okazje za specjalną prośbą rodziców.

I oczywiście myślami znów dotknęłam szkoły.

Z wideokonferencji przeprowadzonej z dość szorstką panią wicedyrektor wiedziałam tylko, że pokój będę dzielić z trzema chłopakami w moim wieku (na oburzenie mamy oznajmiła tylko cierpliwe, że zdobywając kontrolę w życiu prywatnym, łatwiej zdobędziemy ją w magii).

Ocknęłam się słysząc stukot maminych obcasów gdzieś za moimi plecami, odwróciłam się w samą porę, by zauważyć czerwonego od wysiłku tatę, dźwigającego może jedną dziesiątą naszych bagaży.

-I jak, kochanie? Podoba ci się?- przytaknęłam cicho.- Chyba powinnyśmy porozmawiać, póki jeszcze mamy chwilkę. Następnym razem taki moment może zdarzyć się dopiero na twoje osiemnaste urodziny- nagle posmutniała. Usiadła na sofie, a ja poszłam w jej ślady.- Tak mi przykro, że nie możesz sobie znaleźć sama męża. Tak bardzo mi przykro.

Zaszokował mnie widok łez w jej ślicznych lazurowych oczach. Roześmiałam się z niedowierzaniem.

-Hej, mamo. Mnie to wogóle nie przeszkadza. Już się z tym pogodziłam. Byleby się nie trafił jakiś njechluj, sztywniak czy ślamazara- uśmiechnęła się przez łzy.- A po drugie z moją naturą pewnie nieprędko znalazłabym chłopaka. Oni wolą te odważne i z długimi nogami.

-Akurat jako Indianka odziedziczyłaś ze strony ojca długie nogi i iskrzące spojrzenie.

-Na szczęście włosy mam po tobie- zaśmiałam się.

-Tak, kasztanowy brąz to z pewnością nowość u Ochich.

Roześmiałyśmy się, rozładowując nieprzyjemną nagle atmosferę.

Shy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz