R.49.

725 60 2
                                    

Z holu dobiegały dziwne dźwięki, będące balsamem dla mojej zmizerowanej, udręczonej duszy. Już od ponad miesiąca w tej szkole nie słychać było śmiechu i okrzyków radości. A przynajmniej nie tak często, jak dawniej.

A fakt, że teraz je słyszałem mógł znaczyć tylko jedno.

Wróciła. Shy. Żona mojego siostrzeńca. Radość całej szkoły.

Może z drobnymi wyjątkami, jak panna Katheryn. Ale kto by teraz na nią zwracał uwagę?

Zbiegłem po wszystkich schodach i zatrzymałem się u wejścia do holu. Kilkuosobowy tłum zebrał się przy zarumienionej Shy. Wydawało mi się, albo znów była tą nieśmiałą dziewczyną z początku naszej znajomości.

Niepokoiło mnie to trochę, ale miałem lepsze rzeczy do roboty, niż zamartwianie się narazie.

-Shy!- zawołałem, niamel płacząc ze szczęścia.

Uczniowie utorowali mi drogę i chwyciłem dziewczynę w objęcia, niemal miażdżąc jej ramiona. Puściłem ją dopiero, gdy usłyszałem trzask kości.

-Moje ty słońce, czemuś ty nam zniknęła tak bez zapowiedzi?- zaśmiałem się.- Chodźcie, napijemy się herbaty. Wszystko mi powiecie... A ty- warknąłem na Dannyla,- miałbyś tyle przyzwoitości, żeby się chociaż odezwać po tym, jak odesłałeś Sylwię. Nawet nie wiedzieliśmy, czy wyruszać na poszukiwania!

Wziąłem patrzącą w podłogę Shy pod ramię i ruszyłem do gabinetu. Gdy już się rozsiedliśmy, a woda na herbatę gotowała, zacząłem swoje śledztwo.

-Opowiedz mi, wszystko od samego początku, jak tylko pamiętasz- poprosiłem dziewczynę.

Przez niemal pół godziny siedziałem bez ruchu- pomijając podanie gorącego napoju- wsłuchując się w niepewny głos Shy i obserwując czułe gesty, którymi obdarzał ją mój siostrzeniec. Jak również widziałem wyraźnie wdzięczność w odpowiedzi na okazywane przez niego uczucia.

Może i jestem stary, ale umiem rozpoznać prawdziwe uczucie.

-Wsiedliśmy do samochodu i oto jestem- zakończyła z niemrawym uśmiechem.

-Wydaje mi się, czy nie czujesz się zbyt pewnie.

-Ja... Ja...- zająknęła się, zaczerwieniła i spuściła wzrok w podłogę.- Nie wiem, co się stało.

-To przez brak Magii?- zapytał nagle Dan, choć po trosze zabrzmiało to jak stwierdzenie.

-Być może- przytaknąłem.

-Aa! Wujku- przypomniał sobie nagle o czymś.- Jadąc tu doszliśmy do pewnych wniosków. A właściwie to obecna tu moja żona do nich doszła- uśmiechnął się do niej figlarnie.

-Tak?

-Dotyczą one talentów uczniów szkolonych przez Shy...

Tym razem słuchając krótkiej wypowiedzi nie kryłem zdumienia, zrozumienia i podziwu dla tej młodej osóbki, tak dobrej, utalentowanej i mądrej, jak na swój wiek.

-Wiesz, Shy, myślę, że jesteś na tyle dorosła i dobra w swoim fachu, by zająć stanowisko nauczyciela Magii dla początkujących- powiedziałem wreszcie, rozpierając się wygodnie na krześle i krzyżując nogi w kostkach.

-A-ale... Ja... Nie mogę. Przecież mam już być szamanką mojego plemienia i półwodzem w obydwu naszych, podobno też mam przejąć instytut Mistrza... Właśnie!- przeraziła się nagle.- Och, mój Boże. Co z Mistrzem?

-Choroba nie powróciła, jesli o to pytasz. Twój czar... Zdaje się, że odkryliśmy kolejny z twoich licznych darów.

-A ja sądzę, że to jeden dar- mruknęła hardo, co trochę mi przypominało tę pewną siebie dziewczynę, szkolącą przerażone dzieciaki.

-Naprawdę? Jak go nazwiesz? Wielotalentowość?- zaśmiał się Dannyl.

-Intuicja- szepnęła patrząc na swoje paznokcie.

Cóż, to ma sens.

~~~~~~~~~~~~Od Autorki~~~~~~~~~~~~~~

Moi drodzy, stwierdziłam, że to już ostatni rozdział. Czeka nas już tylko epilog, więc króciutko wam dziękuję za to, że jesteście :*

Shy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz