R.7.

1.3K 80 0
                                    

Nie podobało mi się to wszystko. Dziwne zachowanie mojego opiekuna. Jeszcze dziwniejsze zachowanie tej dziewczyny i jej udawany entuzjazm. I zerowy entuzjazm dziewczyny, która była jej podopieczną.

Szczerze mówiąc, to już wolałam niebezpieczne towarzystwo Dana, ale nim się zorientowałam zostały mi przedstawione Kat, Miry, Ann i "ta nowa" Elizabeth. Poczułam dziwną sympatię do tej nowej członkini ich zespołu- przymusowej i raczej niezbyt szczęśliwej z tego powodu.

Może mi się wydawało, ale ona chyba miała jakiś sekret, coś czego jak najdłużej nie chciała ujawniać.

Kat zaciągnęła nas do swojego stolika, gdzie odłożyła swoją torebkę i ruszyłyśmy rządkiem do kolejki po jedzenie, jak te kaczuszki nad wodę.

Przy okazji przechwyciłam niespokojne spojrzenie Dana i ogarnęła mnie niesamowita złość na niego.

"Biedaku..."

Cholera! Obeszłabym się bez tego całego stróżingu! Mógł mi się wcale nie pokazywać na oczy i miałabym teraz o jedno zmartwienie mniej, a mianowicie nie musiałabym układać planu wyrzucenia go ze swoich myśli.

Jednak gdy tylko śniadanie się skończyło, i gdy tylko podszedł do stolika tej nadopiekuńczej lali, żeby mnie od niej uwolnić, cała ta złość gdzieś wyparowała.

Bo się uśmiechnął.

Ale mimo wszystko- pozostał mi ten sarkastyczny humorek, więc rzuciłam udając głos Kat:

-Ach, biedactwo... Myślałam, że ty z tymi twoimi kontaktami jakoś się wywiniesz. Wiesz, mogłeś mi się wogóle nie pokazywać na oczy, bo nie potrzebuję niczyjej litości!

Przez chwilę zdumiony mrugał oczami, po kilku niebywale długich sekundach, gdy wypatrywał się w moją twarz, wyraz jego oczu się zmienił, złagodniał. Przytrzymał moje dłonie tak, że musiałam się odwrócić twarzą do niego.

-Przestań pleść głupstwa, cukiereczku. Nie robię tego z litości. Robię to, bo chcę. A gdyby było inaczej, pewnie widziałbyś mnie raz dziennie w stołówce, albo mijała na korytarzu.

-Mogę wiedzieć- szepnęłam spuszczając wzrok i powoli przerywając kontakt fizyczny- o jakich kontaktach mówiła Kat?

-Mój wujek to dyrektor- burknął dość niechętnie, ale jednak, podbudował moje zaufanie do jego osoby.- Weź swoje podręczniki, odprowadzę cię pod sale, a potem możesz radzić sobie sama, chyba że chcesz mojej pomocy.

Szybko zaprzeczyłam, a widząc jego zdumienie zaczerwieniłam się i czym prędzej pobiegłam po książki, stukając trzy-centymetrowymi obcasami moich ślicznych butków.

-Bardzo ładnie wyglądasz w tych sukienkach- stwierdził już uśmiechnięty Dan, co sprawiło, że moja twarz zapewne przypominała królewską purprę.- No chodź już- zaśmiał się i pociągnął mnie za sobą, trzymając za rękę.

Dotarliśmy do drzwi jednej z klas na której była tabliczka z napisem "nauki przyrodnicze".

-Tu będziesz mieć biologię, chemię i fizykę, przez chwilę wydawał się niepewny następnego kroku, więc ja podjęłam działanie.

-Dziękuję-mruknęłam znikając za drzwiami klasy.

Tam zobaczyłam już większość naszej 16osobowej grupy, w tym Adama, Jecksa i Elize. Wzrokiem zapytałam, czy mogę z nią usiąść. Przez moment się wahała, jednak potem przytaknęła.

Odetchnęłam z ulgą, siadając na niewygodnym krzesełku, prawie takim jak w mojej poprzedniej szkole.

Jeszcze kilka osób weszło do sali, aż wreszcie drzwi zasunęły się za dorosłą, wysoką czarodziejką, która z uśmiechem rzuciła w naszą stronę:

-Dziś zaczynamy lekcję od techniki zapamiętania magicznego przedmiotów przyrodniczych.

Obok mnie rozległo się jęknięcie, może trochę przypominające szloch.

Zdziwiona spojrzałam na Elize. Ona skierowała na mnie swoje przerażone spojrzenie, ale nic nie powiedziała.

Shy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz