R.36.

868 56 2
                                    

-Zbliżamy się do zamku - krzyknęłam.

Oddział łuczników zajął swoją pozycję na tyle. Krasnoludy ustawiły się na szpicy. Machiny oblężnicze ustawione były zaraz za łucznikami. Nad nami cały czas latali smoczy jeźdźcy. Nadchodziła nieubłaganie chwila starcia. Wszystkie nasze czarodziejskie siły, które wspierały atak na zamek pomieszane były między oddziałami. Ja oczywiście wspierałam te pierdo... dziwne stworzenia jakimi są krasnoludy. Troszkę od nich cuchnęło browarem i resztkami jedzenia, aczkolwiek dało się to przeżyć.

Został może kilometr do zamku. Bariery nie było, więc spokojnie mogliśmy się do niego zbliżyć. Gdy już podchodziliśmy na odległość 500m od zamku na mury wyszli czarni magowie. Było ich chyba ze 100. Zasypał nas grad pocisków rozmaitej maści który posypał się ze strony zamczyska. Praktycznie wszystkie chybiały. Nie pozostaliśmy więc dłużni. Nasze machiny oblężnicze zaczęły ostrzał pozycji nieprzyjaciela. Wielkie kule energii wystrzeliwane przez nasze katapulty trafiały w mury robiąc w nich tak ogromne wyrwy, iż zdołałby przez nie przejść krasnolud z wielką beczką piwa. Takie porównania mi się udzielają po spędzaniu większości czasu z tymi brodaczami.

Wtem usłyszałam potężny głos „napinać łuki, obrać cel!". To był Dan.

Tak! To właśnie on dowodził oddziałem elfów łuczników. „OGNIA!" - usłyszałam kilka sekund później. Nad moimi oczami przeleciał deszcz strzał, który zdziesiątkował magiczną załogę obrony zamku. W ich szeregach panował chaos, bowiem brakło ich kapitana defensywy fortecy. Widziałam tylko, jak ciała spadają z murów przeszyte strzałami i znikają w mgnieniu oka po ułamkach sekund. Nasze siły były dość duże i miażdżyły załogę nieprzyjaciela. Dziesiątkowało ich także nasze elfickie lotnictwo, jeśli mogę tak to nazwać.

Po godzinie ostrzału z naszej artylerii mur praktycznie nie istniał. W głównych budynkach gdzieniegdzie były dziury, lecz cała konstrukcja trzymała się wyśmienicie. Zbliżyliśmy nasze działa na odległość 350m od zamku, by mieć osłonę, i ruszyliśmy w stronę głównej bramy, a część oddziałów w miejsca, gdzie mur był zrównany z ziemią. Większość smoczych jeźdźców posadziła swe zwierzęta w bezpiecznej odległości, dużo dalej za katapultami.

Już widzę te wielkie wrota. Wytworzyłam wielką kulę energii w moich dłoniach i posłałam ją wprost na nie. Pękły po pierwszym uderzeniu. Nie trzeba było nawet używać taranów. Zrobiłam kolejną kulę i jeszcze raz pchnęłam ją w stronę drzwi, tym razem, by się otwarły. Mogłam tego nie robić, gdyż to co zobaczyłam przeraziło mnie. Być może w zamku nie było dużo sił nieprzyjaciela, bo nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, lecz zostało tam bardzo dużo zaczarowanych istot. Moim oczom ukazał się oddział lub dwa szkieletów wyposażonych w kosy lub miecze, cała masa orków, kilka ogrów, olbrzymów i innych istot siejących zamęt w moim sercu.

„A ja marudziłam na smrodek krasnoludów", pomyślałam, gdy siła Magii wyrzuciła jakiegoś ogra tuż koło mnie.

-Wycofać się! - krzyknęłam. Całe nasze oddziały ruszyły do tyłu, jednakże część wojsk została zlikwidowana przez siły nieprzyjaciela. Uciekaliśmy, a nasi wrogowie deptali nam po piętach. Chcieliśmy tylko pokonać tą niewielką odległość jaka dzieliła nas od machin oblężniczych i dział średniego zasięgu. „Niech się dzieje co chce" - pomyślałam. Byliśmy już blisko celu. Teleportowałam się pod katapulty i krzyknęłam by zaczęli ostrzeliwać pozycje nieprzyjaciela. Zaczęła się prawdziwa jatka. Nasze wojska przerzedziły się i została ich prawie połowa, która zdążyła dobiec do stanowisk ogniowych. Przed katapultami ustawiły się elfy z łukami, ostrzeliwali mniejsze cele. Ciężki sprzęt zajmował się ogrami i olbrzymami. Wkrótce całe pole bitwy przerodziło się w jeden wielki cmentarz. Wszędzie walały się flaki, kawałki poszarpanych ciał, pourywane ręce, gdzieniegdzie można było natrafić na kości, czy leżącą samotnie głowę orka, czy czaszkę szkieletu. Całe pole bitwy od zamku, praktycznie do naszych stanowisk ogniowych wypełniała jedna wielka rzeka krwi i bebechów.

Blee. Paskudny widok. Jedynie krasnoludy patrzyły na to wszystko z uśmiechem, podpierając się o swój skrwawiony, lekko stępiony od zarzynania wrogów topór, rozprawiając kto zabił ich więcej. Psychiczne istoty, jednakże przydatne w boju.

Mieliśmy jeszcze 2 działa krótkiego zasięgu, które (nie tak jak wielkie machiny oblężnicze, które miotały kulami energii) strzelały seriami pocisków paraliżująco-osłabiających. Tym razem to właśnie te działa pojechały przodem do bramy z obstawą krasnoludów po bokach i z tyłu, by w razie niebezpieczeństwa pozarzynać nieprzyjaciół. Wjechali na dziedziniec. Pusto dość, za pusto... reszta armii, która walczyła pod zamkiem weszła na dziedziniec. Elfy zajęły pozycje strzeleckie na resztkach murów i zachowywały wielką czujność. Dan miał być z nimi, ale oczywiście on jako wielki bohater chciał być w samym środku akcji i nie został z łucznikami. Podszedł pod działa, które ustawiły się naprzeciw wielkiego wejścia do zamku. Rozkazał załadowanie do luf po 1 pocisku odłamkowo-burzącym i wystrzelić, by rozwalić drzwi. I rzeczywiście, wejście rozsypało się w drobny mak. Działa z powrotem zostały przeładowane na „normalną" amunicję i były gotowe do strzału.

-Wstrzymać ogień - krzyknął Dan - Wchodzę. 50 kradnoludów idzie ze mną. Osłaniają nas dwa zastępy łuczników. Uważajcie!

I tak Dann zniknął razem ze swym małym oddziałem w mrokach zasłoniętego przez pył wejścia.

~||~

Nie wiem, jak długo plątałam się niespokojnie między walczącymi, aż wreszcie zdecydowałam wejść do środka w ślad za oddziałami Dana.

W każdym razie wbiegłam- kierowana intuicją i miłością- między poniszczone ściany, gnałam przed siebie, by znaleźć Dannyla, mam nadzieję że całego i zdrowego...

Shy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz