R.46. (oczami Dereusa)

684 55 6
                                    

-Dereus! Jakim, do jasnej anielki, cudem ją tu przywlokłeś?!- rozległo się za mną gniewne wołanie Sharonn.

-Sharr, kotku. Nie krzycz mi tu- poprosiłem, z nutą groźby w głosie.

-Przepraszam- zmitygowała się szybko.- Ale po co ona nam znowu.

-Pomyślmy...- mruknąłem czule spoglądając na śpiącą mocno dziewczynę.- Dla zemsty? Tak, właśnie, nie wiem jak ty, ale ja najbardziej na świecie chcę się zemścić. A przy okazji odzyskałem swoją Magię.

-Co?!- znowu ryknęła tym niosącym się przez pokoje głosem.- Przepraszam. Powiedz mi o wszystkim. Jak ci się to udało? Jak ją tu sprowadziłeś? Bo nie wierzę, że przyszła z własnej woli i jeszcze oddała ci twoją moc.

-Nie, zachipnotyzowałem ją.

-Myślałam, że po stracie mocy nie można już na nikogo rzucić uroku.

-I tu jest twój problem, moja droga. Jest znaczna różnica między urokiem, a hipnozą. Urok rzucasz za pomocą Magii. Hipnoza jest twoim wewnętrzym darem, osobistym talentem, który Magia tylko potęguje. Ja urodziłem się z taki mdarem. Legenda głosi, że mama dała mi kiedyś do zabawu swój wisiorek. Miałem wtedy chyba trzy lata. Już wtedy ją zachipnotyzowałem, a ojciec zjeździł pół Ameryki, żeby znaleźć kogoś, kto by ją z tego wybudził.

Spojrzałem na jej oczy, będące nagle wielkości piłek do ping-ponga. Choć przeważnie ledwie było widać między powiekami mlecznoorzechowe źrenice.

-Tak więc, zachipnotyzowałem ją, uśpiłem, wcześniej nakazałem oddać swoją Magię, przekazać ją mnie.

-Takie coś jest wogóle możliwe?

-Tak, naturalnie- westchnąłem z rozdrażnieniem. Co ta dziewczyna robiła na lekcjach w Akademii?- Jeśli osoba, której chcesz d o b r o w o l n i e oddać Magię była już czarodziejem, lub ma w sobie magiczny zalążek.

-Czyli tobie mogła.

-Właśnie. Potem, wciąż uśpioną, zabrałem do swojego wozu i przyjechaliśmy tu. W międzyczasie dostałem wiadomość drogą magiczną od jej męża- skrzywiłem się, a oczy Sharonn przez chwilę błysnęły.- Więź między nimi jest bardzo silna, bo nawet w moim ciele, jej moc, była mu zdolna odpowiedzieć. Przypuszczam, że już zachodzi w głowę, gdzie też mogliśmy się ukryć. Bo kto to zrobił, zrozumiał od razu.

-Skąd wiesz?- zdziwła się.

-Czułem to- wymamrotałem, wciąż nie mogąc wyjść ze strefy zdziwienia.

Dziewczyna na moim łóżku wreszcie się poruszyła.

-Chyba zbyt mocno ją uśpiłem- zauważyłem po cichu.

-Dereus?- Shy otworzyła te swoje słodkie oczka i spojrzała na mnie, poprzez opary snu.- Gdzie my jesteśmy?

-W domu, skarbie- poinformowałem treściwie, wiedząc, że nie będzie więcej pytać.- Jesteś głodna?

-Jak wilk- przyznała.- Dzieci chyba wzmagają apetyt bardziej niż myślałam.

Zesztywniałem. Dzieci? Jakie dzieci? O, Boże, Sharonn rzeczywiście mówiła mi, że biorą ślub tak szybko, ponieważ Shy zaszła w ciążę. Urocze i przykre za razem. Gdyby nie to, że chyba darzyłem pewnym uczuciem matkę, pewnie już dawno zabiłbym to dziecko.

Ale czułem coś.

Po drugie- gdyby coś stało się dziecku, ona zapewne wytrząsnęła by się z transu. Skoro nie udało mi się zatrzeć tej myśli w jej głowie. Ale pojawia się pytanie, kogo uznała za ojca?

Później się będę zastanawiać. Podszedłem do lodówki w małej kuchni obok sypialni Shy, gdzie dotychczas z nią siedziałem, pilnując jej hipnotycznego snu.

Wyciągnąłem karton i odwróciłem się w stronę mojej księżniczki.

-Soku?

-Pomarańczowy?

-Tak.

-Chętnie- uśmiechnęła się delikatnie.

Podszedłem więc do niej i podając jej sok, chciałem ją objąć w pasie.

I tu nagle znalazłem problem. Cholera, dziewczyna miała tarczę. Nie mogłem dotknąć jej skóry, ręka zatrzymywała się jakieś dziesięć centymetrów od ciała Shy.

-Cholera!!- wrzasnąłem odwracając się do niej plecami.

W kuchni natychmiast znalazła się Sharonn.

-Co jest?

-Pokaż Shy, gdzie jest łazienka. Na pewno zechce się wykąpać.

Sharonn nie zaszczycając Indianki nawet złowrogim spojrzeniem szybko przeszła korytarzem i już po minucie wróciła.

-Weszła do wanny- oznajmiła, wiedząc, że chciałem się jej pozbyć.- Co się stało?

-Nie mogę jej dotknąć, rozumiesz? Narzucili na nią jakiś czar, i to po tym, jak ją zabrałem, bo na rękach niosłem ją do samochodu!!

-Hej, szaa. Nie wrzeszcz na mnie, bo to nie ja tu zawiniłam, tak? Kto rzucił taki czar, przecież to chyba nie wykonalne dla zwykłego Maga.

-Ale dla zakochanego już tak- warknąłem.- Powiedz mi, czy ty choć trochę uważałaś na lekcjach magicznych?

-A myślisz, że dlaczego mnie wyrzucili? Nie chodziłam na te lekcje. Zostawałam gdzieś w parku i sama się szkoliłam. Nie nawidziłam tych bełkoczących o ograniczeniach pacanów.

-Tak, to wiele wyjaśnia- burknąłem.- Ale jak ja mam dokonać zemsty, skoro nawet nie mogę jej dotknąć?!!

Obrażona dziewczyna wyszła z pokoju zostawiając mnie sam na sam z moimi problemami.

Shy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz