Nie było to łatwe, ale jakoś musiałam pogodzić się ze świadomością swoich błędów. Postanowiłam wstrzymać się na razie z wszelkimi przeprosinami czy rozmowami z księciem Teusem. Na szczęście jego statek był ogromny i prawdopodobieństwo przypadkowego spotkania było mało realne. Ja sama przeważnie siedziałam w swojej kajucie i dzielnie walczyłam z literaturą. Jedynie rano wychodziłam na pokład, by razem z Arianem ćwiczyć sztuki walki. A obecnie jedną, czyli walkę mieczem. Mój trener zadecydował o tym, bym od tej pory trzymała w dłoni miecz zamiast kija, choć każdy nowy ruch, czy też układ, uprzednio ćwiczyliśmy z drągiem. Plusem miecza było to, że nie dostawałam nim od przeciwnika po tyłku, ani innych częściach ciała, gdyż wtedy zostałabym zraniona. Arian obiecał też, że gdy tylko znajdziemy się w porcie, sprawi mi mój własny miecz, dopasowany wagą do mojej postury.
- Jak nazywa się miasto, do którego płyniemy? - zagadnęłam Ariana zaraz po treningu.
- Mirant-Maris. To stolica Bashaanu.
- Maris? To coś od morza?
- Tak. Mirant znaczy urodzić się, narodzić, a Maris to morze. Czyli zrodzony z morza.
- Czy to jest duże miasto?
- Ogromne - odparł i ruszył w stronę zejścia na dolny pokład.
Ja również poszłam do siebie, chcąc się umyć i przebrać, a później odpocząć. Jednak tym razem przedobiednia drzemka w ogóle nie miała zamiaru się pojawić. W końcu wstałam z łóżka i włożyłam buty. Miałam zamiar odwiedzić Igaza, ale ku mojemu zaskoczeniu jego kajuta była pusta. Nie miałam ochoty wracać do swojego pokoju, dlatego wyszłam na górny, pierwszy pokład i stanęłam przy barierce niedużego i wąskiego tarasu.
Statek sunął miarowo i płynnie przed siebie, obmywany przez morskie fale. By to zwyczajny, nawodny statek, a nie taka dziwna machina, jaką było mi dane płynąć z Ageru do Ignisu. Zadumałam się przez chwilę nad tamtymi wydarzeniami, przypominając sobie, młodą dziewczynę - Indu i zastanawiając się, jak też potoczyły się jej losy. Losy tych wszystkich kobiet, dzieci i mężczyzn. Nie wiedzieć czemu, nagle zachciało mi się płakać. Oparłam więc łokcie o barierkę i zasłoniłam dłońmi twarz. To wszystko było bardzo przytaczające, łącznie z moim głupim zachowaniem, które nijak nie poprawiało mi humoru. Tam przecież ginęli ludzie, setki ludzi, a ja spieram się z człowiekiem, mogącym jednym rozkazem im pomóc. Uratować ich!
„Ciągle myślę o strażniku, a przecież nie on jeden był teraz niewolnikiem."
Jakby powiedział to Tal-go: trzeba patrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, by ponownie odzyskać spokój i wrócić na właściwy tor.
Odczekałam jeszcze minutę czy dwie i pewnie ruszyłam, tym razem schodami, na trzeci pokład. Miałam nadzieję, że jakoś na migi albo w łamanym języku Ignisu, uda mi się dogadać z adiutantem. Ku mojemu zaskoczeniu nie było go za biurkiem, a drzwi prowadzące do wnętrza pokładu, były otwarte. Weszłam do środka, rozglądając się dookoła, ale nikogo w korytarzu nie znalazłam. Wszystkie drzwi były zamknięte. Ostrożnie i cicho przespacerowałam się wzdłuż ściany, aż zza jednych drzwi doszedł mnie szmer rozmowy. Zapukałam, a nie słysząc żadnej odpowiedzi, nacisnęłam klamkę i zajrzałam do środka. Była to duża sala z ogromnym stołem, na którym rozłożone były jakieś mapy i inne dokumenty. Stali przy nim jacyś mężczyźni, a wśród nich był również książę Teus. Oczywiście wszyscy unieśli głowy i spojrzeli w moją stronę. Jeden z nich podszedł nawet do mnie i zaczął coś mówić. Jednak zaraz obok niego znalazł się książę i tamten od razu się wycofał.
- Witaj pani - książę lekko się skłonił. - Czy coś się stało?
"Jeszcze o to pytasz? Oczywiście, że się stało. Spaliłam za sobą most i zastanawiam się teraz, jak go odbudować. O ile w ogóle się da ..."
CZYTASZ
Śpiąca królewna
FantasyMożna by powiedzieć, że to dziki tłum zepchnął mnie w te szalone odmęty mojej podświadomości. Ale to nie tłum, tylko upadek i nie moja podświadomość, a obcy mi świat, o którego istnieniu nikt z was nigdy nie słyszał, stał się powodem moich wszystkic...