To musiał być on

459 42 0
                                    

Zaraz po lekcjach pożegnałam się z Elle i Leną, moimi przyjaciółkami i pojechałam busem do ośrodka. Po drodze wciąż myślałam o Thomasie. To zabawne, jak wiele mieliśmy ze sobą wspólnego. Współczułam mu takiej matki. Pewnie nie raz musiał się za nią wstydzić. Przy najbliższej okazji zamierzałam wypytać ciocię o szczegóły spotkania z tą kobietą. Szłam właśnie w kierunku oszklonych drzwi ośrodka, kiedy zza jego winkla wyszedł wysoki i szczupły chłopak. Miał na sobie kurtkę, a ręce trzymał w jej kieszeniach. Wiatr targał jego włosami, kiedy zmierzał w stronę głównego wejścia. Czy to mógł być Thomas?, zastanawiałam się. Zatrzymał się dokładnie na przeciwko mnie. Był ode mnie wyższy o dobre dziesięć centymetrów, jeśli nie więcej. Już wyciągałam rękę w stronę klamki, ale on był szybszy. Pierwszy jej dosięgnął. Jeśli to miał być ten niewychowany gówniarz, o którym mówiła Marla, to ciotka z pewnością przesadziła. Nie był wcale hamski, nawet na takiego nie wyglądał. Wręcz przeciwnie. Był miły i kulturalny. Thomas, jeśli to naprawdę był on, mimo że otworzył drzwi, nie wszedł pierwszy. Przytrzymał je, żebym mogła przejść. Uśmiechnęłam się. To przecież nie mógł być on... Ten kulturalny i zadbany chłopak. Nie, to nie Thomas... Ale w takim razie, kto? I gdzie jest prawdziwy Thomas, jeśli właśnie się do mnie nie uśmiecha? A może czeka już w środku na swoją kolej...
- Dziękuję. - Powiedziałam, przechodząc przez próg.
Kiedy go mijałam, poczułam lekką woń męskich perfum. Przed samym przejściem do poczekalni, prostopadle do głównego wejścia, wisiało lustro. Przechodząc obok, ujrzałam w nim uśmiechniętą twarz chłopaka. Nadal stał przy drzwiach, z ręką na klamce. Kiedy zobaczył, że patrzę, nie przestając się uśmiechać spuścił powoli wzrok i podrapał się w zakłopotaniu w tył głowy, przez co jego ciemne blond włosy roztrzepały się jeszcze bardziej. Naprawdę uroczo to wyglądało. Weszłam do poczekalni i zajęłam swoje stałe miejsce na plastikowym krześle, daleko w kącie. Nie chciałam zbytnio rzucać się w oczy. Nie lubiłam być w centrum uwagi. A młodzi ludzie w ośrodku wzbudzali wśród staruszków niemałe poruszenie. Często tam przychodziłam, czasami zwyczajnie z nudów, i z doświadczenia wiedziałam, że lepiej było usiąść gdzieś z tyłu i cierpliwie czekać na Marlę. Więc czekałam... Jednak tym razem nie na nią. Pięć minut. Dziesięć. Piętnaście. A chłopaka wciąż nie było. Nagle jedne z drzwi w poczekalni otworzyły się i z gabinetu ciotki wyszła siwa staruszka, prowadzona przez Marlę.
- Thomas Sangster, zapraszam. - Powiedziała onkolog, profesjonalnym tonem.
Dopiero potem rozejrzała się po rzędach plastikowych krzeseł. Nie zdziwił ją fakt, że go nie ma. Zerknęła do dziennika, który trzymała w ręku.
- Pani Smith, zapraszam. - Odsunęła się na bok, żeby tęga kobieta mogła przejść.
Szybko zniknęła za nią, zamykając z powrotem drzwi. Nie przyszedł, pomyślałam. Poczułam dziwne ukłucie w środku. A co, jeśli tu był? Stał tuż pod drzwiami, i nie wszedł... Ale to nie mógł być on. Był taki słodki i miły. Zupełnie nie jak Thomas, który zalazł za skórę Markowi, i którego nie znosiła wręcz Marla. Dopiero po kilku minutach gapienia się w ścianę i analizowania faktów, wreszcie to do mnie dotarło... To musiał być on, pomyślałam. I odszedł... Ale, czy przeze mnie?

 Obiecaj Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz