-Teraz! -krzyczę, gdy jesteśmy już nad jego siedzibą. Krążyliśmy tak długo nad pałacem, aż w końcu Eleni stwierdziła, że można zrzucać ładunek, nie narażając ludności. Najważniejszą osobą jest sam prezydent. W końcu to jest na niego atak, a nie na niewinną ludność. Ivo odbezpieczył bomby i przesuwając wajchę do przodu, uwolnił dwie bomby burzące. Mają zniszczyć budynek, a przy okazji zabić tych, którzy będą znajdować się w budynku. Mogłam podjąć inne kroki, dzięki któremu nie uległby zniszczeniu budynek, ale to by było za wielkie ryzyko. Mogliby nas łatwo namierzyć i zabić. Atak z góry jest dla nas bezpieczniejszy. Gdyby nawet ktoś by je zauważył, nie zdążyłby uciec. Po krótkiej chwili bomby uderzyły w budynek. Pył wzniósł się wysoko wraz z kawałkami betonu. Polecieliśmy wyżej, aby żadne oko ludzkie nas nie dojrzało. Wszystko idzie zgodnie z planem.
-Udało się! -krzyczy Rico, podbiegając do mnie. Przytula mnie, podnosi i okręca. Wszyscy wiwatują, nawet Luke i Junsu za kierownicami. Cudownie jest patrzeć, jak wszyscy są szczęśliwi. Nikt nie myśli o konsekwencjach. Każdy upaja się myślą, że dokonaliśmy niemożliwego.
-Jesteśmy tymi ludźmi, którzy spełniają własne cele -mówi Lena. Podeszliśmy do siebie w piątkę i się objęliśmy.
-Możemy wracać.- stwierdzam ze spokojem. Luke i Junsu zawrócili samolot i z powrotem lecimy do Wenezueli. Po 5 godzinach przylatujemy na miejsce. Parkujemy samolot na tyle daleko, aby nie zwracał uwagi i w autach wracamy do warsztatu. W bazie Eleni łączy się z tamtym państwem, sprawdzając informacje. Przygotowuję butelki z piwem i przekąski. W końcu jest co świętować. Nikt w tak krótkim czasie nie dokonał czegoś takiego jak my.
-Jesteśmy najlepsi! -Uśmiecham się, stawiając na stole jedzenie.- Możemy sobie pogratulować.
Wszyscy wzięli po butelce. Natomiast Eleni szukała dalej, aż w końcu powiedziała:
-Mam złe i dobre wiadomości. Od których zacząć?
-Od tych dobrych -odpowiada Rico. O co chodzi? Czegoś nie dopatrzyliśmy?
-Zdezorientowaliśmy wroga, to fakt. Zginęło zaledwie dziesięć osób, a pięć jest rannych. Zniszczyliśmy im plany, dotyczące podbicia słabszych państw. Możemy uważać siebie za bohaterów.
-Co z prezydentem? -pytam, podchodząc bliżej.
-Właśnie. -mówi, patrząc kolejno na każdego z nas. – I tu popełniliśmy znaczący błąd.
-Jak to? -mówi z niedowierzaniem Rico. Jego źrenice powiększyły się.
-Tak. -stwierdza.- Prezydent wciąż żyje. Nie wiem jak, ale znajdował się w bunkrze. Nie wiem, czy wiedział o naszej akcji, czy wskaźniki wykryły nasz samolot, ale jest cały.
-To jest niemożliwe. -kręcę głową.- Myślę, że to przez ten nadajnik. Zauważcie, że minęło trochę czasu, zanim go znaleźliśmy. Wiec siły francuskie mogły powiadomić państwa wschodnie o naszym przybyciu. Ale czemu ukrył się w bunkrze, skoro nikt nie wiedział, że lecimy z bombami?
Na to pytanie nie umie mi nikt odpowiedzieć. Nastała cisza. Od czasu do czasu słyszę westchnienia. Po chwili ponowną próbę rozmowy podjął Ivo.
-Są plusy i minusy tego.
-Jakie? -pyta Lisa.
-Plusy. Nastał pokój, krótkotrwały, ale pokój. Zniszczone plany się nie nadają do niczego. Będą musieli planować od nowa. Poza tym osłabiliśmy siły zbrojne Rosji, co daje nam lekką przewagę. Natomiast minusy są takie, że prezydent żyje. I na pewno szykować będzie wojnę. Na wojnę, którą sami rozpoczęliśmy.
Spojrzałam na innych. Ivo miał zupełną rację. Byłam przekonana, że ten plan się powiedzie. Jednak moja duma nie daje za wygraną. Jak się czegoś podejmę, skończę to, choćbym miała zginąć.
-W takim układzie i my odpowiemy wojną. -stwierdzam.- To będzie cięższe zadanie, ale przecież nie z takimi się mierzyliśmy. Policję mamy na karku. Co szkodzi nam podjąć kolejne ryzyko? Wiedzą tylko, że samolot jest przejęty. Nic poza tym. Jeśli tylko będziemy chcieć, możemy pokonać najlepsze wojsko. Walczyć umiemy. Zabijać umiemy. Naprawiać i modyfikować umiemy. Może nie jesteśmy wyszkoleni tak, jak żołnierze, ale przeszłość kryminalna dała nam spore doświadczenie, które będziemy mogli wykorzystać. Myślę, że może jakiś oddział się do nas dołączy. W końcu Rosja niejednokrotnie zagrażała wielu krajom..
-Uważam, że to niebezpieczne siostro. -stwierdza nagle Rico, wchodząc mi w słowo. Spoglądam w jego ciemne oczy. Nie widzię w nich zwątpienia. Wręcz przeciwnie. Widzę chorą żądzę krwi. -Jestem z Tobą. Zapewne reszta też. Jesteśmy zawodowcami. Strach i niebezpieczeństwo nie są nam obce. Jestem wręcz przekonany, że są ludzie, którzy mają dość rosyjskiej tyranii. -Widzę w bracie prawdziwą duszę lidera. Widzę w nim również, że oddaje w nasze misje całego siebie. Nic nie jest tu udawane.
-Musimy być gotowi na wszystko. Rozpoczęliśmy to, a więc należy to zakończyć. Możliwe, że przypłacimy życiem, ale może zmienimy bieg historii -powiedział Luke.
Jestem dumna, że mam taką a nie inną ekipę. Wybaczcie, rodzinę. Jest jedyna w swoim rodzaju. Wszyscy pragniemy zemst z różnych powodów. Natomiast potrafimy wybaczać krzywdy, natomiast nigdy ich nie zapominamy. Prawie wykonaliśmy misję. Rozpętaliśmy wojnę. Musimy być silni.
-Teraz albo nigdy. Wyłożyliśmy już wszystkie karty. Teraz wystarczy czekać, aż wszystko samo się potoczy. Bądźmy cierpliwi, a wszystko okaże się już niedługo. A teraz cieszmy się małym zwycięstwem zniszczenia rosyjskich planów. -uśmiecham się i przybijam wszystkim butelki.
Zawodowcy skończą to, co sami rozpoczęli. Początkujący zostawią to nieskończone, a nawet nie zaczęte. Na tym polega nasza hierarchia.
CZYTASZ
Dziewczyna z ulicy.
Fantasy• Wciąż szkic, więc proszę, nie patrz na literówki i błędy w spójności tekstu. Poprawię w najbliższej przyszłości. Santa Fe. Miasto na pozór spokojne, ale dochodzi do tragedii, która wywraca życie rodzeństwa do góry nogami. Od teraz muszą radzić sob...