Victoria
Minęło aż 8 dni. Tyle czasu, a ja nie mogę dojść do siebie. Teraz trzeba wziąć się w garść, wrócić do stanu sprzed tygodnia. Muszę być silna. Nic nie trwa wiecznie. To całe cierpienie też nie. W końcu minie. Ja się uleczę i będziemy walczyć do końca. Nie mam pojęcia, jak to się skończy, ale trzeba wierzyć, że dobrze. Że tak, jak w tych wszystkich bajkach jest szczęśliwe zakończenie, to niech nasza historia też się tak zakończy.
Rico opuścił pokój, gdy się uspokoiłam. Powiedziałam, że będę jeszcze dalej spać, bo jestem zbyt słaba. Jednak przez kolejne godziny patrzyłam w sufit z pustką w głowie. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Ivo nie żyje. Nie potrafię się wciąż z tym pogodzić. Straciłam część rodziny, część siebie, część mojego życia. Nie wiem czy podołam temu wszystkiemu. Dlaczego to się musiało stać teraz. Tak niedawno Chris zginął. Bóg najwyraźniej miał to w planach. Może to było ich zadanie. Może je wykonali albo pomogłam im je wykonać. Wierzę, iż każdy człowiek przychodzi na świat z jakimś zadaniem od Boga. Nieprzypadkowo znajdujemy się w danym miejscu o danym czasie i dniu. Wszystko jest z góry zaplanowane. Tak, w to wierzę.
Nie mogę tak dłużej leżeć. Odkrywam kołdrę i wstaję. Podchodzę do lustra ustawionego w rogu. Widzę moje nogi całe w siniakach. Gdzieniegdzie są zawinięte bandażami. Krwi już nie widzę. W każdym razie są w okropnym stanie. Ja również nie czuję się najlepiej. Widzę opatrunek na łuku brwiowym i rękach. Jestem cała blada z licznymi zadrapaniami. Czuję, jak te miejsca są rozpalone. Muszę wziąć zimny prysznic. Zabieram przypadkowe ubrania i kieruję się ostrożnie do łazienki. Zdejmuję odzież i dokładniej przyglądam się swojemu ciału. Schudłam okropnie, a fioletowy odcień towarzyszy każdemu centymetrowi skóry. Nie zastanawiając się długo, wchodzę pod prysznic i okręcam kurek z zimną wodą, dodając odrobinę ciepłej. Trwam jakiś czas pod strumieniem wody, czując, jak ogień schodzi z mojego ciała. W końcu poczułam się lepiej. Zakręcam kurek i wychodzę. Wycieram się i ubieram krótkie jeansowe spodenki i granatowy tshirt z białymi paskami. Rozczesałam włosy i zeszłam ostrożnie na dół po schodach. Ekipa siedzi w salonie i rozmawia. Usłyszałam skrawek ich rozmowy. Rozmawiali o wydarzeniu sprzed tygodnia. Ucichli, gdy pojawiłam się przed nimi.
Rico.
Wszyscy cały czas rozpamiętujemy tamten smutny wypadek z pobytu w Caracas. Ivo był ważny dla nas wszystkich. Był częścią rodziny, a teraz go nie ma wśród nas. To jest właśnie to najsmutniejsze. Nigdy więcej go nie zobaczymy. To jest najsmutniejsze. Nasze rozmowy przerwała Vic, która właśnie weszła do salonu. Jest bardzo zmęczona i blada, a przy tym wychudzona. Musi teraz tutaj nabrać sił i wyzdrowieć. Inaczej nie wróci do dawnej formy.
-Jak się czujesz? -pytam, gdy podeszła do nas. Wyciągnąłem do niej ręce i za nie złapałem, po czym pociągnąłem ją delikatnie w swoją stronę. Usiadła obok mnie, a ja objąłem ją ramieniem. Jest teraz taka krucha, aż strach złapać ją mocniej.
-W miarę okey -mruknęła cicho. Widzę, że nie ma na nic siły. Ale podnosi głowę i patrzy na nas. Tak, jakby zbierała informacje. - Gdzie Lena i Luke?
-Pojechali na pogrzeb Ivo. -odpowiada Eleni. Nikt nie potrafi powiedzieć jej tego wszystkiego, ale Eleni próbuje. - Przybyli do Brazylii incognito. Nikt nie wie, że tam są. Wyjechali 4 dni temu, a pogrzeb odbył się dzień później. Czekają teraz na odpowiedni moment, by wrócić do nas. Nie mogliśmy jechać wszyscy z dwóch powodów. To zbyt niebezpieczne, a ty byłaś nieprzytomna. Nie mogliśmy zostawić ciebie samej.
Widzę, jak ciężko się o tym mówi. Eleni jest dzielna. Ale.. Vic drży. Spoglądam na nią. Łzy spływają jej po policzkach. Przytulam ją do siebie, by wiedziała, że jestem z nią.
CZYTASZ
Dziewczyna z ulicy.
Fantasi• Wciąż szkic, więc proszę, nie patrz na literówki i błędy w spójności tekstu. Poprawię w najbliższej przyszłości. Santa Fe. Miasto na pozór spokojne, ale dochodzi do tragedii, która wywraca życie rodzeństwa do góry nogami. Od teraz muszą radzić sob...