Sobota. 12 lipca. 8:00.
Po naszej ostatniej misji minął tydzień. Czas płynął powoli. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany. Odpoczywamy w Caracas pod strażą Nico'a. Mimo wszystko czuję wciąż narastający niepokój. Mam ciągle złe przeczucia, że coś się na nas szykuje, że niedługo cały ten spokój, który wciąż trwa, ulegnie natychmiastowemu zniszczeniu. Staram się je odpędzać za każdym razem, gdy nachodzą mój umysł. Nie mogę się teraz zamartwiać. Mam odpoczywać, ale nie mogę się wyluzować. Nawet przy śniadaniu, do którego wszyscy zasiedliśmy. Krótka modlitwa, dziękująca Bogu za życie, które jest dla nas najważniejsze. Po niej nastały śmiechy i rozmowy. Dopijam właśnie kawę, gdy na taras z widokiem na Caracas wbiega zdenerwowany Nico. Coś jest nie tak, ponieważ ręce się mu trzęsą i nie może dobrać słów. To zupełnie do niego nie podobne. Wziął głęboki oddech i powoli wypuszcza powietrze, by się uspokoić. W końcu przemawia
-Musicie uciekać! Nie ma czasu do stracenia. Ruszajcie się! Tu chodzi o wasze i nasze życie!
-Co się stało? -pyta Rico i momentalnie wszyscy są na nogach. Panuje zdezorientowanie i chaos. Patrzymy zdumieni na Nico i czekamy na wyjaśnienia.
-Oni was znaleźli. Będą za niecałe 2 godziny. Pakujcie się do samolotu i jazda! Nie możecie tu zostać ani minuty dłużej. Raz, raz!
-A co z tobą? -pytam, łapiąc go za ramię, gdy ekipa zbiega po schodach na parter. Muszę wiedzieć, czy będzie bezpieczny.
-O mnie się nie martw. -mówi spokojniej.- Jestem u siebie. -uśmiecha się lekko do mnie i mnie przytula. - Uważaj na siebie mała. -trzyma mnie za ramiona - A teraz ratuj swe młode życie. Za dużo przed tobą, byś to wszystko teraz straciła. -pogładził mi włosy i zbiegł schodami na dół, by wydać rozkazy. Wiem, że jeśli będzie trzeba, odpali ogień. Nico nie pozwoli, by atakowano jego rejon. By atakowano jego dom, jego dobytek, który został narażony przeze mnie. Muszę uciekać, by nic mu się nie stało.
-Rico, Lena, Luke! Zajmijcie się pakowaniem sprzętu do aut. Musimy wszystko przenieść do samolotu. -wydaję polecenia. Muszę odepchnąć chaos i strach, który ogarnął nas wszystkich. - Junsu, Eleni, wy zajmijcie się spowolnieniem wroga. Nie ważne w jaki sposób, ważne, by dało nam więcej czasu. Za godzinę będą tu i będzie już za późno. Każda minuta jest bardzo cenna. Ja i Ivo jedziemy po broń do warsztatu. -mówię i wszyscy pognali w różne strony, by móc jak najszybciej zająć się zadaniami. Jadę na północ. Warsztat nie jest daleko od domu Nico. W końcu jesteśmy. Ivo nie zdążył dobrze zaparkować, a ja już wyskakuję z auto i wpadam do budynku. Za mną biegnie Ivo i pospiesznie zabieramy czarne torby z bronią. Wracamy biegiem do auta i pakujemy wszystko do bagażnika. Szybko wsiadamy do środka i odjeżdżamy z piskiem opon. Nagle słyszę znajomy mi odgłos nadlatujących śmigłowców. Wymieniam spojrzenia z Ivo. Niemożliwe, by już byli. A może t były mylne informacje, które podał nam Nico albo to nie oni..
Ludzie uciekali przed nami, gdy jechaliśmy wąską ulicą. W końcu wyjechaliśmy na szerszą jezdnie i tam bez żadnych oporów Ivo wcisnął pedał gazu. Patrzę w lusterka i ich nie widzę. Zniknęli. To pułapka. Na pewno. Nie mogę doprowadzić ich do reszty. Nie narażę Nico'a ani ekipy. Muszę coś wymyślić. Niestety jechaliśmy za szybko i za szybko znaleźliśmy się na miejscu.
-Ivo, jesteśmy w pułapce - mówię jednym tchem. Czuję niepokój. Wiem, że oni gdzieś są. Stanęliśmy naprzeciwko domu Nico, ale nie wysiedliśmy z auta. Jesteśmy czujni. Patrzę na okno, gdzie widzę Rico. Kręcę powoli głową do niego. Nie może teraz wyjść. Ma tam zostać tam jest bezpiecznie. Nagle w lusterku widzę w oddali nadlatujące sterowce. - Ruszaj! -krzyczę. Nie czekam długo. Od razu jedziemy. Musimy jechać jak najdalej, by nie narazić nikogo. Nie zajechaliśmy daleko, gdy nagle pocisk spada blisko nas. Siła wybuchu jest tak mocna, że rzuca nami na prawo. Koziołkujemy wiele razy, by na sam koniec dachować. Wszystko się uspokoiło. Wisimy głową w dół. Czuję pulsujący ból w skroniach. Musze jakoś wyjść z tej śmiertelnej pułapki. Odpinam ostrożnie pasy i przytrzymuje się ręką, by nie uderzyć głową w przednią szybę. Wychodzę przez wybitą szybę, gdyż drzwi są nie do użytku. W końcu wracam na ziemię. Zostaję na klęczkach. Czuję jak coś spływa mi po skroniach i nosie. Wycieram to ręką i spoglądam na dłoń. To.. moja krew. Nie ważne. Teraz muszę wiedzieć, co z Ivo. On teraz jest najważniejszy. Spoglądam na niego od strony pasażera. -Ivo! - krzyczę. Nie reaguje. Stracił przytomność. Muszę go stad wydostać. Łapię się spodu auta i z trudem wstaję. Chwiejnym krokiem przechodzę do Ivo. Na szczęście się ocknął. - Odpinaj pasy. Musisz stad wyjść. Trzymam cię. - drzwi od strony kierowcy są na szczęście w lepszym stanie. Otwieram je i łapię Ivo pod pachami. Odpina się i pomagam mu wyjść. Ale.. Noga zaklinowała się przy kierownicy. Zatrzymało to całą akcję ratunkową. - Ivo, wyprostuj nogę. Zrób cokolwiek. Oni są blisko - mówię, łamiącym się głosem. Każda sekunda jest na wagę złota. Nie możemy teraz zginąć. Słyszę odgłos śmigieł. Nadlatują. -Szybciej -ponaglam go. Udało się. Wyciągam go z samochodu. Musimy teraz szybko dojść do domu. Albo nie. Narazimy ekipę. Gdziekolwiek. Nico odpalił ogień. Odwraca ich uwagę. Mamy trochę czasu. Szybciej.. Szybciej.. Idziemy zdecydowanie za wolno. Jesteśmy już metr od auta. Nieszczęsny metr. Metr, przez który tak wiele się zmieni. Metr, który był ratunkiem. Metr.
CZYTASZ
Dziewczyna z ulicy.
Fantasía• Wciąż szkic, więc proszę, nie patrz na literówki i błędy w spójności tekstu. Poprawię w najbliższej przyszłości. Santa Fe. Miasto na pozór spokojne, ale dochodzi do tragedii, która wywraca życie rodzeństwa do góry nogami. Od teraz muszą radzić sob...