Kara. Więzienie. Rodzina

335 14 3
                                    

Obudziło mnie stukanie do mojej celi. Czego on znowu chce? Jak zwykle ten wredny typ wyrywa mnie ze snu. Czy chociaż raz nie może dać mi świętego spokoju? Więzienie to za mała kara? Czy muszę jeszcze patrzeć na twarz, która skręca mi kiszki. Wygląda jak ropucha, a jak się śmieje, to bardziej jak rozjechana ropucha.  Nie wiem czy robi to dla zabawy,czy może raczej z przymusu. Kogo ja chcę wkręcić? Oczywiście, że dla zabawy. Uwielbia mnie dręczyć. Znalazła sobie gnida rozrywkę. Mam nadzieję, że to coś poważnego. Chyba wcześniejszej pory nie mógł sobie znaleźć. Która to jest? No proszę. Dokładnie punkt 7 rano. Zlitował się nade mną i dał mi pospać pół godziny dłużej. 

-Pobudka. -mówi, wchodząc do mojej celi.

-Nie śpię. -odburkuję, siadając na łóżku. 

-Dziś twój szczęśliwy dzień, Vic -rzekł. Zdrobnione imię w jego ustach przyprawia mnie o ciarki. Wie doskonale, że mnie to denerwuje, dlatego sprawia mu to przyjemność.- Jedziesz do innego więzienia na północ od Kalifornii. Czeka Cię długa jazda.- Nie martwi się o mnie. Mówi tak, by sprawić mi zawód, ale mnie to nawet nie rusza. W końcu wyrwę się z tego miasteczka gdzie indziej. Dzieli nas od Kalifornii jakieś 500 mil. Jakoś wytrzymam, byle się wyrwać od tego idioty. 

Zresztą wcale nie zaskoczyła mnie ta wiadomość. Od jakiegoś czasu trąbią w całym budynku, że niektórzy więźniowie zmienią miejsce „zamieszkania". Można się było spodziewać, że w końcu ktoś tam pojedzie. Nie wiem czym tu się tak ekscytować. I tak będziemy siedzieć w tych klitkach, aż nam się wyrok skończy. No chyba, że dożywocie, to wtedy współczuję. Chociaż nie. Mi nikt nie współczuje. Niech siedzą skoro dali się złapać. 

-Dobrze wiedzieć. -stwierdzam bez żadnych emocji.- O której wyjazd?

-Za dwie godziny -mówi. Rozgląda się po celi.- Spakuj się -Po czym z okropnym rechotem wychodzi ode mnie. Jaka to wspaniała ulga. W głębi serca wiedziałam, że to ja będę tą, która zmieni celę i w końcu wydostanę się od tego drania. Czasami zastanawiam się, czy istnieje ktoś gorszy od niego. Może kiedyś za nim zatęsknię, jeśli mnie spotka ktoś o wiele gorszy. Albo może będzie lepiej. W końcu nic nie trwa wiecznie, prawda?

Należałoby się choć trochę spakować. Ale co tu zabrać? Wiele nie mam. Zabrali mnie tak nagle. Odeszłam nawet bez pożegnania, choć w sumie jakieś było. Ekipa mnie długo widziała. Najważniejsze, że mam swój srebrny wisior w kształcie potrójnej spirali, zwanej równiej triskelionem, na grubym łańcuszku. Dostałam to kiedyś od babci. Oznacza wieczny cykl życia. Babcia wierzyła, że wszystko po sobie się powtarza. Obok wisiorka od babci jest również mój talizman. Wisior z kłem w srebrnej oprawie wielkości kciuka dorosłego człowieka. Obie mają dla mnie ogromną wartość sentymentalną i są bardzo dla mnie ważne. Ułożyłam na jednej stronie łóżka książkę o starożytnych kulturach świata, którą pozwolono mi sprowadzić oraz kosmetyczkę, którą mi przydzielono. Chociaż coś. Nawet nie minęły dwie godziny. Cóż muszę trochę poczekać. Mimo że mi się dłuży, nie narzekam. Czekam cierpliwie, aż w końcu przybędą po mnie strażnicy. Nareszcie zaczęło się odkluczanie wyznaczonych cel. Strażnicy stanęli po moich dwóch stronach. Od zawsze stoją tak, jakby obawiali się, że ucieknę albo zacznę się bić. Ze wszystkich więźniów jestem najdrobniejsza i wyglądam na słabą, ale cicha woda brzegi rwie. Ulica wychowała mnie na wojowniczkę. Potrafię się skutecznie bić. Kiedyś rodzice zapisali mnie na sztuki walki. Od 5 roku życia trenowałam karate. Tamtych chwytów do teraz nie zapomniałam i gdybym chciała, mogłabym ich użyć. Ale nie chcę tu siedzieć z tym tamtym. "Bądź grzeczna i zachowuj się odpowiednio"-zawsze powtarzam w myślach. Jak zwykle spisali numer więzienny każdego. Jestem tu od ponad 4 miesięcy i znam już numer każdego na pamięć. 4271 skazany za zamordowanie sąsiadki. 7654 osądzony niesłusznie za kradzież czarnej broni. 8931 podobno pobił kogoś w obronie swej żony. Większość trafiła tu za jakieś ciężkie występki, ale często niesłusznie osądzeni. W każdym razie po 20 minutach zabrali nas do pojazdu wojskowego dla więźniów. Gdy wszyscy znaleźliśmy się w środku, ruszamy z miejsca i wyjeżdżamy na autostradę. Nie było czasu na wymyślanie planu ucieczki. Zresztą nie opłaca się kombinowanie w tym momencie i w tym miejscu. Glina ma nas na oku. Jeden zły ruch, a wrócę tam, gdzie byłam. Jednakże moja intuicja podpowiada mi, że pomoc nadejdzie niedługo.

Podróż dłużyła mi się okropnie. Całe ciało mi zdrętwiało od siedzenia. Na szczęście nas nie skrępowali i bez najmniejszego problemu mogę wstać i się wyprostować. Jedziemy już ponad 7 godzin. Pojazd wojskowy nie jedzie zbyt szybko ani zbyt wolno. Ale gdyby się tak odrobinę ruszył, byłoby o wiele lepiej. Około godziny 16.00 okrążyło nas 6 samochodów wyścigowych. Z donoszonych przez funkcjonariuszy informacji wiem, że to oni. To moja rodzina. Nie dam po sobie poznać szczęścia, ale w głębi duszy skaczę z radości. Nagle stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nikt prócz mnie. W tylne drzwi wbija się hak. W ułamku sekundy wszyscy więźniowie znaleźli się blisko kierowcy, zaganiani oczywiście przez funkcjonariuszy. Tłok i chaos nastał w pojeździe. Ja natomiast nie ruszam się z miejsca i patrzę, co się dzieje. Hak po chwili wyrywa drzwi. W dziurze po nich widzę moich ludzi. Chcę skoczyć, ale strażnicy w ostatniej chwili mnie łapią. Szarpię  się, szamotam, gryzę, wszystko robię, by się uwolnić. Oni są jednak znieczuleni na ból. Wiem, że to nie koniec. Nagle dwa auta po każdej stronie uderzają w boki pojazdu.  Funkcjonariusze tracą równowagę i lecą na glebę. Mam jedyną okazję, by uciec. Czerwone auto podjeżdża bliżej i w ostatniej chwili skaczę, ratując sobie życie. Pojazd wojskowy przewraca się na bok. Nie wiem co się stało z resztą. Nie obchodzi mnie to. Wróciłam do dawnego życia, którego nikt nie ma prawa już mi zabrać. Nie stracę tego już nigdy. Nie pozwolę na to. Czerwony zatrzymał się, bym mogła zejść z maski i wsiąść do auta. Ostatecznie ruszamy do warsztatu jednego z moich ludzi. W końcu ten koszmar dobiegł końca. Jestem bezpieczna.

Nazywam się Victoria Cruz. Pochodzę z Nowego Meksyku. Jestem liderem grupy przestępczo-zamachowej w Stanach. Jedyną osobą z rodziny, która mi została, jest mój starszy brat Rico. Moja grupa składa się z przypadkowych osób z różnych części świata. Właśnie dlatego stanowimy niepowtarzalną i niebezpieczną drużynę. Mimo, że jesteśmy obcymi ludźmi, stanowimy jedną rodzinę. A dla rodziny można zabić. Wychowałam się na ulicach Santa Fe. Moich rodziców zamordowali terroryści z Iraku, gdy miałam 10 lat. Od 16 roku życia ściga mnie policja. Niezwyciężona uliczna wojowniczka, która nie pozwoli się drugi raz złapać żywa. Będę walczyć do końca, bo tak nauczyła mnie ulica. Jeśli się poddasz na starcie, nie jesteś wart dalej żyć.

Dziewczyna z ulicy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz