Stoi tam.
Aaron Hunter stoi jakby nigdy nic w dziale historycznym, opierając się o jeden z regałów i czyta książkę o Henryku VIII, jak wynoszę z tytułu. A przynajmniej udaje, że ją czyta. Cały czas czuję na sobie jego wzrok. Gdy unoszę głowę po raz kolejny, chcąc skarcić go spojrzeniem, napotykam jego denerwująco błyszczące niebiesko-zielone oczy. Mruga do mnie, z tym wkurzającym pewnym uśmiechem, zamyka książkę, kiedy ja znów skupiam się na moim chłopaku siedzącym na przeciwko mnie.
Jestem z Noah Lansterem od początku liceum. Znamy się od dawna. Tak dawna, że moim najwcześniejszym wspomnieniem jest jak podczas wspólnej zabawy na placu zabaw spadłam z drabinek, a on siedział na ich szczycie i się ze mnie śmiał. Był wysoki, w miarę umięśniony, większość dziewczyn pewnie nazwałaby go przystojnym. Dla mnie jego jasne, ułożone włosy i ciemne, ciepłe oczy były przeciętnie znajome. Kochałam go, ale nie za wygląd. Za charakter, za bycie przy mnie zawsze, za wsparcie... za bycie dla mnie jak brat...
Wzdycham i udaję, że nie słyszę kroków Aarona stanowczo za blisko. Ten facet doprowadzi mnie kiedyś do szaleństwa. W ciągu dwóch lat odkąd jestem z nim razem w szkole, rozmawialiśmy trzy razy.
Po raz pierwszy, gdy jako pierwszoroczniaczka dostałam go jako "opiekuna" pierwszego dnia szkoły.
Drugi raz był, gdy na zajęciach z literatury zostaliśmy przydzieleni do jednej grupy i dyskutowaliśmy na temat jednej z książek.
Trzeci, gdy, spiesząc się na matematykę na którą i tak byłam spóźniona, wpadłam na niego.
Powiedziałabym, że dostał obsesji na moim punkcie... Tak mi się przynajmniej wydaje. Spotykam go za często, by to było normalne. Prawie za każdym razem czuję na sobie jego wzrok. A zawsze jak widzi mnie z Noah, śmieje się pogardliwie pod nosem.
- Lani? Słuchasz mnie? - wyrywa mnie z zamyślenia. Ignoruję śmiech za moimi plecami.
- Hmm? Co? Tak, jasne - mamroczę i szukam wzrokiem linijki, na której skończyłam i znów skupiłam się na czytaniu. Tak spędzamy w ciszy następną godzinę, kiedy to Noah musi iść na jakieś kółko przedmiotowe. Nawet nie pytałam na jakie, uczęszcza na zbyt wiele. Siedzę jeszcze jakieś pół godziny, skupiona na podręczniku, gdy słyszę jak krzesło na przeciwko mnie przesuwa sie i ktoś na nim siada.
Przez ktoś oczywiście mam na myśli Aarona Huntera.
Nawet nie unoszę wzroku znad książki. On siedzi i patrzy się na mnie, opierając brodę na dłoniach.
- Nie przywitasz się nawet? - pyta tym swoim głębokim głosem, zbyt pociągającym by nawet jedno słowo nie wywołało dreszczy.
- Nie znam cię. - odpowiadam, nadal nie patrząc. Znam siebie i mimo, że mam chłopaka, któremu zamierzam być wierna, nie byłam do końca pewna, czy uda mi się nie ulec jego dwukolorowym oczom.
- Czyżby?
Dobra. Wszyscy wiedzą, że kłamię. Wiem o nim wiele rzeczy. Bardzo wiele... Aaron Hunter, urodzony dwudziestego lipca. Chodzi na siatkówkę, a poza szkołą jeździ konno, jego rodzice mają stajnie, parę kilometrów za granicami miasta. Mam z nim literaturę i matematykę. Najbardziej lubi sernik i pierniki. Jego ulubionym kolorem jest oczywiście czarny. I podobno trzyma nóż pod poduszką. Pali. I w kieszeni zawsze ma trzy rzeczy - papierosy, zapalniczkę, o i scyzoryk. Bardzo ostry z tego co słyszałam. Jest jakże uroczą wizytówką naszej szkoły - Czarna Owca z Winchester - o której po cichu mówi się wszędzie. Ludzie go nienawidzą i się go boją.
Nie, nie mam obsesji. To moja była przyjaciółka.
- Tak.
- Nie, Lani Ravin. Znasz mnie - mówi pewnym głosem. - Tak samo jak ja znam ciebie.
- No dobra... - poddaję się z westchnieniem - Czego chcesz? - podnoszę na niego wzrok.
- Umówić się z tobą.
Prycham. W końcu nie bez powodu wszyscy mówią jaki to on jest bezczelny.
- Mam chłopaka, Aaron. - przewracam oczami. Uśmiecha się w irytujący sposób.
- Gdybym uważał go za przeszkodę, najpierw poszedłbym do niego. Nie jest żadną konkurencją. Szczególnie, gdy pewnie teraz ślini się na widok tyłka Stephanie Morisson, by później po zajęciach ją przelecieć. - wzrusza ramionami.
- Słucham? - otwieram szeroko oczy i patrzę się na niego z szokiem wypisanym na twarzy.
- Jesteś urocza, gdy jesteś zdziwiona.
Nie komentuję. Próbuję przetrawić informacje od Aarona... Niby nie mam podstaw by mu wierzyć, w końcu mógł mnie okłamać i skorzystałby na tym. Ale Noah... Ostatnio jakby stracił mną zainteresowanie i unika mnie kiedy tylko może... A Stephanie jest ładna. Średniego wzrostu blondynka, drobnej budowy, z wielkimi oczami... Połowa szkoły na nią leci, nie zdziwiłabym sie gdyby Noah też się do nich zaliczał.
- Po dzwonku idź do szatni cheelederk, jeśli mi nie wierzysz.
Jak za sprawą różdżki, dzwonek rozbrzmiewa po szkole. Zrywam sie z miejsca, pakuję książki do torby i bez pożegnania wychodzę z biblioteki. Od razu kieruję się w stronę szatni. Do pomieszczenia, w którym rzekomo mam przyłapać mojego chłopaka na zdradzie, zostało mi około 15 metrów, ale dźwięki, jakie dochodziły do moich uszu wystarczyły. Bezgłośnie wybiegłam z części gimnastycznej w stronę wyjścia. Nawet nie płaczę. W tej chwili jestem po prostu wypruta ze wszystkich uczuć. Czuję jedynie pustkę i poczucie zdrady. Gdyby do mnie przyszedł i porozmawiał o tym... Przecież bym zrozumiała, nie kazałabym mu być ze mną na siłę, nie chciałabym tego dla niego.
Gdzieś w połowie drogi coś, a raczej ktoś staje mi na drodze. Wpadam na szeroką klatkę piersiową i owiewa mnie zapach boskich perfum. Nawet się nie odzywa. Jedynie mnie przytula. Chwilę pozostaję w szoku, ale bardzo szybko odsuwam się i wybiegam ze szkoły. Czuję na sobie jego spojrzenie. Woła moje imię, ale mnie to jakoś nie za bardzo obchodzi. Po prostu idę do domu.
Punkt siódma stawiam się pod domem Noah. Patrząc na podjazd, jego rodziców nadal nie ma, jednak światło w salonie się pali, co jest dla mnie znakiem, że Noah jest w środku.
Pukam. Przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje, więc ponownie przystawiam pięść do drzwi. Dokładnie w tym momencie drzwi się otwierają w nich staje nikt inny jak Noah. Jego roztrzepane włosy i krzywo zapięta koszula mówią mi jednoznacznie co przerwałam. O, czy to ślad szminki w kąciku jego ust?
- Lani..? - drapie się zakłopotany w tył głowy.
- Dlaczego? - zadaję szybko pytanie, nawet nie okazując większych emocji.
- To po prostu... - stara się jakoś wykręcić. Ucieka wzrokiem. Wzdycham
- Nie jestem zła, Noah. Po prostu boli mnie, że ze mną nie porozmawiałeś zamiast uciekać się do zdrady. Zrozumiałabym - robię krok do przodu. Minęło tylko kilka godzin, a ja nawet nie jestem smutna. - Wystarczyło powiedzieć. - uśmiecham się słabo.
- Wiem, ale to stało się tak nagle i za każdym razem jak miałem ci powiedzieć to...
- Rozumiem - uśmiecham się słabo - Jak długo?
- Od kilku miesięcy. - odpowiada cicho. Nagle z głębi domu woła go Stephanie. Patrzy na mnie przepraszająco. Tylko go przytulam. Chwilę później się odsuwam i żegnam go tylko jednym zdaniem :
- Do zobaczenia w szkole, przyjacielu.
Ile razy już, zagubiony wattpadowiczu, słyszałeś, lub łaś, że początki są najgorsze? Cóż, ja się definitywnie pod tym podpiszę!
Mimo wszystko, cieszę się jednak że jestem tu teraz z pierwszym rozdziałem i mam nadzieję że się podobał, bo włożyłam w niego dużo starań!
Do zobaczenia
Marcy
* przepraszam osoby które już to przeczytały, po prostu dziś w szkole zobaczyłam, że mi się mój dopisek nie dodał i musiałam to poprawić! *
CZYTASZ
Black Sheep, have you any soul?
Romance"Jeszcze niedawno jego towarzystwo mnie irytowało, jednak wczoraj... Jego zachowanie w stosunku do ojca, to jak jego charakter potrafił się nagle zmienić. Zaintrygował mnie, pragnę dowiedzieć się co siedzi w jego głowie. Poznać jego motywy, marzenia...