Ściskam w ręce karteczkę z pozwoleniem na wyjście z klasy i staję w drzwiach do toalet, opierając się o próg. Próbuję uspokoić oddech. Mimo małych mroczków przed oczami, widzę jakąś postać, przemykającą za zakrętem. Zaciekawiona, marszczę brwi i idę w tamtym kierunku.
- Aaron? - wołam cicho do osoby przy drzwiach szkoły. Chłopak odwraca się i zrzuca czarny kaptur. Zasłania usta jednym palcem, nie pozwalając mi ominąć faktu, że bardzo podobają mi się jego dłonie. Wykonuje szybki ruch głową, wskazując na drzwi w niemym pytaniu. Zerkam na korytarz, gdzie są klasy. Aaron wydaje z siebie coś w rodzaju prychnięcia i wychodzi z budynku. Chwilę stoję w miejscu. Wiem, że będę miała wyrzuty sumienia, wiem, że mogę dostać porządny wykład od rodziców. Ale zawsze byłam grzeczna, nie łamałam reguł, nie czułam potrzeby sprzeciwiania się nakazom, zakazom mamy, nie wychylałam się. Jednak Aaron zaszczepił we mnie chęć wyrwania się z tego. Raz mi przecież nie zaszkodzi, prawda?
Zgniatam karteczkę w ręku. Nauczycielka pozwoliła mi zabrać plecak, w razie jakbym potrzebowała z niego czegokolwiek, gdybym poczuła się jeszcze gorzej. Biorę głęboki wdech i idę w ślad za Aaronem.
- No, no - mówi z tym swoim krzywym uśmiechem, opierając się o motocykl z kaskiem w ręku - Lani Ravin idzie na wagary. Kto by pomyślał?
Pokazuje mu język, w między czasie wyciągając z plecaka tabletkę. Szybko ją połykam.
- Chcesz mnie ze sobą, czy nie?
Nie musi mi nawet odpowiadać. Wyciąga z bagażnika drugi kask i podaje mi. Nakładam go i sadzam się na motocyklu w miejscu pasażera. Aaron pakuje sie przede mnie, odpala i ruszamy. Staram się głęboko oddychać i skupić sie na jednym szczególe, w tym przypadku zapachu Aarona, nie na drodze. Nie wiem, więc, kiedy i gdzie się zatrzymujemy dopóki nie otwieram oczu i nie widzę przed sobą stajni Hunterów.
- Twój tata nie będzie ci robił problemów, że nie ma cię w szkole? - pytam, podchodząc wolnym krokiem do dwuskrzydłowych drzwi.
- Ojca nie ma w domu dzisiaj - stwierdza i wprowadza maszynę do garażu.
Nic nie odpowiadam i wchodzę do stajni. Na środku, przy jednym z boksów stoi średniego wzrostu, krępy mężczyzna. Podnosi na mnie zdziwiony wzrok znad taczki. Witam się lekko speszona. W tym momencie Aaron przechodzi przez próg.
- Cześć, Ben - kiwa lekko głową i salutuje mu w niedbały sposób.
- Co tu robisz, Aaron? - Nieznajomy przekrzywia głowę, łajając Huntera spojrzeniem.
- Mam dzień wolny. - Uśmiecha się krzywo. - Jedziemy w teren, Preria i Lucyfer są na pierwszym padoku?
- Teren?! - wołam zszokowana. Czy on chce wywieźć mnie gdzieś na koniu?
- Tak. - Zerka na mnie przez ramię. - Radzisz sobie świetnie. Na Prerii nie będziesz miała problemów.
Zamierzam protestować dalej, ale Ben mówi, że pomoże złapać konie i obaj znikają. Patrzę na swoje jeansy i lekko się krzywię. To jeszcze przeżyję. Przechodzi mnie dreszcz strachu. Teren, otwarta przestrzeń, gdzie Aaron nie jest w stanie podbiec do konia i go złapać, gdzie Preria może uciec gdziekolwiek chce, a ja pewnie nawet nie będę w stanie utrzymać się w siodle.
- Dlaczego wyszłaś z klasy? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Aarona.
- Średnio się czułam. - Wzruszam ramionami. - Coś ze śniadania stanęło mi żołądku i wymiotowałam - mówię spokojnie, z ulgą zauważając, że nieprzyjemne uczucie w brzuchu juz zniknęło. Wyciągam wodę z plecaka i piję, aby wypełnić czymś pustkę.
CZYTASZ
Black Sheep, have you any soul?
Romance"Jeszcze niedawno jego towarzystwo mnie irytowało, jednak wczoraj... Jego zachowanie w stosunku do ojca, to jak jego charakter potrafił się nagle zmienić. Zaintrygował mnie, pragnę dowiedzieć się co siedzi w jego głowie. Poznać jego motywy, marzenia...