Rozdział 3

196 30 10
                                    

            Następnego dnia Noah, na lunchu, siada z Stephanie. Gdy mnie zauważa, macha do mnie, ale kręcę głową. Biorę swoje drugie śniadanie i kieruję się na zewnątrz. Już prawie kwiecień i na dworze jest wystarczająco ciepło. Trzymając pudełko z jedzeniem w rękach, wychodzę z budynku. Kątem oka dostrzegam nogi wystające zza wiekowego dębu. Poznaję motocyklowe buty i nawet nie myśląc, podchodzę do niego. Co jest dziwne patrząc na to, że jeszcze niedawno jego towarzystwo mnie irytowało, jednak wczoraj... Jego zachowanie w stosunku do ojca, to jak jego charakter potrafił się nagle zmienić. Zaintrygował mnie, pragnę dowiedzieć się co siedzi w jego głowie. Poznać jego motywy, marzenia, historię. Poznać go. Tego chłopaka, który siedzi teraz z papierosem między wargami i czyta jakąś książkę.

- Ładnie tak? Palić pod pomnikiem przyrody? - pytam z lekkim uśmiechem. On jedynie coś mruczy i pokazuje mi bym usiadła. Przewraca stronę i widzę, że kończy rozdział. Wkłada zakładkę tam, gdzie skończył i zamyka książkę. Zauważam, że nie ma ze sobą nic do jedzenia. Aaron odchyla głowę, opiera ją o pień i wydmuchuje dym z ust.

Siedzimy chwilę w milczeniu. Ja jem, a on pali. Moje oczy z niewiadomych powodów nie mogą oderwać się od jego twarzy.

- Podobno nie ładnie jest się gapić. - mówi z cwaniackim uśmiechem, wciąż patrząc przed siebie.

- Ktoś powinien ci to powiedzieć na literaturze. - rzucam nonszalancko, ale speszona odwracam wzrok. Kątem oka dostrzegam jego rozbawienie.

- Podobno mnie nie znasz. A wiesz, że przyglądam ci się na literaturze. - śmieje się sucho. Nie patrzy się na mnie. Oczy ma utkwione gdzieś w koronie drzewa.

- Nie muszę znać stalkera, by rozpoznać stalkera. - odburkuję. Na literaturze jestem cholernie świadoma jego wzroku na moich plecach. To samo na matematyce.

- Ale to zauważasz. Co znaczy, że nie przechodzisz obok tego obojętnie. Chociażby wczoraj w bibliotece. Te ciągłe spojrzenia w moją stronę były urocze - jego usta wyginają się w zawadiacki uśmiech, a ja mam ochotę przewrócić oczami.

- Denerwowałeś mnie.

- Oh, i to dlatego teraz z własnej, nieprzymuszonej, powtarzam nieprzymuszonej - akcentuje wolno - woli siedzisz ze mną, w momencie, gdy stołówka jest pełna "normalnych, moralnych i nie niebezpiecznych" nastolatków. Spędzasz lunch z najbardziej podejrzanym uczniem tej szlachetnej placówki, który nosi scyzoryk przy sobie i który śpi z nożem pod poduszką. Nie poznaję cię, Lani Ravin.

Przez moment nie wiem jak zareagować. Patrzę się na niego, próbując przetrawić co właśnie do mnie powiedział. Ubrał w słowa głos tej "grzecznej i spokojnej Lani" który siedział mi z tyłu głowy, wypominając, że Aaron nie jest chłopakiem z którym spędza sie przerwy, chodzi po szkole za rękę i którego przedstawia się rodzicom przy eleganckiej kolacji. Jest spełnieniem koszmaru ojca, który chce bronić swojej ukochanej córeczki i powodem zawału matki, kiedy zobaczy swoje dziecko w jego towarzystwie.

Decyduję się posłać mu słaby uśmiech, a od słownej odpowiedzi ratuje mnie dzwonek. Aaron śmieje się, widząc ulgę na mojej twarzy, ale nic nie mówi. Wstaje i podaje mi rękę. Niewiele myśląc, łapię jego dłoń i daję sobie pomóc. Aaron ciągnie mnie, odrobinę za mocno jak na mój gust, przez co tracę równowagę i ląduje dosłownie w jego ramionach.

Zanim zdążę zareagować, pochyla się i szepcze mi do ucha :

- Mówiłem, że na mnie lecisz, Lani.

Ignoruję dziwne uczucie w brzuchu, wyrywam się i po prostu odchodzę. Odprowadza mnie jego palące spojrzenie i cichy śmiech.

Po szkole, w momencie, gdy przekraczam drzwi wyjściowe, ktoś łapie mnie za nadgarstek i ciągnie mnie do siebie. Przez myśl przemyka mi, że to Aaron, ale nie mam przed sobą jego dwukolorowych oczu, tylko ciemne tęczówki wypełnione złością i zdziwieniem.

- Aaron Hunter? Naprawdę, Lani? - szepcze tak by uczniowie wychodzący ze szkoły go nie usłyszeli.

- Stephanie Morisson? - odgryzam się, lekko zła. - Noah, nie znasz go.

- Nie? - warczy. Niby tak. Oboje mają treningi w tym samym czasie. Noah - piłkę, Aaron - siatkę. A z racji tego, że obie męskie szatnie, dzieli tylko ściana, a łączy je korytarz prowadzący do nich, przebierają się w wystarczająco bliskiej odległości, by zdążyć się znielubić. Ale to nie znaczy, że zna prawdziwego Aarona. Nikt nie zna.

- Nie. - mówię stanowczo - Dzielenie szatni trzy razy w tygodniu, gdy z nim nie rozmawiasz, nie jest poznaniem go. - wzdycham - Noah, nie chcę się kłócić. Kocham cie, ale denerwujesz mnie. - kładę mu ramiona na barkach - A teraz idź na trening i nie pogryź się z nikim. - całuje go szybko w policzek.

Zrezygnowany schyla trochę głowę.

- Masz rację... - przyznaje niechętnie - Po prostu nie ufam facetowi i nie chcę by zrobił ci krzywdę. - Uśmiecha się lekko i odsuwa.

- Wiem - odpowiadam mu tym samym. - A teraz idź.

Śmieje się i znika za rogiem. Odwracam się i kieruję się w stronę przystanku autobusowego. Po drodze czuje na sobie czyjś intensywny wzrok. Nie muszę się nawet odwracać by wiedzieć, że to Aaron,

W domu, z racji tego, że jest piątek od razu biorę z biurka laptop i siadam z nim na łóżku z zamiarem nadrobienia seriali z całego tygodnia. Po kilku odcinkach postanawiam zrobić sobie przerwę i wejść na facebooka, gdzie od razu rzuca mi się w oczy jakiś głupi cytat mojej znajomej ze szkoły, jakie to wstawiają wszystkie "nieszczęśliwe i pokrzywdzone" nastolatki. Normalnie zignorowałabym to. Gdyby nie to, że na zdjęciu był koń. Niby nic, co prawda. Ale mi od razu przywodzi na myśl Aarona. Niewiele myśląc rezygnuje z serialowych planów i szukam w wyszukiwarce stajni jego ojca. Wiem, że oferują jazdy i naukę, więc od razu dzwonię na podany numer.

- Słucham? - odzywa się głos po drugiej stronie.

- Emm... dzień dobry, panie Hunter - mówię, nie tak pewnie jakbym chciała - Mogłabym zapisać się na dziś na lekcję jazdy?

Serce bije mi tak niemiłosiernie mocno. Nie jestem do końca przekonana, czy chcę, czy nie będę się bała pięćset kilogramowej bestii. Ale i tak już za późno, nie mam jak się wycofać.

- Oczywiście - odpowiada ojciec Aarona, a ja wręcz słyszę jak się uśmiecha - Na którą?

Zerkam na zegarek. Jest prawie czwarta, a dojechanie do stajni, jeśli wezmę samochód rodziców zajmie mi z 10 minut, ale muszę jeszcze ogarnąć co mam wziąć i co ubrać.

- Piąta? - pytam, podchodząc do szafy. Co mogę ubrać na jazdę konną?

- W takim razie czekam na ciebie. - żegna się, ale zanim się rozłącza słyszę jeszcze - Aaron masz jazdę na piątą.

Uśmiecham się lekko zdenerwowana. Patrzę na zawartośćmojej szafy. Co mam ubrać, by było mi wygodnie? O jeansach i krótkichspodenkach wiem, że mogę zapomnieć. Decyduję się na legginsy i wygodną, szarąkoszulkę. Zaplatam włosy w warkocza, którego przerzucam przez ramię. Zegarekwskazuje już dziesięć po czwartej.

Dzień dobry wieczór wszystkim!

Nie mam pojęcia co mogłabym tu napisać, z wyjątkiem tego, że mam nadzieję, iż się podobało! Może jakiś komentarzyk, czy coś? 

Dziękuję bardzo za dotarcie tu i do zobaczenia pod następnym rozdziałem!

Black Sheep, have you any soul?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz