Rozdział 14

120 15 23
                                    

            Jakiś czas później, kiedy maj zakorzenia się na dobre, a na dworze robi się jeszcze cieplej, Aaron zapowiada wycieczkę konną nad jezioro z piknikiem w pakiecie. Mimo jego namowy, nie zgodziłam się na galop w terenie. Nie teraz i nie w najbliższym czasie.

Na miejscu, gdy Aaron zajmuje się Crowleyem i Dantalionem, ja rozkładam na trawie duży koc, który przyniósł. Śmieję się na widok małych, różowych węży na granatowym tle.

- Nie śmiej się tak - mamrocze Hunter znad grzbietu Dantaliona. Ściąga siodło. - To był jedyny koc, który znalazłem wczoraj o dwudziestej pierwszej, kiedy zorientowałem się, że w domu nie mam nic na czym moglibyśmy siedzieć.

- Jest piękny. - Ocieram łzę z kącika oka. - Idealnie odzwierciedla twoją siłę i męskość.

- Ty uważaj - prycha rozbawiony. - Ja ci jeszcze pokaże moją siłę i męskość.

Moje policzki czerwienią się niczym fenoloftaleina w zasadzie. Bez odpowiedzi rozpakowuję resztę rzeczy z plecaka. Kanapki, trochę żelków, galaretka, termos z kawą, sok wieloowocowy i... czy to jest ciasto czekoladowe?! Kiedy wszystko jest już na kocu, sama kładę się obok. Wyciągam ręce nad głowę, tak że moja koszulka w koty podjeżdża delikatnie do góry.

- Sam to zrobiłeś? - pytam, gdy podchodzi do mnie, zostawiając konie szczęśliwe, że mogą sobie pojeść i nikt im nie zatruwa życia.

- Kanapki tak, galaretka jest z proszku, a ciasto kupiłem. - Wzrusza ramionami i lustruje mnie wzrokiem. - Lani, muszę ci powiedzieć, że jeśli piekło tak wygląda to już prawie jestem gotów umierać.

- Prawie? - Unoszę się na łokciach i krzyżuję nogi w kostkach. Ignoruję wzmiankę o piekle. Już kiedyś przeprowadziłam z nim o tym rozmowę. Aaron uważa, że nie ważne jak potoczy się jego przyszłość on i tak trafi do piekła.

- Przed śmiercią zamierzam jeszcze zobaczyć podobny widok. Ale zamiast koca leżysz na sianie. - Klęka i ściąga mi buty wraz z skarpetkami. Lekko łaskocze mnie w stopę. - A ta koszulka nie jest podwinięta, tylko nie ma jej wcale.

Jego zęby błyskają w łobuzerskim uśmiechu, kiedy kopię go stopą, wyzywając go od idiotów. Siadam i poprawiam bluzkę.

- To co? - Odgarniam włosy z twarzy. - Jemy?

- Jeszcze nie. - Kręci głową. - Przecież lepiej nie pływać po jedzeniu.

Potakuję jakimś pomrukiem i rozpuszczam warkocz. Dopiero po chwili dochodzi do mnie co powiedział.

- Czekaj, co? Pływać? - pytam z niedowierzaniem. On chyba nie mówi poważnie!

Jednak błysk w oku i ten jego cwaniacki uśmiech mówią mi że jest. Ściąga czarny t-shirt, a ja zapominam na chwilę o tym całym pływaniu.

- Serio?! - jęczę i zrezygnowanym gestem pokazuję na jego klatkę piersiową. - Wyglądasz jak po photoshopie!

Już wiem dlaczego Aaron uważa, że trafi do piekła. Uśmiech, który mi posyła pochodzi od samego diabła. Hunter to demon zesłany na ziemię w śmiertelnej formie, aby kusić grzeczne dziewczynki jak ja i sprowadzać je na złą drogę, żeby finalnie skończyły na dywaniku u szatana.

Kiedy jego ręce sięgają do rozporka zasłaniam oczy dłońmi.

- Co ty odwalasz?! - piszczę niczym zawstydzona dziewica. A tak, jestem nią.

Black Sheep, have you any soul?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz