Rozdział 8

161 23 22
                                    


            Spało mi się tak dobrze, że gdy widzę ósmą dziewięć na zegarku, uznaję, że jest zdecydowanie za wcześnie by wstawać. Pośpię sobie jeszcze trochę. Ten sen z ustami pewnego seksownego palacza o magicznych dłoniach może sobie jeszcze potrwać.

Czekaj, czekaj...

Ósma dziewięć?! Zrywam się z łóżka, ale oczywiście muszę zaplątać się w kołdrę i ląduję na podłodze. Pozbywam się przykrycia, łapie z szafy pierwsze z brzegu rzeczy i pędzę do łazienki, by się ubrać. Nie tracę czasu na makijaż, ewentualnie zdziałam coś w szkole. Wracam do pokoju i wrzucam do plecaka wszystkie potrzebne mi rzeczy. Dopinając go jedną ręką, wpadam do kuchni i do mniejszej komory wrzucam jabłko, a do kieszeni, jak się okazało jeansów, wsuwam jakieś drobne pieniądze. Ewentualnie Noah mi coś pożyczy. Wychodzę z domu i, gdy na podjeździe nie zastaję samochodu, mam ochotę się rozpłakać.

Wszystko pogorszył jeszcze fakt, że właśnie minął mnie ostatni na najbliższą godzinę autobus jadący na przystanek, który jest niedaleko Winchester High School. Zaczęłam się zastanawiać jaką lekcję ma teraz Noah. Nie raz, odkąd oboje mamy prawo jazdy, zdarzało się, że przyjeżdżaliśmy po siebie, gdy któreś zaspało. Piszę do niego esemesa. Czekając na odpowiedź, nerwowo bawię sie dłońmi, zahaczam paznokciami o siebie... Mijają chyba dwie minuty, a dostaję wiadomość, że Noah właśnie wyjeżdża ze szkoły i mam iść w miarę szybko drogą, by mógł złapać mnie wcześniej.

Ruszam więc, prawie gubiąc nogi. Nerwowo spoglądam w niebo, które zasnuwają coraz czarniejsze chmury. W myślach błagam, żeby nie zaczęło padać. Po dwóch ulicach czarny, nieznany samochód zatrzymuje się obok mnie. Widocznie starszy rocznik. Patrzę nieufnie w stronę kierowcy za szybą. Sylwetka pochyla się w stronę okna pasażera i otwiera ją do połowy. Za szkłem pojawia się twarz mojego przyjaciela w słonecznych okularach, mimo braku słońca.

Uśmiecham się i wsiadam do auta.

- Podoba się? - pyta z szerokim uśmiechem samozadowolenia.

- Skąd ty go wziąłeś? - Głaszczę dłonią skórzanie obicie fotela.

- Pewien starszy pan, nie będący już w stanie jeździć samochodem pozostawił to cudeńko na podjeździe z ogłoszeniem o sprzedaży. Rozumiesz, że nawet się nie wahałem. Sześćdziesiąty siódmy rocznik. - Przejeżdża ręką po desce rozdzielczej praktycznie z namaszczeniem.

Mimo wielkiej chęci kontynuowania rozmowy, jesteśmy już na szkolnym parkingu. Noah szybko wyciąga klucze ze stacyjni i biegnie na lekcję. Ja wiem, że piętnaście minut matematyki mnie nie zbawi, więc kieruję się w stronę łazienki. Skoro już mam okazję, pozbędę się moich okropnych przebarwień na policzkach. Kiedy wykonuję ostatnie pociągnięcie tuszem do rzęs, mam jeszcze trochę czasu, więc zmierzam do szafki po książki do biologii. Po otwarciu, pod moimi stopami ląduje karteczka. Ze zdziwieniem schylam się po nią. Ktoś bardzo niechlujnym pismem napisał dziwka Huntera. Zgniatam to w pięści, wrzucam drżącą ręką do plecaka, i przygniatam podręcznikami. Biorę głęboki oddech. Nie ważne, kto to zrobił... Nie obchodzi mnie to. Z bijącym sercem idę pod gabinet biologiczny. Ostatnie minuty przed lekcją czytam książkę, jednak nie dociera do mnie ani jedno słowo. Próbuję rozgryźć do kogo należy to niestaranne pismo i kto byłby w stanie tak napisać. Gdy dzwoni dzwonek, chowam książkę do torby, nie pamiętając nic z tego co "przeczytałam". Czekam, aż tłum uczniów wychodzących z klasy rozejdzie się do swoich szafek. Środek korytarza nie jest już tak zapchany, więc powoli kieruję się do gabinetu. Czuję jednak na plecach intensywne spojrzenie, zerkam przez ramię i uśmiecham się słabo do dwukolorowych oczu, poczym znikam za drzwiami.

Black Sheep, have you any soul?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz