Epilog

101 18 16
                                    

Kiedy następnego dnia Aaron nie przychodzi na zakończenie roku, dociera do mnie, co się stało. I to, co zrobiłam. Zostawiłam go, w najtrudniejszej dla niego chwili. Spełniłam jego największe obawy, zostawiłam go samego. Nie odpowiada na żadną z moich wiadomości, nie odbiera ani jednego telefonu. Wyrzuty sumienia zaczynają zjadać mnie od środka. Jedynie Noah trzyma mnie w ryzach. Wieczorem w sobotę przyjeżdżam pod jego dom, ale zastaję podjazd zagrodzony policyjną taśmą izolacyjną.

Po jakimś tygodniu w gazecie pojawia się artykuł.

Nagłówek głosi, że morderstwo sprzed jedenastu lat zostało rozwiązane, ale sprawca nie żyje. Został znaleziony martwy w swoim garażu, zgon nastąpił w wyniku obrażeń czaski. W stajni zastano roztrzęsionego Aarona, poważnie rannego, na lewej ręce miał głębokie rany. Rany, których nie było, gdy odjeżdżałam. Po wszystkich badaniach, policja przystąpiła do przesłuchania. Aaron się przyznał, jednak opowiedział całą historię, ze szczegółami od samego początku. Zapytany o lekarza i policjanta, którzy mieli przyjechać, gdy jego matka została zamordowana, odpowiedział, że jego ojciec ich przekupił, więc sprawa ucichła. Kiedy detektywi ich odnaleźli oboje potwierdzili tą wersję. Autor artykułu napisał jeszcze, że i psychiatra i policjant poniosą surowe kary. Jednak o procesie Aarona nie ma nic, z wyjątkiem tego, iż czekają aż jego rany się wyleczą.

Nic więcej nie trafia do gazety, w internecie też się na nic nie natykam. Próbuję skontaktować się z Aaronem na wszelkie sposoby, ale nic nie daje rezultatu. Nikt nic nie wie. Pojawiają się jedynie plotki.

Po paru tygodniach słyszę pierwszą z nich: "Wiedzieliście, że Aaron Hunter popełnił samobójstwo?" Następne dwa dni płaczę w swoim pokoju, a jedyny kontakt ma ze mną mama, która przynosi mi jedzenie. Do rzeczywistości w końcu pomaga mi wrócić Noah, jak zawsze.

Kolejna dociera do mnie na ognisku klasowym, jakieś półtorej roku później. Trafił do więzienia za morderstwo ojca. Dostał dożywocie. Albo dwadzieścia lat. Ta ma kilka wersji.

Ostatnia jest taka, że zamknęli go w szpitalu psychiatrycznym. Na zawsze, na kilka lat. Tego już nie wiem.

Nie mam pojęcia, w którą z nich wierzyć. Najłatwiej jest w żadną, ale coś musiało się z nim stać. Wiem, że cała stajnia została zlikwidowana, konie powędrowały do różnych ludzi.

Kończę szkołę, idę na studia. Kontynuuję jazdę konną, bo nie jestem w stanie wyobrazić sobie bez tego życia. Staram się być szczęśliwa i czasem naprawdę mi to wychodzi. Jednak wyrwa po kojącej obecności Aarona została. Nie znaliśmy się długo. Raptem niewiele więcej niż trzy miesiące. Zakochiwaliśmy się w sobie, ale nie zdążyłam pokochać go na amen. Nie znajduję sobie chłopaka, chociaż próbuję. W każdym szukam jego cech, mimo iż bardzo chcę się tego wyzbyć.

Któregoś dnia, pochłonięta nudą, podczas wolnego wieczoru, zamiast uczyć się na zbliżające się egzaminy, przeglądam oferty koni na sprzedaż, ale każdą chociaż odrobinę interesującą ofertę odrzucam. Nie ten wiek, nie te umiejętności, drugi koniec kraju... Kiedy jestem już kompletnie znużona, chcę się poddać, moją uwagę przyciąga jedno doskonale znane imię.

Lucyfer.

Trzy razy przeglądam zdjęcia w ogłoszeniu, żeby upewnić się czy dobrze widzę. To ten sam koń, z którego zaliczyłam pierwszy upadek, pierwszy niefortunny galop. Patrzę na opis. "Parę lat temu doznał kontuzji kopyta, ale nie ma przez to żadnych problemów i kłopotów z jazdą i skokami".

Nie potrzebuję więcej dowodów. Rozmawiam z rodziną, każdy jest sceptycznie nastawiony. Piszę do obecnego właściciela Lucyfera, mówię mu, że na sto procent chcę tego konia. Potrzebuję tylko trochę czasu. Zgadza się, parę razy spotykamy się na jazdy próbne, naprawdę uprzejmy człowiek. Kiedy opowiadam mu moją historię z Lucyferem, z dobrego serca odrobinę spuszcza z ceny.

Zebranie pieniędzy i znalezienie boksu zajmuje mi miesiąc. Zadłużyłam się u rodziny, ale wiem, że chcą bym spełniła swoje pasje. Kiedy Lucyfer i ja odnajdujemy między sobą więź, odkrywam w końcu swoje drugie, największe marzenie. Posiadać własną stajnię. Moja poznana na studiach przyjaciółka jest tym pomysłem zachwycona. Nawet Noah, widząc moją miłość do koni, wspiera mnie całym sercem.

Oszczędzam ile tylko mogę, pracuję, robię kursy, dokształcam się. Cztery lata po studiach jestem wstanie spełnić moje marzenie. Stajnia powstaje. Moje długi urosły, tym razem w banku, ale nie przejmuję się tym. Jeśli mam marzenie, zrobię wszystko by je spełnić.

Najpierw dwa boksy są zajęte. Lucyfera i Arina, należącego do mojej przyjaciółki. Z czasem zapełnia się kolejny, prywatna właścicielka. Kupuję kolejnego konia. Nie wierzę, że moje marzenie się spełnia, ale wszystko się rozrasta. Więcej osób zajmuje boksy, więcej przyjeżdża do szkółek.

Pewnego dnia mój dobry przyjaciel, nasz stajenny logistyk, mówi mi, że znalazł interesującego konia. Pokazuje mi go, zakochuję się od pierwszego wejrzenia. Przepiękny skarogniady wałach z predyspozycjami do skoków, a cena wręcz bajecznie niska. Powód sprzedaży? Likwidacja stajni, w której stoi, a właściciel nie ma gdzie się przenieść. Wtedy uderza mnie nazwisko sprzedającego.

Aaron Hunter.

Zakrztuszam się własną śliną, a mój przyjaciel nie wie o co chodzi. Nie mam siły mu tego tłumaczyć, proszę tylko aby to on się tym zajął.

Parę dni później mówi mi, że Aaron, gdy dowiedział się, że tak blisko jest wolne miejsce, stwierdził, że bardzo chętnie przeniesie tu konia. Uprzednio, oczywiście, sprawdzając w niej warunki. Zgadzam się, a w dniu zapowiedzianej wizyty jestem cała zdenerwowana. W brzuchu grasują mi dwa psy z wścieklizną, wszystko leci mi z rąk, ledwo jestem w stanie się skupić.

Godzinę przed umówionym spotkaniem urządzam sobie jazdę na Lucyferze. Próbuję się rozluźnić. Koń wyczuwa moje spięcie i na początek w ogóle nie możemy sie zgrać. Końcowy galop jednak wychodzi perfekcyjnie. Pełna dumy na chwilę zapominam o tym, co mnie czeka. Kiedy po rozstępowaniu Lucyfera zsiadam z niego i popuszczam popręg, słyszę za sobą kroki. Zanim się odwracam, osoba za mną odzywa się boleśnie znajomym, zachrypniętym głosem, który przywołuje setki wspomnień, który wywołuje gęsią skórkę na moich do połowy odsłoniętych ramionach:

- No proszę, Lani Ravin, nie spodziewałem się, że mój koń trafił w tak dobre ręce.

Black Sheep, have you any soul?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz