Rozdział 15

92 16 21
                                    

            W stajni spodziewamy sie zastać całkowitą ciemność, z racji godziny. Aaron mówił, że jego ojciec powinien już sprowadzić wszystkie konie i być w domu. Jednak pan Hunter zaskakuje nas, siedząc na ganku. Z ust Aarona wydobywa się kilka mocnych przekleństw, na które aż się wzdrygam. Wjeżdżamy na teren stajni od drugiej strony, tak żeby nie minąć domu. Rozsiodłujemy konie, nie mówiąc do siebie za dużo, chociaż wiemy iż jego ojciec jest świadomy naszej obecności. Zdradziło nas światło, które musieliśmy włączyć żeby widzieć cokolwiek. Gdy wszystko jest już na miejscu, a konie są nakarmione, przychodzi moment, że muszę iść do samochodu, który stoi przed domem. Aaron obejmuje mnie i całuje, utwierdzając mnie w tym, że dzisiejszy dzień znaczył wiele nie tylko dla mnie.

Wychodzimy ze stajni i kierujemy się w stronę mojego samochodu. Na nasz widok pan Hunter wstaje.

- Proszę, syn marnotrawny w końcu raczył się zjawić - mówi ostrym tonem i schodzi parę stopni w dół. Mierzy mnie długim spojrzeniem. - Co twoja dziwka jeszcze tu robi?

Aaron staje przede mną, zasłania mnie własnym ciałem.

- Nie waż się nazywać jej dziwką - warczy przez zaciśnięte zęby. - Już jedzie, nie musisz jej też zatruwać życia. - Stara się brzmieć spokojnie, ale zaciśnięta szczęka i dłoń zwinięta w pięść wyraźnie temu przeczą. Delikatnie kładę rękę na jego ramieniu, ignorując pana Huntera.

- W porządku, Aaron - szepczę, ale pośród stajennej ciszy mój głos dochodzi także do jego ojca. - Po prostu wrócę do domu. A ty...

- Nie wydaje mi się - przerywa mi mężczyzna i podchodzi parę kroków do tylnego koła mojego samochodu. Kopie w nie i dociera do mnie, że jest kompletnie sflaczałe. - Wygląda, że złapałaś gumę.

Aaron wydobywa z siebie łańcuszek przekleństw, a okrutny uśmiech na twarzy pana Huntera rośnie coraz bardziej. Wzdrygam się. Nie ma w nim ani śladu po miłym i pomocnym człowieku, który zaprowadził mnie tu po raz pierwszy, zaproponował herbatę. Aaron kiwa głową w niemej prośbie, abym schowała się w stajni. Ściskam dłoń na jego ramieniu, nie chcąc tego robić. Jednak spojrzenie jakie mi posyła, pełne wściekłości i poczucia winy, przekonuje mnie. To sprawa między nimi. Umykam przez dwuskrzydłowe drzwi.

Między Hunterami wybucha kłótnia. Głośna, pełna wulgaryzmów i wyzwisk. Dreszcze przechodzą mi po kręgosłupie. Serce ściska mi żal, że Aaron musiał spędzić z tym człowiekiem większość swojego życia. Chodzę zdenerwowana po korytarzu. Mój stres udziela się koniom, które zaczynają być niespokojne. Widząc Lucyfera, który kręci się panicznie po boksie, nakazuję sobie spokój. Podchodzę do niego. Nie zdobywam się na wejście do boksu, ale wyciągam rękę w stronę jego szyi. Szepczę delikatnie łagodzące słowa i gładzę sierść na jego szyi. Koń nadal ma rozszerzone w strachu oczy i chrapy, ale się nie wierci. Powstrzymuję syk, kiedy słyszę, że ojciec Aarona wspomniał swoją żonę. Cios poniżej wszystkiego. Zaciskam wolną pięść i zaczynam w myślach wygłaszać modlitwę, aby to się szybko skończyło, aby Aaron tutaj wrócił.

Krzyki wybrzmiewają jeszcze echem, kiedy drzwi stajni lekko się otwierają i prześlizguje się przez nie Aaron.

- Przepraszam cię za to - mówi z gardłem ściśniętym wściekłością. Kilkukrotnie przeczesuje włosy rękoma. - Zostaniesz? Jutro zmienię ci koło. - Wzdycha i przeciera oczy wewnętrzną stroną nadgarstków. Widzę, jak trzęsą mu się dłonie. - Mógłbym cię zawieźć, ale wolę dziś już nie prowadzić. - Podchodzi jeszcze kilka kroków, dzieli nas tylko łeb Lucyfera, który cieszy się na widok swojego człowieka. - Ewentualnie możesz zadzwonić po Noah...

Black Sheep, have you any soul?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz