Rozdział 7

129 24 20
                                    


           Im bliżej umówionej jazdy, tym bardziej zdenerwowana jestem. Zanim wysiadam z samochodu przed domem Aarona, biorę głęboki wdech.

- Przecież wszystko będzie okay - mamroczę, wypuszczając powietrze z płuc.

Wysiadam z lekko napiętym uśmiechem. Rozglądam się, ale nigdzie nie widzę śladu ani Aarona ani jego ojca, co w sumie mnie cieszy. Nie jestem pewna czy chcę spotkać dziś pana Huntera. Mimo to wołam:

- Dzień do...

W pół słowa przerywa mi Aaron, który szybkim, mocnym krokiem wychodzi ze stajni z marsową miną i lapie mnie za przegub. Prowadzi mnie przez stajnię. Zdziwiona ledwo za nim nadążam, ale nie chcę teraz pytać. Na trawie za stajnią pasie się, kompletnie osiodłany, gniady koń. Wodze ma zawiązane i jest puszczony luzem. Aaron, wciąż milcząc, łapie za rzemyki i prowadzi konia na plac do jazdy. Podpina popręg, opuszcza strzemiona, rozwiązuje wodze. Brodą, na której zauważam cień czarnego zarostu, jakby dziś rano zapomniał się ogolić, wskazuje ławeczkę przed ujeżdżalnią, gdzie leży toczek. Podchodzę i zabieram go, z uśmiechem uświadamiając sobie, że jest to ten sam, co miałam ostatnim razem. Jakoś robi mi sie milej, że pamięta o czymś takim. Z tego co się dowiedziałam, ten toczek parę lat temu należał do Aarona, ale z niego wyrósł. W pełni przygotowana, podchodzę do Huntera, który już ustawił schodki przy boku konia.

- Wsiadaj - ponagla mnie zdenerwowany, zaciskając pięści.

Stosu bbję się do jego polecenia. Kiedy ustawiam sobie strzemiona (byłam zmuszona się tego nauczyć ostatnio, bo to jest coś, z czym powinnam radzić sobie sama), odzywa się cicho:

- Nie powinnaś była dzisiaj przyjeżdżać.

Unoszę brew, jeszcze bardziej zdezorientowana. - Coś sie stało? Twój ojciec był dziś bar...

- Mój ojciec nie jest tematem na jaki dziś rozmawiamy. Dziś skupiamy się wyłącznie na tobie i Crowley'u. A jest na czym. Na przykład, w tej chwili twoje prawe strzemię jest dłuższe od lewego, które jest ogólnie za krótkie o dziurkę. - Podchodzi bliżej mnie i łapie za staw skokowy. Delikatnie uderza moją stopą o strzemię. - Muszą uderzać o kostkę.

Odsuwa się, a ja zaczynam poprawiać paski.

- Crowley? - pytam w międzyczasie. - Co ty masz z tymi imionami?

- Uwielbiam widzieć miny ludzi po usłyszeniu ich. - Wzrusza ramionami. - Strzemiona zrobione? To jedziesz.

Ruszam powoli, zaciskając mocno dłonie na wodzach.

- Łydka trochę do tyłu. To koń, a nie fotel, Lani. I jeszcze pięta w dół. No i palce do konia. Uwierz, twoje buty lepiej wyglądają od boku niż od frontu - poprawia mnie wręcz automatycznie. Myślami wyraźnie jest gdzieś indziej. Siada na ławce i odpala papierosa. Po kilku minutach, nie odrywając wzroku od książki, którą zawsze ma gdzieś w okolicy, mówi:

- Plecy prosto.

Jeżdżę tak jeszcze jakiś czas. W tym też kolejna lekcja kierowania, w którym nie widzę większej filozofii. Łydka, ciężar ciała i lekko wodza. Nawet dostałam od Aarona pochwałę, co uznaję za wielkie wyróżnienie. Wiem, że Hunter nie ma w zwyczaju rozdawać miłych słów każdemu. Podpina mnie pod uwiąz i zadaje parę ćwiczeń na rozluźnienie czy równowagę. Dopiero jak moje napięcie znika i Aaron jest usatysfakcjonowany, zamienia uwiąz na lonże i każe mi jechać kłusem, a on sam robi jedynie za asekuracje.

Black Sheep, have you any soul?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz