Louis przeklął, gdy wciągał na siebie ten brzydki, niebieski sweter od Harry'ego, razem z kurtką w szkocką kratę, w której szatyn ostatnio go dostrzegł. Była na niego za duża, ale Harry powiedział, że „to najcieplejsza rzecz, jaką ma, więc chce, żeby ją nosił", także właśnie stał pośrodku swojej sypialni i się przebierał. Harry czekał na zewnątrz na ganku, Louis już mógł poczuć wpadający przez okno dym papierosowy. Skrzywił się; nienawidził osób, które paliły, ale nie mógł wiele zrobić.
Rzucił okiem na lustro, obracając się przed nim w różne strony, żeby zobaczyć, jak wszystko na nim leży. Jeansy były w porządku, sweter ohydny, kurtka sięgała mu mniej więcej do połowy ud. Buty wbrew pozorom wyglądały przyzwoicie, ale były za duże. Harry musi mieć gigantyczne stopy, tak przynajmniej uważał Louis.
Westchnął, kiedy wyszedł z pokoju i zszedł na dół po schodach, potykając się lekko, gdy czubek jego butów otarł się o podłogę. Przynajmniej było słonecznie, szatyn zamknął za sobą drzwi, kiedy wyszedł już na ganek. Dokładnie tak jak przewidywał, Harry stał pochylony przy balustradzie, a między jego palcami znajdował się papieros. Louis skrzywił się po raz kolejny i opierając się o ścianę z lekko zmarszczonymi brwiami, zdecydował się zostać w miejscu, dopóki Harry nie skończy. Osoby, które znał, już dawno rzuciły palenie, więc to pewnie dlatego tak bardzo tego nienawidził. W zamian za to oglądał plecy bruneta, nie wspominając o niczym – to był jego sprawa czy palił, czy nie, szatyn zauważył na nim swój własny, lekko unoszący się na wietrze sweter, który wyglądał znacznie lepiej. Wyglądał też na cienki. Harry zacznie zamarzać, jeśli nie założy żadnej kurtki.
Piętnaście minut później brunet w końcu skończył i spuścił swój wzrok z oddalonych gór, w które wpatrywał się cały czas wcześniej. Papieros spadł na ziemię, a jego wcześniejszy właściciel wypuścił ze swoich warg ostatnią chmurę dymu, kręcąc głową i odgarniając loki z czoła. Westchnął cicho, odwracając się do Louisa. Niebieskooki mężczyzna był niemal w szoku. Nie wiedział, że Harry był świadomy jego obecności.
- Gotowy do wyjścia? – spytał kręconowłosy, schodząc już po trzecim schodku prowadzącym z werandy na trawę.Louis tylko powędrował za nim, owijając kurtkę wokół siebie dokładnie tak jak koc, gdy uświadomił sobie, jak naprawdę zimno było. Zerknął na Harry'ego, zatrzymując się wraz z nim obok małej szopy tuż obok domu. Nie wchodził do środka. Wciąż nie ufał brunetowi aż w takim stopniu. Nie, żeby w ogóle mu ufał.
- Nie zamierzasz założyć żadnej kurtki? – spytał, gdy brunet wrócił na zewnątrz, będąc mniej więcej w połowie naładowywania nabojami swojej lśniącej strzelby.Louis niemal natychmiast poczuł się, jakby zaraz miał zemdleć.
Harry rzucił mu zwrotne spojrzenie i zaprzeczył głową. Uniósł delikatnie kąciki swoich ust w uśmiechu.
- Niee, dam sobie radę – powiedział, zarzucając broń na plecy. – Poza tym ty ją masz.
- Co mam?
- Moją kurtkę. – Harry uśmiechnął się.
Louis spuścił na moment wzrok.
- W takim razie dlaczego jej nie założysz? – wymamrotał. – Jest twoja.
- Wtedy tobie będzie zimno.
Louis pokręcił głową, rozumiejąc, że to nie ma najmniejszego sensu. Uniósł swoje ręce, dokładnie tak jak zrobił to Harry dzień wcześniej przed obiadem. Odwrócił wzrok.
- Po prostu już chodźmy – powiedział oraz poszedł za brunetem, chwiejąc się lekko, gdy ten złapał go za nadgarstek. Upadł na jego ramię, ale szybko wyprostował się na nowo, kiedy odzyskał równowagę. – Nie dotykaj mnie.
- Idziemy tędy – wytłumaczył Harry, po czym wskazał jeden z kierunków, a Louis podążył za nim bez słowa. Buty wyższego chłopaka szurały po trawie i szatyn uznał to za nieco denerwujące i straszne, że ktoś z bronią szedł tuż za jego plecami.
Zatrzymał się i podniósł na moment wzrok na Harry'ego.
- Mogę iść za tobą? – spytał, a ten zaczął patrzeć na niego, zamiast na... cokolwiek wpadło mu na ziemi w oko.
Brunet zmarszczył lekko brwi, a na jego czole pojawiła się mała zmarszczka.
- Dlaczego? – zapytał.
- Ty masz strzelbę. Gdyby... coś nagle się pojawiło, ty strzelisz szybciej. – Louis skłamał. Nie przyznałby, że się bał.
Wyglądało jednak na to, że Harry uwierzył i wzruszył lekko ramionami, zanim przeszedł obok Louisa i rzeczywiście zaczął prowadzić.
Las z jakiegoś powodu wydawał się gęstszy. Louis kojarzył znacznie mniejszą ilość drzew i krzewów, ale przecież równie dobrze roślinność nie musi wyglądać w każdym miejscu tak samo. Harry mógł bez problemu się przez niego przedostać, ale on musiał wspinać się i odsuwać od siebie mnóstwo kamieni, i jeszcze unikać jakichś niskich gałęzi, podczas gdy Harry po prostu odsuwał wszystko na bok. Tylko że ręce Harry'ego nabierały przez to siniaków i ran, więc Louis naprawdę zastanawiał się, dlaczego on ciągle to robił.
Spuścił swój wzrok na ziemię, rozkopując przez moment kolorowe liście. Powinna być wczesna jesień, o ile dobrze policzył wszystkie dni. Kompletnie stracił rachubę. Był tutaj już przez tydzień, może dwa. Tak naprawdę nie liczył. Znowu zerknął na Harry'ego, jego loki unosiły się lekko przy karku. Wyglądały na świeżo umyte. Musi być już za zimno na kąpiele w jeziorze. Musiał podgrzać wodę i umyć się w wannie – tak jak to zrobił kilka dni temu z Louisem. Szatyn zarumienił się delikatnie, będąc nadal zażenowanym przez fakt, że to naprawdę się wydarzyło, Harry mył jego nagie ciało, jakby nie było niczym specjalnym. A Louis spał, więc nie wiedział, co dokładnie się działo, ale to było oczywiste, że Harry rzeczywiście to zrobił.
- Uważaj na wybój – powiedział Harry i Louis natychmiast się zachwiał, upadając twarzą do ziemi.
Zaskomlał, wczołgując się na kolana po żółtych i czerwonych liściach. Splunął na nie, gdy poczuł błoto na swoich ustach. Usiadł. Harry też już kucał, otrzepując rękoma należącą do Louisa – cóż, do siebie – kurtkę, podczas gdy szatyn był zbyt zajęty czyszczeniem swoich dłoni, żeby w ogóle się przejmować.
- Wszystko okej? Nie zrobiłeś sobie krzywdy, nie?
- Jakby cię to obchodziło. – Louis wymamrotał, wstając z obolałych kolan. Wytarł ostatnią wilgotną i brudną plamę ze swoich ramion.
- Oczywiście, że mnie obchodzi. Dlaczego miałoby nie? – spytał w autentycznym zakłopotaniu Harry.
Louis splunął na ziemię po raz kolejny, kaszląc. Jego dłonie powędrowały nawet do jego brudnych włosów, żeby wytrzepać z nich jakiekolwiek liście, który mogły tam skończyć, ale niczego nie udało mu się wyciągnąć. Westchnął.
- Nieważne – odezwał się w zamian Louis, potrącając przez przypadek ramię Harry'ego, gdy przechodził obok i zaczął iść wzdłuż ścieżki ponownie. Umieścił swoje dłonie w kieszeniach kurtki Harry'ego, zaciskając je tam w pięści. Harry podszedł do niego.
- Nie chcesz, żebym szedł pierwszy? – zastanowił się.
Louis pokręcił głową.
- Nie musisz.
Harry wzruszył ramionami, kolejny raz zarzucając strzelbę na plecy. Potem już się nie odzywali.
Minęła kolejna godzina, zanim doszli do rzeki i Louis stanął obok, zamoczył w niej dłoń, po czym od razu ją wytarł. Była zimna, a ryby wyskakiwały ponad powierzchnię niemal z każdej strony. Usiadł i odsunął dłonie, machając nimi w nadziei, że tak szybciej wyschną. Wytarł je w kurtkę Harry'ego tylko chwilkę później.
Byli teraz bliżej gór, za którymi chowało się słońce. Musiało być naprawdę wcześnie. Las był żółty i pomarańczowy po obu stronach wody, szare i delikatnie różowe kamyki i skały ładnie wszystko otaczały. Nawet po tej rzece można było bez problemu zorientować się, że Louis uważał wszystko wokół za piękne. Harry usiadł obok, ponownie opierając łokcie na kolanach. Louis odsunął się tylko troszeczkę, tak, żeby dzielił ich z metr.
- Ładnie, co? – spytał Harry, a Louis rozpoznał to pytanie, takie samo brunet zadał mu przy okazji widoku z okna jego domu.
- Ta – odezwał się cicho Louis, kładąc podbródek na kolanach. Zaczął liczyć drzewa, czym także szybko się znudził i opuścił w zamian powieki. Słuchał szumu wody.
- Tutaj łowię wszystkie ryby, które jemy – wyjaśnił kręconowłosy, a Louis zakręcił oczami pod zamkniętymi powiekami, zaczynając się nudzić.
- Gdzie orły? – wymamrotał szybko szatyn.
- Powinny się niedługo pojawić. Cierpliwości.
Louis westchnął, tym razem opierając czoło na ramieniu. Gdyby ktoś usłyszał, że polują na orły, pewnie wysłałby ich do więzienia, ale wtedy mógłby im powiedzieć, co się w ogóle działo i wypuściliby go do domu. Z dala od Harry'ego. Bardzo dala od Harry'ego, tak właściwie.
Niebieskooki spojrzał ostrożnie na drugiego chłopaka, spostrzegając, że oglądał on niebo. Oczywiście z powodu na orły. Wypuścił z siebie powietrze, a jego ciepła fala napotkała grubą tkaninę okrycia Louisa. Przedramienia bruneta wyglądały na blade i zimne, i chłopak zaciągnął mocno rękawy, jakby czytał Louisowi w myślach. Louis bawił się powoli kosmykiem swoich włosów tuż przy uchu, przygryzając wargę.
- Nie jest ci zimno? – spytał.
- Jest. – Harry zaśmiał się, kręcąc głową. – Bardzo. Ale jestem przyzwyczajony.
- Nie będziesz chory?
- Może, nie wiem. – Harry westchnął, obracając głowę, żeby móc zerknąć na Louisa. – Będziesz się mną opiekował w takim wypadku?
- Nie. – Louis prychnął, znów odwracając wzrok. – Sam się sobą opiekuj.
- To tylko sprawiedliwość, nie? Ja się tobą opiekuję.
- Byłoby mi lepiej w Anglii, z prysznicem.
- Ciągle chodzi ci o ten prysznic? – Harry zaśmiał się, kręcąc głową i krzyżując ramiona, zamiast po prostu trzymać je luźno na kolanach.
Louis nie mógł zobaczyć tego na własne oczy, ale był w stu procentach pewny, że chłopak ciągle się uśmiechał i go obserwował, nawet mimo ciszy, która panowała między nimi przez przynajmniej pięć kolejnych minut.
- ... to ohydne, kąpać się w jeziorze i ty dobrze o tym wiesz.
- Dlatego właśnie najpierw ją zagotowuję, a dopiero potem myję się w wannie.
Louis po prostu musiał, spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami i niewielkim dreszczem, gdy zimne powietrze podwiewało jego koszulkę i rękawy. Przygryzł swój policzek od środka.
- Mówiłeś, że kąpiesz się w jeziorze – powiedział.
- Może powiedziałem coś źle. – Harry uśmiechnął się, odchylając szybko głowę w stronę nieba, gdy usłyszał jakiś odgłos.
Louis usłyszał to samo. Orły.
- Biorę wodę z jeziora i gotuję ją, żeby usunąć wszystkie zarazki, potem biorę w łazience kąpiel.
Louis obserwował go, zanim również zerknął na niebo i zauważył nad sobą dwa duże, latające w kółku ptaki. Marzył o tym, żeby zobaczyć je z bliska. Nigdy nie widział orła z takiej odległości.
- Chodź, wstawaj. – Harry powiedział i Louis dopiero wtedy po raz pierwszy zauważył, że brunet już stał za nim ze strzelbą w dłoni.
Louis zrobił to, co mu powiedziano, nagle zaczynając się denerwować. Co, jeśli nie trafi?
- Chcesz, żebym najpierw pokazał ci, jak się to robi?
Louis przytaknął powoli i zrobił krok w bok, obserwując, jak Harry uniósł swoją broń oraz ustawił ją prosto w kierunku latających ponad nimi zwierzętami. Szatyn nawet czuł się źle, że musiał to robić.
Minęło tylko kilka sekund, podczas których Harry już mrużył oczy i celował. Louis uniósł swoje dłonie, aby zasłonić nimi uszy i przygryzł wargę, gdy całe ciało drugiego chłopaka drgnęło w momencie, w którym nacisnął spust, a dźwięk odbił się echem po całym lesie. Ptaki wyleciały z gałęzi drzew, Louis przełknął ślinę. Rzeczywiście, jeden z dwóch orłów zaczął spadać, wydając z siebie pisk. Louis poczuł, jakby zaraz miał zwymiotować.
Ptak wylądował na skale po drugiej stronie rzeki, obaj Louis i Harry wpatrywali się w niego. Niższy chłopak wziął głęboki wdech. Już nie był co do tego taki pewny. Harry wypuścił z siebie cichy chichot i zaczesał kilka pasm włosów z czoła, zerkając na Louisa. Uśmiechnął się.
- Było głośno? – spytał, a niebieskooki przytaknął, odkrywając swoje uszy. Harry przeładował broń, Louis nie do końca wiedział, jak to wszystko działało, więc po prostu się z tym pogodził. – Wiem, wybacz. Nie mogę wiele z tym zrobić.
CZYTASZ
Alaska | Larry fanfiction | Tłumaczenie
FanfictionOpis: - Chodźmy do mojego samochodu, co? - Louis usłyszał Harry'ego, kiedy uniósł swoją głowę i spojrzał na niego. Ziemia ruszała się pod jego stopami, chociaż może tylko mu się wydawało. Podniósł swoją rękę, żeby go odepchnąć, bo, nie, to nie mo...