Louis tylko szturchnął widelcem swoją kolację tego wieczoru, podczas gdy Harry naprzeciwko niego był tak skoncentrowany na książce, jak jeszcze nigdy dotąd. Podniósł na niego tylko wzrok, kiedy szatyn odsunął od siebie talerz z ledwo ruszonym jedzeniem. Brwi wyższego chłopaka zmarszczyły się pod jego grzywką.
- Nie jesteś głodny? – spytał. – Śniadania też nie ruszyłeś.Louis zaprzeczył głową, spuszczając wzrok na swoje kolana. Bawił się ostrożnie kciukami i przygryzał delikatnie dolną wargę. Brunet patrzył na niego w zastanowieniu, czego drugi chłopak nawet nie zauważył, a potem zamknął książkę, ówcześnie zaginając róg strony. Sięgnął do talerza i przysunął go znów bliżej Louisa.
- Proszę, zjedz – powiedział, krzyżując na stole ręce. – W końcu zrobiłem to dla ciebie.
- Dlaczego w tym magazynie masz album ze zdjęciami mnie i moich przyjaciół? – spytał Louis, nie widząc sensu w ukrywaniu tej sprawy.
Harry zamrugał i wyprostował się lekko, a mruknięcie świadczące o szczerym zaskoczeniu opuściło jego wargi.
- Album ze zdjęciami? – zapytał, przez chwilę się nie odzywając, lecz w końcu kontynuując: - Och, ten niebieski? Nie tylko ty w nim jesteś.
- Nigdy nie mówiłeś, że chodziłeś do tej samej szkoły co ja – wyrzucił z siebie szatyn, teraz już na niego patrząc. – Kiedy planowałeś mi to oznajmić?
Harry również na niego zerknął i westchnął cicho. Oderwał wzrok od niższego chłopaka, przebiegając bladymi palcami przez swoje włosy.
- Nigdy – powiedział szczerze. – Nigdy... nie planowałem.
- Dlaczego? – Louis spiorunował go wzrokiem. – Śledziłeś mnie przez całe życie w Londynie?
- Nie – odpowiedział Harry i pokręcił głową.
- No to przez jak długo?
Brunet znowu ucichł, jakby się zastanawiał.
- Nigdy – powtórzył, lecz nie tak głośno.
Louisowi wydawało się, że wyglądał na zakłopotanego, ale może nie. Wyglądał tak bardzo często, gdy szatyn był w pobliżu.
- Nigdy... nigdzie cię nie śledziłem.
- Więc skąd wiesz cokolwiek o moim życiu? – spytał Louis, po czym wstał i położył płasko dłonie na stole.
- Z podsłuchiwania, głównie – wymamrotał. Teraz kolej bawienia się palcami i wlepiania w nie swojego wzroku przypadła na niego.
Louis prychnął.
- O co ci chodzi, Harry?
- Możemy porozmawiać o tym kiedy indziej?
- Nie.
- Proszę?
- Jedyne, co możesz zrobić to mi powiedzieć.
- Nie, jedyne co mogę zrobić to ci nie powiedzieć.
Louis jęknął głośno, zaciskając dłonie ułożone na stole w pięści. Zaczynał się denerwować; może nie powinien był tak do końca o tym wspominać. To nie była jego sprawa... a może była. Nie myślał logicznie. Podszedł do kanapy, a potem znów do stołu, unosząc w ostrzeżeniu swój palec.
- Słuchaj, dzieciaku, zasługuję, żeby już wiedzieć.
Harry podniósł na niego powoli swój wzrok, kręcąc głową. Znowu wyglądał srogo, tak jak wtedy, gdy niemal go uderzył, ale tym razem w jego oczach można było zauważyć też sporo nerwów. Louis nie był pewny, czy to lubi.
- Kiedyś się dowiesz – po prostu powiedział, zamiast odpowiadać na pytanie Louisa wprost, po czym sięgnął po dwa talerze i sam wstał, kierując się w stronę blatu. Zatoczył się nieznacznie, a Louis zmarszczył brwi dokładnie tak, jak Harry zrobił to wcześniej. Zranił się czy coś?
Szatyn pokręcił głową, odrzucając tę myśl.
- „Kiedyś" nie jest żadną datą – zauważył, robiąc krok w jego stronę i uderzając lekko w plecy.
Harry odetchnął i odwrócił się w stronę Louisa, spoglądając na niego w dół. Niższy chłopak chciał nawet stanąć na palach, dzięki czemu byliby tego samego wzrostu, ale nie zrobił tego.
- Niedługo już mnie tutaj nie będzie.
- Będziesz – odparł Harry i uśmiechnął się delikatnie. – Prawda?
Louis prychnął na niego.
- Nie i chcę wiedzieć właśnie teraz.
Brunet westchnął, gdy talerze wylądowały w zlewie razem ze sztućcami i szklankami.Potarł swoje usta.
- Proszę, ja...
- Nie, Harry. Nie sądzisz, że czekałem już wystarczająco długo?
- Nie, naprawdę nie – wyrzucił z siebie brunet, w końcu spoglądając na niego gniewnie.
Louis musiał cofnąć się o krok, bo zmiana wyrazu twarzy wyższego chłopaka nie była czymś, z czym chciał w tym momencie zadzierać.
- Pewnego dnia się dowiesz, ale nie dzisiaj.
Louis zerknął na niego, powoli zaprzeczając głową.
- Naprawdę mnie lubisz? – zapytał cicho.
Harry przełknął ślinę, ale przytaknął, zaczynając zmywać.
- Tak – powiedział, a jego rzęsy szturchały jego policzki, gdy mrugał. – W innym przypadku by cię tu nie było.
- ... to twój sposób na okazywanie miłości? – spytał niegłośno Louis.
- Nigdy nie powiedziałem, że cię kocham – zauważył, tym razem unosząc palec na szatyna.
Chłopak oglądał jego bladą dłoń, po czym zrobił kolejny krok w tył.
- Nie myśl tak nawet przez sekundę – dodał Harry.
- W takim razie, po co byś...?
- Niektórych rzeczy nie da się tak łatwo wytłumaczyć. – Harry westchnął i przerwał wszystkie inne czynności, opierając głowę na swoim ramieniu, zamykając oczy i zaciskając palce na krawędzi zlewu. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, kiedy oddychał.
Louis oglądał jego i czarny materiał, który okrywał luźno tors i plecy bruneta, wyglądając, jakby podwiewał go delikatny wiatr.
W porę Harry sięgnął po czysty ręcznik i wytarł w niego swoje mokre dłonie, po czym wrzucił go na blat. Obrócił się i zostawiając szatyna w kuchni, poszedł na górę, za każdym krokiem pokonując przynajmniej trzy stopnie.
Louis zerkał za nim, czując, jak milion myśli przepływa przez jego głowę. Nie tak łatwo wytłumaczyć? „Jestem dziwakiem" – mogłoby być wystarczająco łatwe. Tak samo, jak „przepraszam, zabiorę cię do domu", ale wyglądało na to, że Louis jeszcze przez długi czas tego nie usłyszy. Albo nigdy tego nie usłyszy.
Miał już wychodzić, gdy Harry wrócił nagle z albumem w dłoni. Niebieskooki prychnął na niego, a brunet nawet wywrócił oczami, łapiąc za nadgarstek drugiego chłopaka.
- Chodź ze mną – powiedział i pociągnął Louisa, który natychmiast zaczął się wyrywać.
Zaskomlał cicho, zerkając na sine rany, które w końcu zaczynały znikać. Nagle były o wiele bardziej zielone, więc Louis spojrzał gniewnie na Harry'ego, który szedł przed nim. Brunet usiadł na kanapie, obserwując, jak Louis siada najdalej, jak tylko to możliwe. Zielonooki nie chciał w ogóle nawet na to patrzyć, więc oplótł ramię wokół pasa szatyna i przyciągnął bliżej siebie. Louis był zbyt zmęczony, żeby się przeciwstawiać, więc westchnął, zerkając do albumu, gdy Harry zaczął przewracać jego strony.
- Tutaj jesteś ty – powiedział, a Louis wywrócił oczami. Brunet wskazał na kolejną kartkę. – A tutaj inne osoby. Nie jesteś jedyny. Gdybyś oglądał dalej, to byś zauważył.
Louis przyglądnął się bliżej osobom, które również rozpoznawał. Kristen, Stephanie i nawet Eleanor, żadna z nich nie była nawet świadoma, że ktokolwiek robił im zdjęcia. Szatyn obserwował, jak Harry przewraca kolejne strony.
- Ale dlaczego? – zastanawiał się.
- A dlaczego nie? – warknął Harry. – To wszystko wspomnienia.
Louis wydął wargi, krzyżując ręce, gdy oparł się mocniej o oparcie.
- To trochę przerażające – powiedział i odwrócił wzrok. Oglądał te regały na książki pod schodami, które zawsze chciał mieć u siebie.
- Może. Ale są dla mnie, nie dla kogokolwiek innego, więc nie widzę w tym nic złego.
Louis westchnął, odgarniając na bok grzywkę, która wpadała mu do oczu. Odchylił i oparł swoją głowę. Harry wyglądał, jakby rozumiał aluzję szatyna, że nadal pragnie wyjaśnienia. Umieścił swoją dużą dłoń na ramieniu Louisa.
- Pewnego dnia – powiedział.
Louis strzepnął delikatnie jego rękę, po wszystkim ponownie zakładając ramiona na piersiach.
- Niech będzie – powiedział, powoli mrugając.
Harry wydawał się być zadowolony, kładąc album ze zdjęciami na poduszce obok. Obaj przez chwilę tylko siedzieli, aż Louis zaczął czuć się śpiący.
- Nigdy nie widziałem cię w szkole – powiedział powoli. – Dlaczego?
- Bo się wypisałem – odparł Harry, ciesząc tym Louisa, który nie miał też jak zadać kolejnych pytań. – Coś mi wypadło.
Brunet odwrócił się w stronę Louisa, gdy nie otrzymał odpowiedzi i pochylił do przodu, próbując spojrzeć na jego twarz, która nadal była odwrócona. Uśmiechnął się delikatnie, wstając tak cicho, jak tylko mógł i zauważając, że, rzeczywiście, szatyn zasnął. Przysunął go lekko do przodu, do swojej klatki piersiowej i uważał na głowę, którą położył na własnym ramieniu. Jedną rękę owinął wokół jego ramion, a drugą podłożył pod nogi i uniósł go delikatnie. Louis warknął cicho, a Harry wypuścił z siebie cichy śmiech. Równomierne oddechy szatyna owiewały biceps drugiego chłopaka, gdy zaczęli znów kierować się na piętro, a Harry uważnie liczył stopnie, żeby przypadkiem się nie potknąć i nie wywrócić. Tego dnia ułożył ciało niższego chłopaka na łóżku z delikatnym uśmiechem na wargach i upewnił się, że było mu wygodnie, jednocześnie odgarniając kilka pasm włosów z jego czoła. Przygryzając swoją wargę i przez chwilę go oglądając, zauważył, że nie były już one tak krótkie, jak wcześniej. Potem wyszedł, zamknął drzwi, kolejny raz zszedł na dół i sam położył się spać.
Kiedy Louis schodził po schodach piątego października, kolejnego dnia, jeśli ktoś by wolał, właściwie był pierwszym, który się obudził. Harry chrapał na kanapie, połowa jego koca leżała na podłodze, a druga połowa okrywała jego plecy i pośladki. Szatyn odwrócił wzrok po tym, jak przez moment oglądał tatuaże na ciele Harry'ego; większość z nich wyglądała jak płomienie, które sięgały od jego pełnych rękawów aż po ramiona. Były ładne, jak pomyślał Louis. Nigdy nie był fanem tatuaży, ale, szczerze, kręconowłosemu pasowały.
Chłopak nie wiedział tak naprawdę, co powinien robić przez pierwszą godzinę na dolnym piętrze, chodził więc dookoła bez celu, przeglądał książki i pamiątki tak cicho, jak umiał. Niekoniecznie chciał obudzić Harry'ego. Wyglądał na takiego zmęczonego wcześniej, pamiętał, jak prawie mimowolnie upadł na kanapę. Czy zajmowanie się zwierzętami naprawdę było aż tak trudne?
Szatyn wydął lekko wargi, stukając palcami w jedną półkę i oglądając książki oraz figurki, które wyglądały na takie przywiezione z wakacji – jedne z nich miały kształt latarni, inne statków i zwierząt. Uśmiechnął się delikatnie na tę, która wyglądała jak krowa, po czym szturchnął ją palcem. Nie spadła, tylko lekko się przechyliła, chociaż mimo to Louis miał już dość. Miał zamiar rozglądać się dalej, lecz Harry obudził się i odchrząknął, sprawiając, że drugi chłopak wzdrygnął się oraz obrócił. Zamrugał kilkakrotnie, oglądając, jak brunet wiercił się pod przykryciem.
- Dzień dobry – powiedział tak samo zachrypniętym głosem, jak pierwszego dnia.
Louis przełknął ślinę.
- Cześć – odpowiedział, kręcąc się to w jedną, to w drugą stronę. – Ja tylko... rozglądałem się. Nie...
Harry zaprzeczył głową.
- Nawet bym o tym nie pomyślał. – Uśmiechnął się, a koc zsunął się nieco z jego ciała, gdy usiadł i przeczesał dłonią loki.
- A mogłeś – odezwał się cicho Louis, tylko patrząc na słonika.
Brunet znów pokręcił przecząco głową.
- Dostałem go, jak byłem mały – przyznał, a Louis przełknął tylko ślinę.
- Jest kruchy? – zastanowił się.
Harry zaprzeczył.
- Niee, upuściłem go już kilka razy, jak sprzątałem, więc jest okej.
Louis przytaknął, niezwykle delikatnie zgniatając rąbek swojej koszulki. Więc Harry ciągle trzymał rzeczy z dzieciństwa, mimo że był teraz tutaj. Szatynowi wydawało się to całkiem fascynujące, chociaż może nie powinno. To były tylko rzeczy. Louis też przecież miał swoje, to nie było żadnym wyjątkiem.
- Masz coś jeszcze? – spytał cicho pod wpływem naciskającego wzorku Harry'ego, chociaż ten tylko zaprzeczył głową.
- Album ze zdjęciami, jeśli już – odpowiedział. – Nie wziąłem ze sobą nic innego, gdy wyjeżdżałem.
Louis mruknął w zamyśleniu. Nic innego do roboty nie było. Brunet również po chwili wstał, na szczęście ostrożnie, aby koc nadal okrywał jego ciało. Przeszedł cicho, a niebieskooki natychmiast zrobił krok w bok, gdy poczuł dłoń, która chciała spocząć na jego ramieniu, jednak opadła obok, na regał z książkami. Louis nie był świadom, że to właśnie był cel drugiego chłopaka, dopóki ten nie sięgnął do słonika i nie zaczął go oglądać, zdmuchując z niego drobinki kurzu.
- Dostałem go od siostry, gdy była w Indiach – powiedział, a szatyn wędrował wzrokiem z figurki na Harry'ego mnóstwo razy. – Jest hostessą i całkiem często przywozi mi takie rzeczy.
- A wie o tym? – spytał Louis. – Znaczy... o nas?
Harry wzruszył ramionami.
- Może. Wie, że mam tu coś, co próbuję ukryć, ale o tobie mam nadzieję nie.
Niższy chłopak przełknął ślinę.
- Czy ona... wiesz, zadzwoniłaby na policję, gdyby się dowiedziała?
Brunet stał cicho, tak jak całkiem często w ostatnim czasie, odzywając się dopiero, gdy Louis szturchnął delikatnie jego ramię. Pokręcił wtedy głową.
- Z pewnej przyczyny... nie wydaje mi się – powiedział, odstawiając figurkę. – Rozumie, dlaczego to robię, mam nadzieję.
Louis przygryzł swoją dolną wargę, gdy brunet mu się przyglądał, jednak prędko odwrócił wzrok, nie chcąc spotykać tych zielonych oczu; w zamian skrzyżował ramiona. Brunet zaśmiał się cicho, owiewając policzek Louisa swoim oddechem i przyprawiając go tym samym o ledwo wyczuwalne dreszcze. Szatyn sądził, że przez palenie poranny oddech Harry'ego musi być okropny, ale najwidoczniej się mylił. Nie miał żadnego konkretnego zapachu, jeśli już.
- Gdzie jest teraz? – wymamrotał szatyn, robiąc kolejny krok w tył.
- Nie wiem. – Harry wzruszył ramionami, przestępując z bosej stopy na kolejną. – Może być wszędzie. Zależy czy pracuje, czy nie.
Louis przełknął ślinę.
- W porządku – powiedział.
Brunet uśmiechnął się i wrócił na kanapę, siadając na niej oraz rozglądając się za swoją koszulką, która leżała zrzucona kawałek obok, tuż koło stopy Louisa. W momencie, gdy obaj ją zauważyli, szatyn kopnął ją, przez co przeleciała przez pokój i wylądowała na kolanach Harry'ego, a następnie została na niego wciągnięta przez głowę. Wtedy brunet wstał, a Louis odwrócił się tyłem, natychmiast wbijając wzrok w okładki. Nagi. On był nagi. Szatyn zarumienił się delikatnie i cały czas spoglądał na książkę, która zdawała się być dla niego wystarczająco interesująca, później nawet ją wyciągnął, przebiegając wzrokiem po kartkach i udając, że czyta.
- Okej, już się ubrałem. – Harry zaśmiał się po chwili, a Louis mruknął w odpowiedzi, stukając palcami w książkę.
Odłożył ją na swoje miejsce, po czym ponownie się odwrócił i powędrował wzrokiem na Harry'ego, który był już w połowie drogi do kuchni. Szatyn dostrzegł jego wzrok na sobie, podczas gdy zastanawiał się, czy ten kiedykolwiek myślał w ogóle o swojej rodzinie. Kiedyś powiedział, że tutaj był wystarczająco szczęśliwy, nie to co w Anglii. A na lotnisku wspomniał o tym, że przyleciał tu z siostrą, ale stracił z nią kontakt. Dlaczego w takim razie ona przysyłała mu prezenty? Prosiła o wybaczenie? Wiele pytań wręcz wirowało w głowie Louisa, kiedy usłyszał, jak Harry pyta go, czy chce śniadanie i przytaknął tylko, zamiast odpowiadać słownie. Podszedł do kuchennego stołu oraz usiadł przy nim, obserwując, jak brunet zaczynał pracować, a garnki i patelnie zderzały się ze sobą wszędzie, w szafkach i zlewie.
W końcu obaj mieli przed sobą owoce, chleb i jajka, a Louis sięgnął po to, co miał zamiar zjeść, mamrocząc ciche „dziękuję". Teraz wydawało mu się, że to jego obowiązek, w końcu dobrze wiedział o tym, że nigdy w żaden sposób mu nie podziękował, a on i tak się nim opiekował. To po prostu coś, co powinien robić, prawda? Podniósł swój wzrok na Harry'ego, który wbrew pozorom robił już to samo. Louis zamrugał kilkakrotnie, gdy drugi chłopak posłał mu uśmiech.
- Dobrze ci się spało? – spytał ciekawy, a Louis przytaknął, nakładając trochę jajecznicy na swój widelec, zanim włożył ją do ust, przeżuł i połknął.
- Tak jak zazwyczaj – wymamrotał, oblizując kąciki ust, w których nadal znajdowały się okruszki jedzenia i wyciągając dłoń po szklankę swojego mleka.
- Naprawdę? – Harry mrugnął kilka razy w zastanowieniu, prostując swoje dobrze zbudowane plecy. – Nie wyglądasz na takiego.
Louis podniósł na niego wzrok.
- Skąd wiesz, przychodzisz i oglądasz mnie podczas snu? – warknął. – To trochę straszne.
- Nie, oczywiście, że nie. – Kręconowłosy zaśmiał się, biorąc gryza własnej kanapki. – Ale czasami mówisz przez sen.
Louis przełknął.
- Wcale nie – prychnął, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Wcale tak. – Harry pokiwał twierdząco głową. – Przysięgam.
Szatyn prychnął jeszcze raz, szturchając swoje jajka sztućcem w raczej agresywny sposób. Harry nawet wzdrygnął się i skrzywił lekko, gdy zgrzyt widelca ocieranego o talerz wypełnił cały dom. Może nawet odbijał się echem w górach.
- Dlaczego powinienem ci ufać? – zapytał. – Nie mam najmniejszego powodu.
Harry uśmiechnął się w tamtym momencie w zaskoczeniu, odłożył sztućce na talerz, odsunął od siebie szklankę i skrzyżował ręce na płaskiej i gładkiej powierzchni stołu.
- Nigdy cię nie okłamałem, kochanie. – Uśmiechnął się. – I nigdy nie okłamię.
Louis prychnął.
- Gówno prawda – wymamrotał. Gówno. Prawda.
Brunet tylko zaprzeczył głową.
- Możesz mi wierzyć lub nie – powiedział. – Ale naprawdę zawsze byłem wobec ciebie szczery.
- Nawet jeśli tak, to kiedyś przestaniesz – wyszeptał Louis, po czym wstał.
Harry zdawał się wzruszyć ramionami i może nawet uśmiechnąć słabo, ale szatyn niezbyt zwrócił na to uwagę, tylko odwrócił się i wszedł po schodach, sunąc dłonią po poręczy. Zatrzymał się, zanim doszedł na piętro i wychylił lekko, spoglądając nieśmiało na Harry'ego. Kręconowłosy zrobił to samo, przekręcając głowę, przez co jego loki zasłoniły mocniej jego czoło. Jego wargi drgnęły delikatnie, zanim nie ułożyły się w prawdziwym uśmiechu, gdy Louis zaczął się delikatnie kręcić.
- Wiesz, twoje życie też się kiedyś ułoży – powiedział szatyn. – Może nie dziś i może nie jutro, ale kiedyś na pewno.
Harry wypuścił z siebie nieco niepewny śmiech i pokręcił powoli głową. Zerknął w dół na stół i przebiegł dłonią przez włosy, jednego loka zaplatając wokół palca.
- Już się ułożyło – powiedział, znów podnosząc wzrok na Louisa. – Z tobą.
Z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny zdawało się, że cały świat wokół Louisa nagle zatrzymał się w miejscu, wszystko stało się czarno-białe z wyjątkiem jego i Harry'ego, który nadal się uśmiechał i okazywał coś, co Louis mógł nazwać tylko czułością. Pokręcił głową, zaciskając dłonie na poręczy. Nie. Nie, nie, nie.
- Nie – wyszeptał, zaprzeczając głową nieco pewniej. – Nie lubię cię, z pewnością nie jesteś ze mną szczęśliwy.
Harry wzruszył ramionami.
- Pracuję nad tym – powiedział. – W sensie nad tym, żebyś mnie polubił.
- Nigdy cię nie polubię, Harry – wydyszał. – Nawet sobie nie myśl.
- Nie myślę. – Brunet znów wzruszył ramionami. Wstał i tak jak zawsze zaczął zbierać talerze oraz sztućce.
Louis cały czas go obserwował i nadal kręcił głową. Zrobił kolejny krok w stronę piętra, czując pod swoimi bosymi stopami drewnianą podłogę. Była zimna. Tak jak i jego stopy.
- Pewnego dnia pozwolisz mi odejść – wymamrotał. – Nie dlatego, że ucieknę, tylko dlatego, że sam będziesz tego chciał.
Harry mruknął, wrzucając talerze do zlewu razem z wodą, którą widocznie już podgrzał.
- Możliwe – powiedział wyraźnie.
Szatyn wpatrywał się w niego, dopóki nie przeszedł w końcu na piętro, idąc niemal na palcach, jakby w obawie, że może być przyłapany. Przynajmniej usłyszany przez Harry'ego. Jest niebezpieczny, prawda? Nie zrani Louisa, dopóki ten nie będzie potrzebował prawdziwej medycznej pomocy, jak do tej pory na jego ciele gościło tylko kilka siniaków na nadgarstku i plecach, ale i tak nie zrobił z tym nic oprócz czekania, aż znikną, nie? Szatyn westchnął, kiedy wczołgał się pod koce i usiadł, żeby wyjrzeć przez okno. Wszystkie drzewa przyozdabiała czerwień, pomarańcz i żółć, a liście zaczęły już spadać z ich wysokich gałęzi. Były nagie i wyeksponowane całemu światu, by mógł je zobaczyć i Louis nie mógł do końca zaprzeczyć, że czuł się podobnie jak one. Opuścił powieki, gdy małe kropelki deszczu zaczęły uderzać o szybę, a wiatr stworzył mały przeciąg. Louis uznał, że lubił ten dźwięk, a przy tym jego czoło i policzki mogły być owiane przez chłodne powietrze. Kilka kosmyków jego włosów, które stawały się znacznie za długie, opadło na jego oczy, więc szatyn pokręcił tylko głową i odtrącił je, jednocześnie ocierając rzęsy o biały materiał prześcieradła. Zaskomlał, gdy poczuł, jak pościel nagle stała się mokra, przez co musiał wytrzeć swoje policzki, znów kręcąc głową. Nie, już żadnego płakania. Już go to męczyło, i tak nie dawało żadnego skutku. I tak nie zrobi to żadnej różnicy, a Louis tylko się błaźnił, gdy to robił.
Stracił już rachubę w liczeniu, ile razy płakał, odkąd się tu znalazł, ile razy myślał o Eleanor, o Niallu i nawet o Liamie, który prawdopodobnie nie miał nawet pojęcia, co się działo, że Louis zniknął i że artykuł był już trochę nieaktualny. Louis warknął. Chrzanić cię, Liam, za to, co mu zrobiłeś. Tylko spójrz, co z tego wyszło. Niebieskooki jęknął cicho i rzucił się na materac, spoglądając gniewnie na sufit oraz podkurczając palce u stóp pod masą przykryć. Westchnął. Pewnego dnia uda mu się stąd wydostać. Pewnego dnia.
CZYTASZ
Alaska | Larry fanfiction | Tłumaczenie
FanficOpis: - Chodźmy do mojego samochodu, co? - Louis usłyszał Harry'ego, kiedy uniósł swoją głowę i spojrzał na niego. Ziemia ruszała się pod jego stopami, chociaż może tylko mu się wydawało. Podniósł swoją rękę, żeby go odepchnąć, bo, nie, to nie mo...