Rozdział 14

5.1K 508 183
                                    

Louis uśmiechnął się delikatnie, kiedy po raz kolejny poczuł między palcami grzywę Macula i rzucił okiem na Harry'ego, który był już hen daleko przed nim. Według bruneta Louis potrzebował prawdziwego prezentu urodzinowego, skoro nie dostał niczego dzień wcześniej, więc wyciągnięcie go na przejażdżkę było najlepszym pomysłem. Nie żeby Louisowi naprawdę to przeszkadzało, bo całkiem przywiązał się do biało-brązowego konia, a ujeżdżanie go sprawiało mu przyjemność. Harry też się na to ucieszył i skoro też nie dostał żadnego prezentu na święta, a Louis chciał dać mu przynajmniej coś, do tego brunet sam tego chciał, to niech będzie.

- Możesz na mnie zaczekać? – krzyknął Louis, a Harry odwrócił się i pomachał mu delikatnie. Szatyn uderzył lekko nogą Macula i wyruszył, wbijając wzrok w wyższego chłopaka z niewielkim uśmiechem. Mimo że Louis mówił mu, że się rozchoruje, jeśli nie założy kurtki, on i tak upierał się przy tym, iż to szatyn powinien ją wziąć – więc skończył w koszulce z krótkim rękawem i grubym swetrem, podczas gdy drugi chłopak siedział w kurtce i w szaliku. Przynajmniej nie padał już śnieg, Louis zwolnił, kiedy dogonił Harry'ego, obrócił się przodem do niego i Caeruleusa, trzymając mocno lejce. – Zwolnij, nie nadążam za tobą.

- Wybacz, skarbie – zaśmiał się wtedy Harry, a Louis wywrócił oczami, szturchając swojego konia ponownie i tym razem jadąc przed brunetem.


Po tym, jak ich dwójka poprzedniego dnia się pocałowała, żaden nie poruszał już tego tematu. Można było powiedzieć, że nadal było to po nich widać. Mimo że Louis nie do końca pozwalał się Harry'emu dotykać, to nie odpychał go już więcej. Nie całowali się też drugi raz i z jakiegoś powodu Louis niezbyt tego oczekiwał. Nie wiedział dlaczego.

- Wiesz, nie ulepiliśmy tego bałwana – powiedział ni stąd ni zowąd Harry, pojawiając się nagle obok Louisa. – Powinniśmy to niedługo zrobić.

- Więc naprawdę ci się chce? – Louis zaśmiał się i odwrócił do Harry'ego, który uśmiechał się do niego z lekko pochyloną głową.

- No, czemu nie? – Wzruszył ramionami. – Nie ośmieszymy się tym.

- Ośmieszymy? – zastanawiał się Louis. – Tylko tym się martwisz?

- A ty nie? – spytał kręconowłosy, śmiejąc się oraz odchylając delikatnie na koniu.

Louis pokręcił głową.

- Nie – powiedział. – Nie boję się robić z siebie głupka.

- Więc czego się boisz?

Louis przełknął ślinę i odwrócił wzrok od drugiego chłopaka, przez chwilę zwyczajnie siedząc na grzbiecie Macula. Chociaż mógł, brunet nie przestawał na niego patrzeć i skubał tylko swoją wargę. Louis nie upomniał go, bo nie miał do tego żadnej słusznej przyczyny.

- Nie wiem – mruknął. – W sumie nigdy o tym nie myślałem. – Odwrócił się z powrotem do Harry'ego, oglądając, jak dołeczek przy jego uśmiechu staje się głębszy i głębszy. Przygryzł środek swojego policzka.

- Pająki? – rozmyślał Harry. – Nietoperze? Węże? Wysokość? Ciemność?

- Niee. – Louis wydął wargi. – Nadal nie wiem. Dam ci znać, jak coś wymyślę.

- Nie bałeś się, kiedy prawie cię uderzyłem? – spytał Harry. – Mogłem to zrobić.

Niższy chłopak przygryzł wargę.

- Troszkę. – Wzruszył ramionami. – Ale jednak mnie nie uderzyłeś. Powiedziałeś, że zrobisz to tylko, jeśli ja zrobię coś naprawdę głupiego.

- Nie, powiedziałem, że gdybym już to zrobił, to ty musiałbyś zrobić coś naprawdę głupiego.

Louis westchnął, a Harry zaśmiał się cicho.

- No, ja nie widzę różnicy... – wymamrotał Louis.

- Skarbie, nigdy bym cię nie zranił, w porządku? – odezwał się brunet i wyciągnął rękę, klepiąc udo Louisa.

Ten podniósł swój wzrok, marszcząc lekko brwi i niemal wwiercając swoje niebieskie oczy w Harry'ego.

- Powiedziałeś, że nigdy mnie nie okłamiesz – powiedział niższy chłopak.

Harry uśmiechnął się smutno i cicho westchnął.

- Okej, niech będzie – powiedział Harry i znów się odchylił. – Nigdy nie zranię cię bez powodu.

- Och, wow. Ale dodałeś mi otuchy – wymamrotał Louis i poprawił się w siodle, ciesząc w duchu, że wcześniej to Harry je zakładał. Nadal nie miał bladego pojęcia, jak się to robi i na pewno to, że tylko Harry się tym zajmował, było dla niego trochę żenujące. Jednak nie miał też większego wyboru, chyba że chciał cały dzień siedzieć w domu, podczas gdy tylko Harry by sobie wychodził.

- Cóż, nie chciałeś, żebym kłamał. – Uśmiechnął się zielonooki.

- Cóż, nie chcę też, żebyś mnie obrażał – wymamrotał Louis.

- Nie będę, o ile ty będziesz grzeczny – zaśmiał się Harry. – Tylko żartuję, kochanie. Jeśli zacznę się denerwować, będę starał się uspokoić tak szybko, jak tylko możliwe, dobrze?

- Lepsze to niż nic. – Louis wzruszył ramionami i jeszcze szturchnął nogą Macula, wędrując zaśnieżoną ścieżką z Harrym za sobą.

- Wiesz, nigdy nie opowiadałeś mi o swojej rodzinie – odezwał się kilka godzin później Harry, podając Louisowi talerz z makaronem i jakimś paprykowym sosem, ten wziął go do rąk i został w miejscu – na kanapie, na pościeli Harry'ego.

Oblizał usta i po cichu dmuchnął na jedzenie, utrzymując wzrok na chłopaku z lokami.

- Jakbyś niczego o nich nie wiedział – wymamrotał szatyn, po czym wywrócił oczami, nawijając trochę spaghetti na widelec.

- Byłoby cudownie, gdybym usłyszał to z twojej perspektywy. – Harry uśmiechnął się, kiedy siadał obok wzdychającego już Louisa.

- To nic ciekawego – powiedział. – Mam mamę i siostry, i nie mam pojęcia, gdzie jest mój tato. Na Hawajach, tak mi się wydaje.

- Hawajach? – spytał Harry i uniósł swoje brwi. – To dziwne.

- Dlaczego?

- No, czemu nie... Nie wiem. Mów dalej.

Louis odchrząknął i przeżuł swój makaron, oglądając rozpalony kominek. A właściwie teraz już niemal sam popiół.

- Cóż... – mruknął – no i moja mama, Jay. Jest prawdopodobnie najlepszą mamą na świecie. Robi też świetny gulasz z kurczaka.

- To twoje ulubione danie? – rozmyślał Harry.

- Nie powiedziałbym tak. – Louis zaśmiał się i przełknął. – Najbardziej lubię chyba tacos.

- Zapamiętam sobie. A teraz kontynuuj, proszę.

Louis westchnął, po czym wzruszył ramionami i oparł się wygodniej na kanapie, szturchając widelcem jedzenie.

- No i moje siostry. Jest ich tak dużo, że nawet się o nie nie martwię. Ale są kochane. To zdecydowanie dobre siostry.

- Masz jakieś zwierzątka?

- Mam swoją rybkę w Londynie – zaśmiał się Louis. – Ale myślę, że teraz już nie żyje.

Harry uśmiechnął się delikatnie, a szatyn odwrócił wzrok, po cichu zakręcając pasmo włosów na palcu.

- Jak się nazywała? – wypytywał kręconowłosy.

- Levvelli. – Louis zaśmiał się. – Mój przyjaciel tak ją nazwał.

- Levvelli? – Uśmiechnął się. – Uroczo.

- Prawda? – Szatyn nie przestawał się śmiać, ale ostatecznie wzruszył ramionami. – Ale to tylko rybka. Miałem ich mnóstwo w ciągu całego swojego życia.

- Ja miałem kota – mruknął Harry. – Ale naprawdę dawno temu.

Louis zachichotał cicho. Nigdy nie rozmawiał z nikim o swojej rodzinie w ten sposób, nawet z Eleanor. Oczywiście, poznała ich, ale nigdy nie gadali o swoich rodzinach tak bez konkretnego celu. Louis próbował raz i drugi, ale zawsze kończyło się to tylko: „jestem teraz zajęta, nie mogę rozmawiać" albo „już ich poznałam, nie musisz mi o nich mówić". Nie zdarzyło się to tylko jeden czy dwa razy, a po pewnym czasie Louisowi wydawało się, że musi być nudny nudny, gdy po prostu o nich rozmawia. Nawet unikał tego przez jakiś miesiąc, ale po wszystkim czuł się naprawdę źle.

- Nadal chcesz sałatkę owocową? – spytał Louis, a Harry się zaśmiał i uniósł brwi.

- Cały czas tylko o to ci chodzi? – Uśmiechnął się. – Nie musisz mi jej robić.

- No, ale ja też nie dałem ci niczego na święta, więc chcę być miły i pokazać ci, jak powinieneś się zachowywać.

Harry zaśmiał się.

- Nie udało mi się zdobyć dla ciebie biletu. Przykro mi. – Uśmiechnął się. – Ale nie wiem też, co innego mógłbym ci dać. Nigdy mi o tym nie powiedziałeś.

Louis odetchnął.

- Mogę powiedzieć cokolwiek? – zastanawiał się.

- Możesz dostać wszystko, co tylko jestem w stanie ci zaoferować.

Louis przygryzł mocno dolną wargę, po czym uniósł wzrok na sufit i postawił pusty talerz z boku. Nie miał bladego pojęcia, czego chciał, chyba że miałyby to być bilety do Anglii. Chociaż praktycznie już o nich zapomniał.

- No a co możesz zaoferować? – spytał Louis i odwrócił się do Harry'ego.

- Całusy. – Harry uśmiechnął się, za to szatyn zarumienił i odwrócił wzrok. – I... książki. Jedzenie. Głównie to.

- Widzę, że mam mnóstwo opcji – zaśmiał się niebieskooki, po czym kolejny raz zerknął na Harry'ego i przez chwilę uśmiechał się w jego stronę. – A ty co chcesz? Z wyjątkiem sałatki owocowej.

- Całusy. – Brunet znów się uśmiechnął.

Louis wywrócił oczami.

- Harry, słuchaj, ten pocałunek nie był... no, wiesz – powiedział i przebiegł dłonią przez włosy, podnosząc na niego nieco niezręcznie wzrok. – Nie... uważaj tego za jakiś postęp.

- Nie uważam. – Harry uśmiechnął się. – Chcę tylko pocałunek.

- Nie dostaniesz go – powiedział Louis. – Ja nie... nie jestem gejem, Harry.

Uśmiech bruneta prędko zrzedł.

- Więc dlaczego mnie pocałowałeś?

- Nie wiem – odezwał się cicho Louis. – Było mi cię szkoda, tak mi się wydaje.

- To nie jest miłe. – Wyższy chłopak zaśmiał się nisko.

- Przepraszam. – Louis wydął wargi i przygryzł tę dolną.

Harry zamilkł na chwilę, wbił wzrok w kominek, a Louis pochylił się lekko do przodu, żeby zobaczyć, czy przypadkiem nie umarł – i akurat wtedy na jego ustach pojawił się mały uśmiech.

- Ciągle mógłbyś mnie pocałować, wiesz... – powiedział brunet i zerknął kolejny raz na Louisa. – Całując mężczyznę, niekoniecznie postępujesz jak gej.

- Wydaje mi się, że zaprzeczasz samemu sobie – zaśmiał się Louis i pokręcił głową, przez chwilę przecierając oczy. – Może i nie musisz myć gejem, ale zdecydowanie musisz czuć coś do mężczyzn, jeśli masz się tak zachowywać, kochanie.

Louis zamarł w bezruchu. Harry wydawał się zresztą zrobić to samo, obaj wpatrywali się tylko w siebie. Szatyn zmarszczył brwi – Harry też, chociaż on wkrótce wypuścił z siebie też cichy chichot, a potem kolejny, sprawiając, że policzki Louisa pokryła mocna czerwień.

- Kochanie? – zaśmiał się. – I jesteś pewny, że nic do mnie nie czujesz?

- Och, zamknij się – wymamrotał Louis i popchnął delikatnie Harry'ego, przez co ten zaśmiał się tylko głośniej.

- Okej, okej, wybacz. – Uśmiechnął się i wytarł oczy, zerkając na niebieskookiego jeszcze raz. Przechylił głowę. – Nie dostanę nawet muśnięcia?

Wtedy Louis westchnął i pokręcił głową, wstając.

- Nie – powiedział po prostu, po czym zaczął wchodzić po schodach, mimo to zatrzymując się w połowie drogi i spoglądając na Harry'ego – ciągle się uśmiechał, a łokcie opierał na oparciu kanapy. – Nie jestem gejem.

- Dla mnie jesteś.

- Nie.

- Tak – droczył się Harry. – Tylko jeszcze sobie tego nie uświadomiłeś.

- Co zrobisz, jeśli nigdy sobie nie uświadomię?

- Uświadomisz. – Harry pokiwał głową. – Przynajmniej mam taką nadzieję.

Louis ściągnął swoje brwi, obserwując, jak Harry wzruszył ramionami i wrócił wzrokiem na kominek z tym samym, głupim uśmiechem na twarzy. Gdyby Louis nie wiedział lepiej, pomyślałby, że Harry właśnie powiedział, że chciałby, by ten go lubił. Ale co on mógł wiedzieć? Nic.

Kolejnego dnia szatyn obudził się w raczej dobrym humorze, usiadł na łóżku i przez kilka minut tylko się rozciągał. Świeciło nawet słońce i cały pokój sprawiał wrażenie znacznie jaśniejszego niż zazwyczaj. Jasne kolory zaczęły mu się ostatnio jakoś bardziej podobać, chociaż wcześniej przyzwyczajony był do tych ciemnych. Harry zaproponował nawet, że mogą przemalować jego pokój, ale Louis odrzucił jego pomysł. Chciał, żeby było właśnie tak. Pomieszczenie rozjaśniało wszystko, co miało być ciemne, a chłopak zrozumiał to, gdy słońce wschodziło naprawdę kilka dobrych godzin przed tym, niż by tego chciał. Mruknął cicho, gdy wygramolił się z łóżka oraz podszedł do szafy, wyciągając szarą, zapinaną koszulkę i żółty sweter, który nosił ostatnio, po czym przejrzał się w lustrze, gdy tylko był już w pełni ubrany. W domu nie było nikogo innego, kiedy zszedł po schodach, więc zmarszczył swoje brwi, dodatkowo zauważając, że buty i kurtka Harry'ego zniknęły. Może poszedł na polowanie czy coś, nie martwił się tak bardzo.

Zaczął się dopiero nudzić po jakiejś godzinie, tupał nogą w miejscu w drewnianą podłogę. Właśnie kiedy stał i rozglądał się dookoła, znalazł parę Conversów, które wciągnął na swoje stopy i wyszedł na zewnątrz, zaczynając się trząść, kiedy dotarło do niego, jak naprawdę zimno było. Przygryzł wargę i zaczął biec do stajni, szybko zaciskając lodowate palce wokół klamki, za którą pociągnął. Jego zęby stukały o siebie, kiedy wślizgnął się już do środka.

- Louis? – odezwał się Harry, gdy podniósł wzrok znad Whiskey, a uśmiech zaczął wstępować na jego wargi. Trwało to tylko sekundę, bo już chwilę później chłopak zmarszczył swoje brwi i przebiegł wzrokiem po Louisie od góry do dołu. – Czemu jesteś tak cienko ubrany?

- Bo ktoś zabrał moją jedyną kurtkę – wymamrotał i skrzyżował ramiona, podchodząc do niego i wydymając delikatnie wargi. Usiadł obok, po czym podrapał lekko cielę za uchem, uśmiechając się nieznacznie.

- Rozchorujesz się – upierał się brunet.

- Ale tylko z twojej winy.

Harry zaśmiał się i klęknął, ściskając swoje rękawy. Ściągnął kurtkę w szkocką kratę ze swoich ramion i owinął nią w zamian Louisa, który poruszył tylko palcami, żeby przytrzymać w odpowiedni sposób jej rąbki. Podniósł wzrok na Harry'ego, gdy ten znów usiadł, a następnie położył łebek Whiskey na kolanach, delikatnie głaszcząc jego pysk. Mruknął.

- Dlaczego tutaj jesteś? – spytał Louis.

- A dlaczego nie?

- Cóż, w domu było pusto. – Szatyn wydął wargi. – Siedziałem w nim przez godzinę.

Harry zaśmiał się cicho.

- Wybacz, kochanie. Musiałem się upewnić, że zwierzęta nie marzną.

Louis skrzyżował swoje ramiona i przebiegł dłonią przez włosy; żółte siano ocierało się o jego buty, które, jak się teraz zorientował, były naprawdę za cienkie jak na grudniowy dzień. Poczuł lekkie dreszcze przebiegające przez jego ciało, tak samo, jak i dłoń Harry'ego, którą ten umieścił na jego udzie. Szatyn spojrzał na wyższego chłopaka – ten tylko delikatnie się uśmiechał, za to Louis zamrugał kilkakrotnie i przesunął nogę, przez co dłoń Harry'ego spadła z niej i wylądowała na ziemi. Niebieskooki oglądał, jak Whiskey podpełznął do niego i ułożył się na ziemi, spoglądając na niego tymi dużymi, brązowymi oczami, w których się zakochał. Uśmiechnął się nieśmiało, kiedy wyciągnął rękę i przebiegł nią po boku cielaka, drapiąc go delikatnie. Zachichotał, gdy zwierzę zamuczało na niego.

- Rośnie. – Uśmiechnął się, a Harry przytaknął, klepiąc nogę Whiskey'go.

- Tak – mruknął, zgadzając się. – Cały czas bardzo cię lubi.

- Prawda. – Louis odetchnął. – Dobrze, że jego uczucia są odwzajemnione.

Harry zaśmiał się cicho, a szatyn zerknął na niego i przechylał głowę przez tyle minut, ilu potrzebował do zaśnięcia Whiskey. Zachrapał głośno, a kręconowłosy puścił go i zaczął zajmować się w zamian również śpiącą Mary. Louis skubnął wnętrze swojego policzka.

- Wiesz – powiedział – dobrze ci idzie.

- Z czym? – Harry uśmiechnął się.

- Z tym. Wszystkim. Z domem, stajnią, zwierzętami. Ze mną też. Zawsze musisz być pewny, że nie jestem głodny.

- A co mogę robić? – Zaśmiał się łagodnie. – Nie chcę, żeby źle ci się tutaj żyło.

- Nie żyje mi się źle. Powiedziałbym, że jest przeciwnie.

- W takim razie zostaniesz tutaj?

Louis kolejny raz podniósł swój wzrok na Harry'ego, jego oczy rozszerzyły się, a policzki przybrały kolor jasnego odcienia różu. Zaczął stukać palcami o ziemię, tuż obok zwierzęcia.

- Harry – wymamrotał, przebiegając dłonią przez włosy z tyłu swojej głowy. – Wiesz, że nie mogę. Muszę wrócić do Londynu. Nie tutaj jest moje miejsce.

Harry westchnął, sprawiając, że Louis niemal poczuł się źle.

- Rozumiem – powiedział. – Wydaje mi się, że po prostu nie chcę, żebyś stąd odszedł.

Louis odetchnął.

- Wiesz, możesz wprowadzić się do miasta – wymamrotał. – Zdobyć pracę i poznać jakichś przyjaciół. Nie musisz spędzać całego życia sam.

- Chcę być sam. Nie chcę tylko czuć się samotnie.

Louis znowu przygryzł swoją wargę i zawahał się przez moment, a potem uniósł swoją dłoń i trzymał ją tylko w powietrzu, dopiero po chwili kładąc na bicepsie Harry'ego. Ścisnął go delikatnie, czując, jak jego mięśnie poruszyły się tuż pod jego palcami, gdy Harry odwrócił się w jego stronę z delikatnym uśmiechem. Louis musiał zabrać ją już po kilku sekundach, wiedząc, że gdyby nie zrobił tego teraz – nie zrobiłby już nigdy.

- Dlaczego w takim razie tutaj jestem? – rozmyślał. – Jeśli chcesz być sam...

- Powiedziałem, że chcę być sam, ale nie czuć się samotnie.

- Nie rozumiem.

- Nie powinieneś – zaśmiał się Harry.

Louis uśmiechnął się łagodnie i zwrócił w stronę ziemni, ponownie bawiąc się swoimi włosami. Prawdopodobnie stawało się to złym nawykiem. Przestał się już bawić palcami, chociaż akurat to robił od zawsze, dopóki się tutaj nie znalazł. Wiele razy myślał o tym, że upodabniał się do Harry'ego, ale może wcale tak mu to nie przeszkadzało.

- Jesteś dobrym facetem, Harry – powiedział po dłuższej ciszy Louis, a kręconowłosy odwrócił się w jego stronę z palcami zanurzonymi w czekoladowych włosach. Uśmiechnął się nieśmiało i po raz pierwszy widoczne było to, jak jego policzki rozgrzały się i zmieniły na lekko zaróżowione.

- Dziękuję – powiedział. – Ty również.

Louis także się uśmiechnął, podciągnął kolana do klatki piersiowej po tym, jak już ostatni raz poklepał łebek Whiskey'ego. Ucinał sobie spokojną drzemkę tuż przy jego boku, więc szatyn nie chciał narobić za dużo hałasu, kiedy się przesuwał.

- Wiesz, nawet jeśli ciągle w stu procentach jeszcze cię nie lubię, to nie miałbym nic przeciwko kolejnemu pocałunkowi – powiedział cicho i uśmiechnął się, kiedy Harry stał tam nieco zdziwiony.

- Co to ma znaczyć? – Brunet odetchnął. – Wczoraj tak bardzo się upierałeś, że nie jesteś gejem.

- To prawda. – Louis przytaknął. – Ale, wiesz, nigdy tak naprawdę nie próbowałem niczego z chłopakiem.

- Brzmisz, jakbyś chciał czegoś więcej niż tylko pocałunek – zaśmiał się, kiedy przyłożył swoją dłoń do karku Louisa.

Niebieskooki zachichotał cicho.

- Nie uważaj tego za postęp – wymamrotał, czując, jak jego palce u stóp podwinęły się w jego butach. – To tylko świąteczny prezent.

- W takim razie ja też chcę ci coś dać. – Harry poruszył swoimi wargami, ich usta były tak blisko siebie, że Louis mógł poczuć najmniejszy oddech wyższego chłopaka.

Szatyn pochylił się do przodu, ale zachwiał delikatnie i starał odzyskać równowagę, podczas gdy Harry przechylił się w przeciwną stronę i majstrował coś z tyłu swojej szyi. Louis przełknął ślinę, kiedy niedługo potem na dłoni Harry'ego widniał jego naszyjnik w kształcie papierowego samolotu.

- Nie mogę tego przyjąć – upierał się Louis. – To twoje. Jest dla ciebie ważny.

- Ty jesteś ważny – zaśmiał się Harry i owinął cienki, srebrny łańcuszek dookoła szyi Louisa, który uniósł na niego wzrok i zamrugał, czując, jak wisiorek opadł na jego skórę, pomiędzy obojczyki i ochładzał je.

Szatyn uniósł dłoń, żeby go dotknąć, powoli kręcąc głową.

- Nie chcę go – odpowiedział. – Upuszczę go. Albo zniszczę. Jedno lub drugie. Albo i to, i to.

Harry kolejny raz się uśmiechnął i także zaprzeczył głową, kładąc dłonie po obu stronach szyi Louisa.

- Nieprawda – mruknął. – Zawsze będziesz go miał na swojej szyi, tak?

- Nie możesz mówić mi, co mam robić – wymamrotał Louis, zaciskając dłonie w pięści przy swoich udach. – Dlaczego powinienem robić to, o czym mówisz?

- Nie wiem. – Harry wzruszył ramionami. – Ponieważ chcę?

- No a ja nie – wyszeptał szatyn.

Przez jego ciało przebiegły dreszcze, kiedy wyższy chłopak zaśmiał się, owiewając tym samym jego szyję ciepłym powietrzem. Obserwował, jak Harry przechylił delikatnie głowę, a potem zbliżył się i wreszcie go pocałował, przez co Louis wręcz musiał zamknąć oczy.

- A może zrobisz to w takim razie dla mnie? – Uśmiechnął się, łaskocząc jego czoło swoimi lokami.

Louis przełknął ślinę.

- Okej – wyszeptał.

Alaska | Larry fanfiction | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz