Czwartego listopada Louis się rozchorował i musiał leżeć na kanapie przez trzy dni, a Harry? Tylko śmiał się głośniej niż powinien z tego, jak brzmiał szatyn, gdy mówił przez nos. Louis tylko prychnął i pokazał mu środkowy palec, nie zgadzając się na zjedzenie czegokolwiek, co powstało w jego kuchni. Dopiero gdy ten odwracał wzrok, wrzucał w siebie kilka łyżek zupy, a potem odkładał ją i udawał, jakby nigdy niczego nie dotknął. Ale mimo to Harry znał prawdę, często po powrocie do domu zastawał pustą miskę po sałatce owocowej czy zupie, lecz gdy sięgał naczynia i zanosił je do kuchni. mimo to udawał, że sądził, iż Louis spał.
Mijał akurat drugi dzień, gdy Louis jęknął głośno, a Harry podniósł na niego swój wzrok znad kominka, który właśnie zapalał i przebiegł nim po leżącym na kanapie mężczyźnie z zaczerwienionym i zatkanym nosem, a potem po rozrzuconych po całej podłodze białych chusteczkach. Brunet miał zamiar je wyrzucić, ale równie dobrze mógł je spalić.
- Nudzę się – powiedział Louis i zerknął gniewnie na sufit.
Harry zaśmiał się łagodnie.
- Cóż, niewiele mogę na to poradzić – powiedział i wrócił do wrzucania drewna do kominka, drugą ręką szukając w kieszeniach zapalniczki.Louis zakaszlał, zamiast zwyczajnie mu odpowiedzieć i dopiero po kilku chwilach odwrócił się leniwie, żeby na niego zerknąć.
- Powinieneś skombinować sobie telewizor – warknął. – Jak możesz przetrwać bez tych gównianych reality show i Facebooka?
- Nie wiem. – Harry zaśmiał się i gdy rozpalił kominek, podszedł na kolanach do Louisa, dotykając wierzchem dłoni jego czoła. Szatyn odtrącił go jednak i sam się odsunął, wbijając wzrok w drugiego chłopaka. – Jesteś rozgrzany. Chcesz trochę herbaty?
- Wypiłem przynajmniej czterdzieści filiżanek herbaty w ciągu ostatnich kilku dni. – Louis pociągnął nosem, wyciągając rękę po opakowanie chusteczek leżące na podłodze. Dmuchnął w jego stronę i starał się wrzucić je do kominka, ale wydął tylko wargi, gdy poległ.
- Cóż, lepiej ci chociaż trochę? – zastanowił się Harry.
- Nie. Jestem chory. Już nigdy nie będę w stanie pić więcej herbaty.
Harry uśmiechnął się delikatnie i usiadł z powrotem, przebiegając dłonią po swoich włosach. Louis naciągnął mocniej koc na swoje ciało i przymknął oczy, przez moment tylko napawając się ciepłym powietrzem z kominka, które uderzało w jego twarz.
- Co w takim razie zazwyczaj robisz, żeby się rozerwać? – wymamrotał. – Musisz robić coś, co nie ma nic wspólnego z farmą.
Brunet mruknął w zamyśleniu, unosząc wzrok na sufit. Podniósł łokieć, po czym oparł go o kanapę, tuż nad udami niebieskookiego. Niższy chłopak wcisnął się mocniej w poduszki. Harry odetchnął.
- Czytam. – Wzruszył ramionami, odwracając głowę, żeby znów zerknąć na Louisa. Uniósł lekko kąciki swoich ust. – To tyle. Ujeżdżam też konie. Poza tym to nic.
- To nie jest jakiś ekscytujący sposób na prowadzenie życia – wymamrotał Louis. – A nie grasz, wiesz... w jakąś piłkę czy coś?
- Sam ze sobą? – zaśmiał się brunet, ponownie wzruszając ramionami. – Kiedyś coś tam grałem, jak chodziłem do szkoły, ale nic więcej.
Louis westchnął.
- Ciągle się nudzę.
- Nic z tym nie zrobię, chyba że pozwolisz sobie poczytać. – Harry uśmiechnął się.
- Sam sobie poczytam, wielkie dzięki – wyrzucił z siebie szatyn, krzyżując ramiona na klatce piersiowej po tym, jak naciągnął koc na swoją głowę. Zamknął oczy i tak samo jak Harry przez dłuższy czas się nie odzywał.
Brunet zdążył nawet raz pójść do łazienki, ale szybko wrócił i usiadł obok Louisa kolejny raz. Nienawidził być chory.
- ... niech będzie – warknął i spojrzał na drugiego chłopaka kolejny raz. – Tylko, jeśli to dobra książka.
- Zobaczymy, co znajdę – powiedział, po czym znów wstał i przeszedł do regału z książkami, zaczynając przeglądać tę całą cholerną kolekcję, podczas gdy Louis tylko go obserwował i już się męczył. Brunet wrócił kilka minut później, wręczając Louisowi trzy książki. Niebieskooki przejrzał ich okładki, przeczytał opisy z tyłu i zdecydował się na tę o tytule „Buttoned", prędko ponownie kładąc na kanapie. Harry mruknął, kiedy również usiadł na sofie, tuż obok brzucha Louisa.
Szatyn tylko warknął i zignorował go, trącając nosem poduszkę. Słyszał, jak Harry otwierał książkę i przewracał kilka stron, a potem odchrząknął i zaczął czytać tak łagodnym tonem, że Louis niemal nie mógł uwierzyć, że to on.
Książka okazała się nie być taka, jakiej Louis oczekiwał, usiadł już po kilku stronach i spojrzał na bruneta, który opierał głowę na dłoni, wsłuchując się w opowiadaną przez niego historię Jane McKenzie, kobiety, która wybrała się do Paryża po tym, jak wygrała na loterii i została zabita, potem spędzając całe swoje życie po śmierci wyłącznie na tym, aby dowiedzieć się, że została zamordowana. Harry westchnął, kiedy przeczytał mniej więcej połowę książki i podniósł wzrok na Louisa.
- Wystarczy ci już? – zastanowił się, a szatyn zaprzeczył głową i szturchnął łokciem jego udo.
- Nie. Kontynuuj – zażądał, a Harry przetarł oczy i... kontynuował tylko dopóki Louis nie zatrzymał się, gdy została im mniej więcej jedna czwarta do końca. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno.
- Masz już w końcu dość? – warknął zielonooki, a szatyn przytaknął, zerkając na kominek, w którym teraz tliły się już praktycznie tylko iskry.
- Tak – odetchnął, przygryzając swoją dolną wargę. – Dokończymy później.
Harry pokiwał twierdząco głową i zagiął róg strony, po czym podał książkę Louisowi, który wziął ją do rąk i przebiegł palcami po jej okładce. Starał się znaleźć gdzieś nazwisko autora, ale nie udało mu się, więc podniósł tylko kolejny raz wzrok na Harry'ego. Tak w sumie to już spał, jego powieki były zamknięte, gdy nadal podpierał ciężką głowę dłonią.
- Harry – odezwał się, a brunet spojrzał na niego i zamknął z powrotem oczy.
- Hm? – mruknął i nabrał powietrza, wypuszczając je ustami.
Louis zmarszczył brwi i znowu szturchnął łokciem jego udo.
- Harry, kto to napisał?
Wyższy chłopak zaczął coś gderać, a jego noga tym razem została kopnięta. Jego podbródek zsunął się z jego dłoni, a sam wzdrygnął się, przecierając oczy, zanim spojrzał z bardzo sporym zmęczeniem na Louisa. Szatyn miał niemal wyrzuty sumienia przez to, że kazał mu czytać przez tak wiele godzin.
- Kto to napisał? – spytał jeszcze raz, ale o wiele delikatniej.
Harry wzruszył ramionami.
- Nie wiadomo – wymamrotał i mimo że Louis nie był usatysfakcjonowany, zaakceptował jego odpowiedź. Harry mógł równie dobrze mówić przez sen.
Szatyn w zamian warknął i sturlał się z kanapy razem z kocem. Usłyszał, jak Harry zaczął krótko narzekać, ale tylko wywrócił oczami i trzymając kurczowo koc i książkę, wszedł na palcach po schodach. Od jakiegoś czasu zaczynał czuć się tu trochę samotnie, bo tak naprawdę odkąd poznał Eleanor, nigdy nie sypiał sam.
Usiadł na krawędzi łóżka, nie dotykając stopami podłogi. Westchnął i przebiegł dłonią przez swoje, teraz naprawdę długie już włosy. Od kiedy czas zaczął mu jakoś sam uciekać, myślał coraz mniej i mniej o Eleanor. Pamiętał, jak wyglądała, oczywiście, pamiętał też, jak delikatnie marszczyła brwi, gdy się denerwowała – ale nie mógł sobie przypomnieć, jak brzmiał jej głos lub co było pierwszą rzeczą, jaką robiła, kiedy Louis wracał z pracy. Nie do końca pamiętał też, jak smakowały jej obiady. Albo jak wyglądały jej piżamy. Odetchnął, kiedy opadał na łóżko i zamykał oczy, odkładając książkę na szafkę nocną. Również był zmęczony, zwłaszcza że z dołu dało się już słyszeć ciche chrapanie Harry'ego. Louis zdążył się nauczyć, że w przypadku Harry'ego między każdym osobnym chrapnięciem mijały trzy sekundy, a teraz już coraz rzadziej zdarzało mu się nie móc zasnąć, więc może dlatego zwracał uwagę na takie drobne rzeczy. Zobaczył już tu wszystko, co było do zobaczenia, dlatego możliwe było, że przyszedł czas właśnie na uczenie się szczegółów. Opuścił powieki jeszcze raz i zasnął raczej w ciszy, nie do końca wiedząc, że teraz nie potrzebował już płakać przez to, jak bardzo chciał wrócić do domu.
Kolejnego dnia został obudzony przez Harry'ego, który wszedł do środka ze srebrną tacą i śniadaniem. Louis przewrócił się i zakopał pod kolejnymi warstwami przykryć.
- Wyłaź, Harry – warknął. – Jestem zmęczony.
- Spokojnie, zostawię ci tylko śniadanie – zaśmiał się, a Louis wystawił głowę, rzucając na niego okiem.
Jak zawsze był nieco blady, a jego włosy były dosłownie wszędzie, podczas gdy jego wysokie i szczupłe ciało okrywały tylko szare bokserki i biała koszulka. Louis westchnął, przypominając sobie, że sam nadal był ubrany w te szare dresy i czerwoną koszulkę sprzed jakiegoś tygodnia, prawdopodobnie wyglądając jak jakiś żywy trup czy coś. Przygryzł środek swojego policzka, gdy Harry właśnie miał wychodzić i usiadł na łóżku, mocno owijając się kocem.
- Hej, Harry... – odezwał się i odwrócił wzrok, kiedy ten się obrócił, stukając palcami w pościel. – Pamiętasz, jak spytałeś, czy moglibyśmy zjeść razem śniadanie?
- Tak? – odpowiedział Harry, opierając się o framugę. – Co w związku z tym?
- Dziś moglibyśmy to zrobić – wymamrotał, a brunet zamrugał kilkakrotnie, prostując się.
Zmarszczył brwi, ale potem się uśmiechnął i pokręcił głową.
- Przepraszam, kochanie, już jadłem. Idę do stajni, żeby sprawdzić jak z Whiskey.
- Och – powiedział po prostu Louis i spojrzał na niego, czując się nieco niezręcznie.
Harry przechylił głowę. Wyglądał jak owieczka. Duża owieczka.
- Ale... może jutro? – zaproponował, a szatyn przytaknął powoli, gdy kąciki jego ust bardzo delikatnie drgnęły do góry.
- W porządku – zgodził się i sięgnął po miskę płatków oraz jogurt, kiedy Harry wychodził już z pokoju.
Zamierzali po prostu razem zjeść, przez co Louis nie czułby się tak samotnie. To oczywiste. Nawet jeśli Louis nie myślał już o zamordowaniu go, to nie odważyłby się powiedzieć, że zdecydowałby się tu zostać, gdyby miał wybór. Nadal tęsknił za Niallem i siostrami – no i oczywiście za Eleanor też. Spuścił na chwilę wzrok na swoją dłoń, przeżuwając kawałek kromki, gdy zerknął na serdeczny palec. Wyglądał zbyt pusto. Byłby już na nim pierścionek, gdyby Harry go nie porwał. Westchnął cicho i usiadł na łóżku, słysząc otwierane i zamykane drzwi na dole, a potem, gdy kończył kanapkę, już tylko kroki Harry'ego za oknem. Mógł poczuć niedużą gulę w gardle i dreszcz przebiegający przez jego kręgosłup, gdy wstał na nieco chwiejnych nogach oraz podszedł po cichu do szafy, otwierając ją z westchnieniem. Teraz były tam głównie same swetry, Louis zdjął swoją koszulkę i zrzucił na podłogę, a potem wyjął tę żółtą, którą miał do wyboru ostatnim razem, po czym na nią wciągnął przez głowę jeszcze szary sweter. Przełknął ślinę, kiedy schylił się i odwinął nogawki spodni, szybko jednak warcząc, bo materiał był znacznie za długi.
- Super – wymamrotał i przebiegł dłońmi przez włosy, schodząc po schodach oraz podchodząc do drzwi wejściowych. Wziął kurtkę w szkocką kratę, którą zawsze nosił, a także buty Harry'ego, po czym zamknął za sobą drzwi i popędził w stronę stajni.
Na zewnątrz wciąż było całkiem chłodno, ale Harry już mu powiedział, że to zimą robiło się cieplej, a latem chłodniej, żeby zwierzęta cały czas żyły w podobnej temperaturze – więc Louis uznał tylko, że to prawda. Zamknął drzwi stajni, gdy już do niej wszedł i rozejrzał się dookoła, zauważając, jak Harry przesuwał część siana widłami. Uniósł wzrok, gdy usłyszał szatyna i posłał mu uśmiech, lecz mimo wszystko wrócił do pracy bez słowa. Whiskey spał w kącie, a Mary żuła fragmenty żółtej trawy, którą dał jej Harry.
- Śpi – powiedział po cichu brunet, a Louis zrobił kilka kroków w odpowiednią stronę i wychylił się przez drewniany płotek, oglądając, jak cielę równomiernie oddychało.
- Mogę pomóc? – spytał Louis, a Harry przestał w końcu pracować i po prostu spojrzał na niebieskookiego.
Potem zaśmiał się łagodnie.
- Ty? W stajni? – zachichotał i pokręcił głową. – Nie potrafisz nawet założyć siodła.
Louis prychnął.
- Daj mi po prostu jakąś robotę. W domu jest nudno.
- Możesz skończyć książkę – powiedział, a szatyn wywrócił oczami i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Nie. Pozwól mi pomóc – odezwał się.
Harry westchnął i usatysfakcjonował Louisa, przyznając, że przegrał poprzez podanie mu wideł.
- No to może ty będziesz dawał zwierzętom siano? – zaproponował. – A ja wydoję krowy.
Szatyn uznał to za dobry pomysł i zaczął przenosić spore ilości siana do boksów, sprawiając, że w tym samym czasie zwierzęta wydawały z siebie różne odgłosy i kręciły się nieznacznie. Louis uśmiechnął się łagodnie i pogłaskał delikatnie Caeruleusa.
- Dzięki za wczorajszą przejażdżkę – powiedział, a koń trącił go pyskiem, otrzymując w zamian od chłopaka cichy chichot. Szatyn odwrócił się ponownie w stronę Harry'ego, tylko żeby zobaczyć, co robi i zamrugał kilka razy, gdy zauważył, jak ten głaskał delikatnie drugą krowę, siedział na niskim taborecie, a wcześniej umieścił wiadro tuż pod nią. Miał zamknięte oczy i opierał o nią swoje czoło. Gdyby Louis nie wiedział lepiej, pomyślałby, że słuchał jej brzucha czy coś, ale oczywiście nic takiego nie miało miejsca.
- Co robisz? – zastanowił się, a Harry podniósł na niego swój wzrok z lekkim uśmiechem.
- Właściwie nic takiego – powiedział i zaczął ją doić, przez co Louis nieco się skrzywił. – Jest ciepła.
- Powinna być – odpowiedział szatyn i wróci do nakładania koniom siana.
- Tak myślę. – Harry mruknął i dalej zajmował się... czymkolwiek się zajmował.
Louis utrzymywał na nim swój wzrok i przyglądał się temu, jak wydymał swoje wargi i mrugał niemal dwa razy częściej niż zazwyczaj.
- Jak ją nazwałeś? – spytał Louis, gdy skończył i podszedł do Harry'ego ponownie, siadając obok. Znowu skrzyżował swoje dłonie na kolanach.
- Anne. – Harry uśmiechnął się. – Po mojej mamie.
Louis zaśmiał się.
- To niemiłe – powiedział, odgarniając grzywkę z twarzy. – Nazywasz swoją mamę krową.
- Co jest złego w krowach? – zastanawiał się Harry, spoglądając na szatyna.
Uśmiech Louis zbladł.
- Cóż, nic, ale... zazwyczaj to niemiłe, żeby tak mówić – wymamrotał.
- Uważam, że krowy to piękne zwierzęta, więc nie mam najmniejszego problemu z nazywaniem jej w ten sposób – mruknął kręconowłosy.
Louis zarumienił się delikatnie, w zamian oglądając tylko, jak brunet doił zwierzę. Zrobiło się trochę niezręcznie, więc niższy chłopak podniósł się i udał do Macula, który trącił ciekawsko jego ramię, a Louis z kolei pogłaskał jego pysk, dokładnie tak, jak chwilę wcześniej ten Caeruleusa. Potem wziął się za jego grzywę, za odplątywanie warkoczyka, który zrobił mu podczas ostatniej przejażdżki. Westchnął cicho.
- Jest miła? – spytał z zastanowieniem.
Harry podniósł na niego swój wzrok i podszedł do Anne od drugiej strony, siadając tym razem tam. Na początku nie reagował w żaden sposób, więc Louis zaczął się zastanawiać, czy w ogóle go usłyszał, ale wkrótce pokiwał twierdząco głową.
- Powiedziałbym, że tak – uznał. – Wydaje mi się, że jest po prostu nieszczęśliwa.
- Dlaczego? Zrobiła coś?
- Tak – powiedział cicho Harry, a brwi Louisa zmarszczyły się, gdy przez jego ciało przepłynęła mała iskierka ciekawości.
- Co zrobiła? – zastanawiał się.
- Innym razem – warknął Harry.
- Harry...
- Powiedziałem, innym razem – wyrzucił z siebie brunet i zerknął gniewnie na Louisa, bardzo szybko wracając do dojenia krowy.
Szatyn tylko prychnął na niego i w końcu skończył rozplatać warkocza, opierając swoje dłonie na grzbiecie Macula. Westchnął łagodnie i schował w nim swój nos. Harry miał rację, że zwierzęta były naprawdę ciepłe, o czym Louis zorientował się dopiero, kiedy przycisnął policzek do konia, głaszcząc go jednocześnie. Odetchnął. Może był zbyt nachalny.
- W porządku – warknął. – Innym razem.
Chciał, żeby Harry coś powiedział, potwierdził, ale kiedy nic takiego się nie stało, musiał po prostu to zaakceptować. Odszedł od Macula i znów znalazł się obok Harry'ego, stojąc nad nim aż do momentu, w którym wyższy chłopak nie podniósł na niego wzroku.
- Co chcesz na święta? – spytał nieco ostrzej, niż planował.
Harry zamrugał w zaskoczeniu i niemal nie spadł z taboretu, sprawiając, że Louis zmarszczył brwi przez jego reakcję.
- Na święta? – powtórzył zielonooki, łapiąc kontakt wzrokowy z szatynem.
- Ta, no wiesz. Prezenty i Mikołaj, i tłuste jedzenie.
Harry zaśmiał się cicho.
- Wiem co to święta – powiedział i wstał, najwidoczniej kończąc z dojeniem. – Po prostu nie sądziłem, że będziesz mi coś dawał.
- Cóż, wymyśl coś, zanim zmienię zdanie – wymamrotał Louis, zakładając na klatce piersiowej ramiona.
Harry zaśmiał się cicho i włożył dłoń, którą nie trzymał wiadra do kieszeni swojej kurtki, wlepiając wzrok w sufit. Wyglądał, jakby się zastanawiał.
- ... nic – powiedział w końcu, spoglądając na Louisa, który stał niepotrzebnie blisko.
- To nudne – warknął. – Wszystko z wyjątkiem tego.
- Niczego nie chcę. – Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. – Nie możesz też wiele mi dać.
- Harry. – Louis jęknął. – No dawaj.
Brunet przygryzł wargę i rozejrzał się dookoła po raz kolejny, co chwilę ściskając uchwyt wiadra w inny sposób.
- Jeśli mogę mieć wszystko... – mówił, przygryzając lekko swoją wargę – chciałbym sałatkę owocową.
Louis warknął.
- To najgorszy prezent na świecie.
- Cóż, nie możesz mi dać niczego innego. – Harry uśmiechnął się, szturchając ramię Louisa swoim własnym.
Szatyn zrobił chwiejny krok w tył i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, odwracając się.
- Niech będzie – wymamrotał. – Dam ci tę twoją głupią sałatkę owocową.
Przez kolejny tydzień nie wydarzyło się nic ciekawego, Harry tylko wychodził, żeby upewnić się, że zwierzętom niczego nie brakowało, a Louis siedział w sypialni albo na kanapie, podpalając chusteczki, a potem wrzucając je do kominka przez cały dzień. Był koniec listopada, kiedy Harry powiedział mu, że musi wyjść na cały dzień, przez co w głowie Louisa natychmiast zrodził się pomysł ucieczki, jednak szybko go odrzucił, bo przypomniał sobie, że byli w środku lasu i że za drzewami były tylko i wyłącznie pola. Dlatego, kiedy Louis stał przy drzwiach i oglądał, jak Harry ubierał kurtkę, którą zazwyczaj nosił sam, nie miał żadnego pomysłu na to, co powinien robić.
Po około trzech godzinach od wyjścia Harry'ego Louis zaczął kręcić się po całym domu i przeglądać wszystkie pudła w magazynie, niemal nie wybuchając ze szczęścia, gdy znalazł opakowanie starych puzzli. Zbiegł na dół i usiadł na środku podłogi, na którą wysypał wszystkie fragmenty z papierowego pudełka. Siedział wiele godzin nad obrazkiem, który, o ironio, przedstawiał las.
Był już naprawdę zmęczony w okolicy północy i tylko zdecydował się spać tego dnia na kanapie. Mniej więcej jedna czwarta puzzli była ułożona, kiedy runął na poduszki i wczołgał się pod pościel Harry'ego. Zasnął zaledwie w ciągu minuty i nie usłyszał, jak drzwi się otworzyły, a Harry wszedł do środka razem z małą kopertą, którą włożył do czwartej szuflady w kuchni, zanim skierował się w stronę kanapy, żeby położyć się spać. Zatrzymał się, gdy zobaczył puzzle i Louisa, a kąciki jego ust uniosły się na sekundę, zanim potrząsnął głową i po cichu schylił obok, delikatnie odgarniając kilka pasm włosów z jego czoła i czując na dłoni jego równomierny oddech. Owinął ramiona wokół ciała Louisa i podniósł go, idąc z nim na górę powoli, lecz pewnie. Wszedł na kolanach na łóżko, dzięki czemu mógł ułożyć niższego chłopaka ostrożniej i upewnić się, że jego ciało było porządnie owinięte w koce, zanim wyszedł, a jego ostatnie spojrzenie mówiło mu, że może, ale tylko może, to wszystko nie do końca potoczyło się tak, jak planował.
Louis czuł się lepiej, gdy obudził się kolejnego dnia w okolicach południa, jęcząc, gdy zrozumiał, że jego budzikiem nie było nic innego niż słońce. Nie było słychać żadnych odgłosów z dołu, więc możliwe, że Harry wyszedł na moment. Louis wstał i zszedł po schodach, żeby zrobić sobie jakieś śniadanie, mrucząc cicho, kiedy przekopywał szafki i lodówkę oraz mrugając w zaskoczeniu, gdy znalazł woreczek pełny czegoś, co wyglądało na truskawki. Nigdy nie widział go wcześniej i trochę się tym zdziwił, chociaż mimo wszystko szybko wyrzucił to z głowy. W zamian wyciągnął je i położył na blacie, a potem z lekką obrazą sięgnął również po garnek oraz udał się na zewnątrz. Zaskomlał, kiedy przeszedł po zimnym ganku, mokrej trawie, a następnie zanurzył go w rzece z obrażoną miną, dopóki nie był pełny. Trzymał go w sztywnych rękach, powoli wracając i opierając naczynie o swoje biodro. Kolejny raz wstąpił na ganek i podszedł cicho do drzwi, obracając się i otwierając je plecami, a jednocześnie wzrok utrzymując na wodzie, aby się nie wylała. Mimo to nie wszedł do środka, tylko głośno zaskomlał, kiedy coś uderzyło go w plecy, a sam się zatoczył. Jego dłonie, a tym samym garnek, poruszyły się, można by nawet powiedzieć agresywnie, a woda wylała się prosto pod jego nogi, chociaż mimo to chłopak tylko stał i gapił się przez moment. Potem obrócił się i podniósł wzrok na Harry'ego, który również tam stał i tak samo wbijał wzrok we wszystko dookoła. Zarumienił się, kiedy brunet wybuchnął śmiechem i wyciągnął ręce, zabierając od niego garnek.
- Uważaj – zaśmiał się, a Louis palnął go w ramię i zrobił ogromny krok nad kałużą, która od tego momentu znajdowała się tuż pod nimi.
- Zamknij się – warknął Louis i wytarł swoje stopy w dywan przed kanapą, zakładając ręce na klatce piersiowej. – To twoja wina.
Harry znów się zaśmiał, a szatyn odwrócił w jego stronę, oglądając, jak ten lepiej zacisnął swoje dłonie na garnku i też na niego spojrzał, wykrzywiając usta w uśmiechu. Louis przełknął ślinę, kiedy spostrzegł, jak blada była jego skóra i jak mocno przekrwione miał oczy. Widział go już w takim stanie raz wcześniej. Harry przeszedł obok i udał się do kuchni, żeby zagrzać wodę. Szatyn nie wiedział, co mógł robić w tej łazience; niemal bał się dowiedzieć, mówiąc szczerze.
- Chcesz coś na obiad? – zastanawiał się Harry. – Czas na śniadanie dawno już minął.
Louis przełknął ślinę jeszcze raz i przytaknął, bawiąc się luźnym sznurkiem ze swojej koszulki.
- Tak, chciałbym... tak.
Harry odwrócił się w jego stronę, marszcząc brwi.
- Wszystko w porządku?
- Tak, ja tylko... w porządku. Lepiej niż w porządku.
- Jesteś pewny? – dopytywał Harry.
- Jestem pewny – powiedział Louis, mimo że wcale nie był.
CZYTASZ
Alaska | Larry fanfiction | Tłumaczenie
FanfictionOpis: - Chodźmy do mojego samochodu, co? - Louis usłyszał Harry'ego, kiedy uniósł swoją głowę i spojrzał na niego. Ziemia ruszała się pod jego stopami, chociaż może tylko mu się wydawało. Podniósł swoją rękę, żeby go odepchnąć, bo, nie, to nie mo...