Oddech Louisa ugrzązł mu w gardle, gdy usłyszał skrzypiącą podłogę za swoimi drzwiami trzy dni później, obrócił natychmiast głowę, żeby spojrzeć na Harry'ego, gdyby wszedł do środka – ale drzwi nawet się nie uchyliły.
- Idę się położyć, kochanie – powiedział w zamian, a Louis przełknął ślinę, przytakując w stronę białych drzwi, chociaż Harry i tak nie był w stanie tego zobaczyć.
- Okej – sam również go do tego nakłonił i zacisnął dłonie na koszulce, którą składał do znalezionej przez siebie wcześniej torby tak cicho, jak potrafił. – Dobranoc.
Kamień spadł mu z serca, kiedy kroki Harry'ego ucichły i najwidoczniej skierowały się na niższe piętro, ale jego dłonie i tak trzęsły się jak szalone. Bał się, wiedząc, że było późno i ciemno na zewnątrz i że śnieg spadał z nieba w postaci dużych i zimnych płatków. Możliwe, że mógł wybrać sobie na to jakiś lepszy czas, chociaż ochrona przed ciemnością wydawała się czymś, na czym on sam mógł polegać.Wstał, kiedy zdawało mu się, że był już gotowy, wziął ubrania Harry'ego i po prostu upchnął je do torby. Rzucił ją na łóżko, spoglądając za okno jeszcze raz. Było niemal całkowicie ciemno, więc Louis miał szczęście, że dzień wcześniej znalazł w magazynie jakąś latarkę. Jedynym problemem było to, jak uda mu się trzymać ją w dłoni razem z torbą i lejcami w tym samym czasie. Westchnął i pokręcił głową, a bardzo gruby sweter, który gdzieś znalazł, wisiał luźno na jego ciele. Miał do wyboru albo wyjść w ten sposób, albo przemknąć się na dół, podczas gdy Harry spał i ukraść jego buty oraz kurtkę. Ta druga opcja wydawała się znacznie lepsza, ale za to, jeśli Harry by go zobaczył, zrozumiałby wszystko w ciągu sekundy. Mimo wszystko musiał spróbować, więc wyszedł na palcach z pokoju i zakradł się do schodów, jednocześnie wychylając, żeby upewnić się, że Harry przynajmniej leżał na kanapie. Tak też było, dlatego Louis zaczął schodzić po schodach, dodatkowo najbliżej ściany, jak tylko się dało, żeby jego kroki nie były tak głośne. Serce biło mu niewyobrażalnie szybko w piersi, a jego palce cały czas się trzęsły, oczy niemal wypalały dziury w ciele Harry'ego. Wyglądał, jakby spał, a że Louis nie wiedział, czy był osobą, która zasypiała szybko, zaczął tylko odliczać sekundy do momentu, w którym zacznie chrapać.
Nabrał niespokojnie powietrza, gdy dotarł na niższe piętro, a jego rozgrzane stopy musiały zetknąć się z chłodnymi panelami. Nie mógł już nawet oddychać, modlił się do miliarda świętych o to, żeby Harry tylko go nie zauważył, kiedy zaczął poruszać się w stronę drzwi ze wstrzymanym przez całą drogą oddechem, a potem niemal okrzykiem radości, gdy udało mu się sięgnąć po parę butów i kurtkę w szkocką kratę, w związku z czym natychmiast wstał i zaczął wracać do swojego pokoju. Czuł się trochę źle, mówiąc szczerze, tak zostawiając Harry'ego nawet bez żadnego pożegnania. Pożegnałby się, gdyby tylko wiedział, że na pewno nie będzie zatrzymany. Wiedział, że Harry by się zawiódł i może nawet zezłościł, a po tej sytuacji na schodach, podczas której wyższy chłopak prawie go uderzył, nie chciał już robić niczego, co mogło tylko bardziej go wkurzyć. Louis przygryzł wargę, kiedy jeszcze raz rzucił okiem na Harry'ego, a jego nogi poruszały się praktycznie same, podchodząc cicho w jego stronę. Nadal zdawało się, że spał, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytmicznym tempie. Louis nawet uśmiechnął się delikatnie, zacisnął dłonie na kurtce oraz butach i zaczął zastanawiać, czy gdyby został – czy otrzymałby odpowiedzi na wszystkie pytania, które chciał znać? Dlaczego jego mama już się z nim nie skontaktowała? Dlaczego Harry był tak pozytywny, skoro przeszedł przez tak wiele? Co czuł w stosunku do Louisa, to głównie. Szatyn musiał potrząść głową, żeby tylko przestać o tym myśleć, obrócił się, żeby znów wejść po schodach na górę.
- Louis? – odezwał się nagle raczej głośny głos Harry'ego, Louis natychmiast upadł cicho na podłogę za kanapą, opierając o nią swoje plecy. – Hej, Louis!
Louis spanikował. Harry go nie zauważył, prawda? Miał w takim razie przesrane, jego oczy zacisnęły się, gdy tylko usłyszał, jak Harry poruszył się pod pościelą. Nawet mimo tego, że przez chwilę było cicho, on i tak nie odważył się nigdzie spojrzeć, ale w końcu musiał, więc zerknął w górę, na tył głowy Harry'ego. Siedział tam i wlepiał swój wzrok w schody. Więc jak Louis zrozumiał, jednak go nie zauważył. Szatyn przesunął się bardziej w róg sofy. Tutaj będzie jeszcze trudniej go spostrzec.
Zamarł w bezruchu, kiedy Harry wstał i owinął wokół siebie koc, po czym podszedł leniwie do schodów.
- Louis? – zawołał jeszcze raz, a niższy chłopak zaczął się trząść w ogromnej obawie, że Harry odwróci swoją głowę i go zobaczy. Jego oddech stał się płytki i szybki w momencie, w którym Harry przebiegł dłonią przez swoje włosy oraz zaczął wchodzić po schodach. Czego chciał od Louisa, tego już nie wiedział. Był zbyt przestraszony, żeby spróbować się dowiedzieć, jego knykcie z kolei stały się tak białe, że nie było to już nawet śmieszne, kiedy dalej ściskał kurtkę. Jego powieki zaczęły parzyć, gdy Harry nagle zniknął na górze i Louis prędko wciągnął na siebie buty. Nie było opcji, żeby teraz wracał się po torbę. Nieprzyjemne dreszcze przebiegały przez dolną część jego kręgosłupa, kiedy w końcu szarpnął za drzwi, by je otworzyć, jednocześnie upewniając się, że nie uderzą o ścianę, zaciągnął na swoich ramionach kurtkę i zaczął kierować się w stronę stajni, zostawiając za sobą w śniegu ślady.
W środku było ciepło, więc Louis musiał się nacieszyć tym przez sekundę, podczas której jęknął, podnosząc siodło zawieszone na ścianie. Było ciągle ciężkie i zimne w dłoniach Louisa, który borykał się z zaniesieniem go do Macula. W końcu jednak mu się udało, ułożył je na jego grzbiecie, a potem schylił, żeby zacisnąć potrzask na jego brzuchu. Zrobił wszystko tak dobrze, jak umiał, a iskierki nadziei i przerażenia na zmianę rozpalały jego świece. Jego ręce szukały po omacku lejców, które ostatecznie udało mu się ułożyć w odpowiedni sposób. Natychmiast zaczął wyciągać zwierzę z ciepłego budynku na zimno, Macula szarpał się i rozerwał swój sznur, a Louis szlochał przez zimno i stres.
- Proszę – wyszeptał i koń w jakiś sposób przestał się ruszać, Louis wskoczył na niego po kilku nieudanych próbach, kopnął go – i wyruszył.
Śnieg cały czas uderzał w jego twarz i dłonie, gdy jechał ścieżką, którą razem z Harrym jechali kilka dni wcześniej. Wyglądała prawie tak samo, a wtedy Louis zorientował się, że zapomniał również latarki. Był wdzięczny księżycowi, że przynajmniej on oświetlał nieco jego drogę ucieczki od Harry'ego, kopnął Macula jeszcze raz, mimo że koń nie mógł poruszać się już ani trochę szybciej. Teraz był bardziej przytłoczony niż cokolwiek innego, wiedząc, że właśnie wracał do Anglii, do swoich przyjaciół i rodziny. Do Eleanor też.
Był pewny, że jechał przez przynajmniej pół godziny, mijał drzewa i ścieżki, i skały, i duże pole, na którym byli razem z Harrym, jego policzki stawały się coraz bardziej i bardziej mokre od płatków śniegu i łez, których przyczyny wypływania z oczu nie mógł teraz zrozumieć. Zakręcił się w siodle, wiedząc, że powoli, lecz pewnie przechylało się ono na jedną stronę i wtedy zrozumiał, że powinien był poprosić Harry'ego, żeby nauczył go, jak zakłada się to w odpowiedni sposób. Harry zawsze mówił: „Nie, chcę przynajmniej od czasu do czasu móc coś dla ciebie zrobić, skarbie".
Skarbie. Zawsze tak było. Skarbie, kochanie i słońce. Nigdy nie po imieniu, z wyjątkiem tego jednego razu, gdy sam Louis go o to poprosił, ale on tego nienawidził – wprost nienawidził. Więc dlaczego nie kazał mu przestać?
Louis wydał z siebie zdławiony szloch, kiedy kopnął zwierzę jeszcze raz, jedną ręką wycierając policzki. Nie, to niczego nie znaczyło. Louis od zawsze nie lubił pieszczotliwych przezwisk. Zdrobnienia były całkiem czymś innym, zawsze mówił na Nialla Ni, na Eleanor – El albo nawet kochanie, jeśli miała trochę szczęścia. Ale nigdy nic ponadto, bo wydawało mu się, że to wręcz zabawne i niedojrzałe, i straszne, i tak, tak niepoprawne – ale nadal nie mógł zebrać się do tego, żeby kazać się Harry'emu odczepić.
Harry.
Louis znów pokręcił swoją głową. Nie, nic. Żadnego Harry'ego, żadnej Alaski przez ani chwilę dłużej, żadnej okropnej herbaty. Już nigdy więcej w całym swoim życiu o nim nie pomyśli. Podniósł swój wzrok, kiedy otoczenie nagle stało się kolorowe i odwrócił głowę prosto w stronę nieba. Zorza polarna. Louis naprawdę pocałował Harry'ego, prawda? Nawet go o to poprosił, jeśli dobrze pamiętał. To było z sympatii, tak mu się wydawało na początku, ale z drugiej strony tylko ze względu na nią nigdy w swoim życiu nie posunął się aż tak daleko. To było naciągane, Louis nigdy by tego nie zrobił. A zwłaszcza nie z facetem. Zdecydowanie nie z facetem.
Harry.
Louis jeszcze raz pokręcił głową, starając się znaleźć jakąś inną ścieżkę albo drogę. Aktualnie jechał przez sam środek lasu bez żadnej wiedzy odnośnie kierunku, poprawiając się na siodle kolejny raz, żeby nie spaść.
- Kurwa – przeklął i przygryzł wargę, podnosząc wzrok na księżyc. Trzeba było zwrócić uwagę na to, w jakim kierunku świecił, kiedy wyszedł z domu. Zgubił się? Czy Harry go szukał? Pewnie tak, o ile Louis dobrze go znał. Znał wszystkie jego nawyki, wiedział, jak wyglądał, kiedy był zmęczony czy podekscytowany. Wiedział, jak wyglądał, kiedy był smutny i zły, wesoły i zdezorientowany. Wiedział, jak wyglądały trzy zmarszczki na jego czole, kiedy Harry marszczył swoje brwi i ile dokładnie potrzebował, żeby się uśmiechnąć, żeby w jego policzkach ukazał się dołeczek, i ile potrzebował do śmiechu, żeby ten drugi także ujrzał światło dzienne. Wiedział, że miał trzy niewielkie zmarszczki przy oczach, kiedy się uśmiechał i że musiał przeczytać przynajmniej trzy akapity tekstu, zanim był zdolny odpowiedzieć na pytanie, które ktoś zadał mu akurat, gdy był zajęty czytaniem książki. Wiedział, jaki był jego ulubiony kolor i wiedział, że strasznie nienawidził ryżu i że nadal musiał wystawiać lekko język, żeby ugryźć kanapkę, i Louis uznał go za absolutnie idealnego.
Zaskomlał i szybko wytarł swoje policzki raz jeszcze, kręcąc głową, żeby pozbyć się myśli o Harrym. Nie mógł zostać. Nie było mu wolno. Nie mógł zostawić za sobą Eleanor, tak samo zresztą jak Nialla i jego sióstr, i jego matki. Zwłaszcza nie teraz, kiedy właściwie już się stąd wydostał, jego dłonie zacisnęły się w pięści na lejcach Macula oraz kurtce, głowa schyliła się, a oczy zamknęły. Jego rzęsy stały się mokre naprawdę szybko i Louis nie zawracał już sobie tym nawet głowy, biorąc drżący oddech.
Nie.
- Louis!
Nie.
- Louis, zatrzymaj się!
Nie.
Louis podniósł swój wzrok, kiedy poczuł, jak coś go pociągnęło i jakimś cudem zobaczył Harry'ego na Hiems ze wściekłym wyrazem twarzy. Macula wydał z siebie mrożący krew w żyłach odgłos i Louis zsunął się, drgając z bólu, kiedy jego plecy zderzyły się śnieżnym podłożem, a potem wygiął się w łuk oraz przewrócił z boku na bok. Musiał jakoś klęknąć na kolanach, a potem biec dalej, więc tak też zrobił, jego dłonie były sine od mrozu, a jego uda obolałe i zdrętwiałe, kiedy stanął na nogi zaledwie w ciągu pięciu sekund i zaczął biec, wrzeszcząc, gdy jego nadgarstek został złapany.
- Puść mnie! – wydarł się i wpadł na Harry'ego, wiercąc na nim, próbując go kopnąć, wyginając nogi w każdym możliwym kierunku. Zaskomlał, gdy Harry owinął oba ramiona wokół jego ciała i posunął się nawet do tego, żeby ugryźć jego dłoń, co wywołało u wyższego chłopaka krzyk i to, że wreszcie ją zabrał, Louis potraktował to jako jedyną szansę, znów zaczął się czołgać, ale też znów został złapany i opadł na ziemię.
- Przestań – zaskomlał, ale został obrócony w ramionach Harry'ego, uderzał jego klatkę piersiową, jego ramiona, ręce i nawet twarz, policzkując go znów i znów, i znów. – Zostaw mnie, Harry! Pozwól mi odejść, proszę!
Kolejny raz nabrał w zdenerwowaniu powietrza, łzy spływały już niekontrolowanie po jego policzkach i w końcu się zatrzymał, dłonie Harry'ego mocno ściskały jego biodra i nadgarstki, bo wcześniej jakimś cudem udało mu się go złapać jeszcze raz. Louis jeszcze raz uniósł na niego swój wzrok, oddychał ciężko i jednocześnie marzył o tym, by móc odczytać wyraz twarzy Harry'ego. Wyglądał na złego, a mimo to smutnego i zirytowanego, a Louis nie chciał widzieć go w takim stanie.
- Proszę, zostaw mnie – odetchnął i znów zaczął się wiercić, odpychać od siebie Harry'ego, aż ten również drgnął i owinął ramię wokół pasa niższego chłopaka, następnie przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Wkrótce Louis poczuł na swojej szyi loki i zamknął oczy, gdy płatki śniegu lądowały na jego policzkach.
- Nie – wydyszał Harry, a Louis wiedział, że ramiona kręconowłosego, jak i całe jego ciało mocno się trzęsło. Nie był w najwygodniejszej pozycji, kiedy Harry podnosił go z ziemi, jego plecy wygięły się w łuk, a nogi zgięły jeszcze mocniej; Louis przełknął głośno ślinę, kiedy usłyszał ciche łkanie Harry'ego. – Proszę, nie odchodź. Proszę, nie odchodź, Louis.
Szatyn kolejny raz nabrał głęboko powietrza i pozwolił swojej głowie upaść, chociaż i tak powoli nią zatrząsł. Nie mógł zostać, nie.
- Zostaw mnie – wyszeptał, ale ramiona Harry'ego tylko się zacisnęły, jego nos wcisnął się w szyję Louisa, a ten westchnął, spoglądając na zieleń i błękit, który widniał chwilowo na niebie. Nie minęło dużo czasu, zanim jego szyja nie zrobiła się mokra, choć tym razem nie od śniegu. – Proszę, Harry.
- Nie – zaskomlał Harry, trzęsąc się. – Nigdy.
- Harry. – Louis westchnął z policzkami w całości pokrytymi łzami.
- Nie – wyrzucił z siebie Harry, ściskając ciało Louisa jeszcze mocniej. – Nie zostawiaj mnie, Louis. Nie chcę znowu być sam. Zostań, Louis, musisz zostać. Nie zostawiaj mnie tutaj.
Wtedy Louis zamknął swoje oczy i nabrał powietrza, czując tak ogromne zimno i obezwładnienie. Ledwo mógł się ruszać.
- Cały czas cię nienawidzę – skłamał Louis.
Harry tylko zaszlochał kolejny raz. A potem wszystko stało się czarne. Jedyną opcją chyba rzeczywiście było zostanie tutaj.
Kiedy Louis się obudził, był znów w ich domu, leżał na kanapie owinięty w koce. Ogień się tlił i Louisowi zdawało się, że słyszał czyjś oddech, więc zmusił się, żeby odwrócić głowę i znaleźć jego źródło. Był to oczywiście Harry, na którego Louis już patrzył, zielonooki siedział w okolicach nóg leżącego chłopaka, łokieć opierał o oparcie kanapy i wbijał w niego swój wzrok. Louis wiedział, że wczoraj płakał przez to, że chciał odejść, dlatego jego widok w takim stanie wskazywał na to, że nie wszystko było jeszcze w porządku. Podniósł się powoli do pozycji siedzącej i przysunął bliżej rogu kanapy, jednocześnie upewniając, że koce cały czas okrywały jego ciało. Mógł poczuć materiał koszulki przyciśnięty do jego ciała, więc wiedział, że nie był nagi, ale mimo to nadal czuł, że nie powinien zbytnio mu się pokazywać.
- Harry – odetchnął po kilku minutach, mrugając, kiedy Harry nie poruszył się nawet o centymetr. Wyglądał jak rzeźba, Louis oblizał swoje usta, które nagle niesamowicie wyschły. – Harry, ja nie chciałem.
Przez to, że Louis kompletnie się tego nie spodziewał, był tak zaskoczony, gdy Harry spoliczkował go, że spadł z kanapy na ziemię, czując, jak jego policzek szczypie i piecze. Jeszcze raz spojrzał na bruneta, wszystkie wspomnienia natychmiast do niego wróciły, sam zaczął pocierać swoją rozgrzaną skórę. Wtedy Harry zrobił to jeszcze raz, a Louis zaskomlał, zawieszając swoją głowę i umieszczając całą dłoń na policzku.
- Popatrz na mnie – powiedział surowo Harry, a Louis zaprzeczył głową, podciągając kolana do klatki piersiowej. – Powiedziałem popatrz na mnie.
Oddech Louis ugrzązł mu w gardle, kiedy Harry złapał pięścią jego włosy i szarpnął za nie, powodując ostatecznie to, że drobniejszy chłopak spojrzał na niego, jakby był potworem. Brunet uniósł swoją rękę jeszcze raz i jeszcze raz go uderzył, a Louis zapłakał, starając się od niego uciec. Ale Harry nadal trzymał go za włosy i szarpnął za nie raz jeszcze, drugą dłoń zaciskając w pięść na jego koszulce. Louis został podniesiony na nogi i mimo że starał się odepchnąć jego silną dłoń, upadł na podłogę jeszcze raz, kiedy Harry popchnął go na regał z książkami tuż za nim. Louis zaczął krzyczeć, gdy drugi chłopak uniósł swoje pięści i uderzył jego szczękę i skroń, i nawet wargę, aż biedny niebieskooki mógł posmakować własnej krwi.
- Przestań! – wydarł się i znów został podniesiony, a potem pchnięty na ścianę oraz drzwi, których klamka wbiła mu się w biodro. – Harry, przestań! – Bez uprzedzenia jego noga została kopnięta, przez co ten upadł na podłogę i jeszcze raz spojrzał na Harry'ego oraz jego uniesione pięści. Serce szatyna biło jak szalone, gdy Harry znów opuścił swoją pięść, a Louis krzyknął, gdy ta uderzyła go w oko. – Harry, przestań, robisz mi krzywdę! – załkał i usiłował się skulić, jednocześnie zasłaniając swoją twarz. – Robisz mi krzywdę! Przestań! – Najwidoczniej jego słowa zadziałały, bo Harry rzeczywiście przestał, Louis uniósł na niego swój wzrok, po raz drugi bojąc się o swoje życie na Alasce.
Harry nie unosił już swoich pięści, więc Louis odetchnął z tego powodu i tylko zadrgał z bólu ostatni raz, kiedy został kopnięty w udo – a potem Harry wyszedł z domu.
Louis siedział tam przez kolejne półtorej godziny, wpatrywał się w ślepy punkt i obserwował, jak jego krew wypływała z wargi wprost na koszulkę. Zamiast szarej była teraz czerwona. Bał się. Był przerażony i niesamowicie zmartwiony, martwił się, że zrobił coś głupiego, skoro Harry nigdy nie zrobiłby czegoś takiego bez powodu. Obiecywał nie kłamać, więc pobicie Louisa za to, że zrobił coś, czego nie powinien, zdecydowanie było tego przyczyną. Louis zaszlochał nagle i to sprawiło, że jego ciało nieco się poruszyło. Próbował wstać, ale wszystko bolało go za mocno, więc skończył tylko na tym, że przeczołgał się przez podłogę, a potem i schody, zostawiając za sobą krople krwi.
I kolejny raz nie wychodził ze swojego pokoju przez kolejny tydzień. Tak desperacko starał się unikać Harry'ego, że topił śnieg zza swojego okna i pił jego, zamiast po prostu zejść na dół i spytać o coś do picia. To przez własny głód musiał zejść na dół piętnastego stycznia, łkał i szlochał, przez całą drogę utykał i zdecydował się nie patrzeć na siebie w lustrze. Siniak na jego udzie po kopnięciu Harry'ego był teraz ciemnofioletowy i to wystarczało, żeby Louis sam wiedział, że wyglądał zdecydowanie okropnie. Kiedy pojawił się na dole, Harry siedział przy kuchennym stole z papierosem w między palcami. Wyglądał na ledwo ruszonego. Nie robił nic, wpatrywał się tylko ślepo w powietrze, za to uniósł wzrok, kiedy Louis zatrzymał się mniej więcej w połowie drogi po schodach. Płakał, jego policzki były mokre i zaczerwienione, wargi nieznacznie rozchylone. Louis poczuł się trochę winny, wiedząc, że gdyby nie próbował uciec, wtedy Harry pewnie by go nie pobił, a potem pewnie by tak nie wyglądał.
Oczywiście żadna z tych rzeczy nie była winą Louisa. Ale on nie tak to widział.
Przełknął tylko ślinę i zrobił kilka ostatnich kroków, wodząc dłonią po poręczy. Nie widział Harry'ego przez wiele dni, więc to, że nie chciał na niego patrzeć, nie było czymś, za co można go było winić. Spuścił wzrok na podłogę w kuchni, kiedy podszedł do blatu. Był zapełniony garnkami i talerzami, które wyglądały na dokładnie takie, jakby ktoś nagle zdecydował się z nich nie jeść. Czy Harry stracił swój apetyt? Westchnął i pokręcił głową, otwierając lodówkę. Znalazł gotowy talerz z czymś, co wyglądało jak sałatka ziemniaczana oraz niewielką miskę z jakąś zupą, po czym nie mówiąc nic, wyjął je i zaczął jeść nożem i widelcem, a także łyżką, którą wyjął z szuflady. Nie usiadł, został w jednym miejscu i po prostu wpatrywał się w swoje jedzenie, wysłuchując drżącego oddechu Harry'ego.
- Przepraszam – wyszeptał wtedy brunet, a Louis mógł usłyszeć, jak jego krzesło zaskrzypiało przy bliższym kontakcie z podłogą.
Louis zignorował go i dalej wpatrywał się w swoje jedzenie, zaciskając palce na widelcu. Może trochę się bał, w końcu wiedział, że jeśli Harry zrobi to jeszcze raz – prawdopodobnie umrze. A przynajmniej pożegna się z chłodem. Pokręcił głową.
- Mam to gdzieś – wymamrotał Louis. Wiedział, że Harry stał tuż za nim.
- Louis. – Harry westchnął, a drugi chłopak przełknął ślinę, gdy poczuł na swoim ramieniu jego dłonie, jednocześnie odgarniając cicho włosy na bok. Chciał go od siebie odepchnąć, ale to za bardzo bolało. Mały fragment jego samego tak naprawdę tego nie chciał, ale jeśli teraz się nie odsunie, to zrobi coś, czego potem będzie żałował. Louis nie mógł nic zrobić i poczuł tylko dreszcze, gdy małe pocałunki odnajdowały tył jego szyi. Zadrżał lekko, kiedy Harry owinął wokół niego swoje ramiona, a potem zachwiał się i upadł na niego. Właśnie bez celu na niego leciał, prawda?
- Harry, to boli – wyszeptał, a Harry pokręcił głową, zostawiając na jego skórze niewielki, czerwony ślad.
- Przepraszam – wymamrotał jeszcze raz, opierając czoło na jego ramieniu. – Nie chciałem, w porządku? Starałem się uspokoić, ale...
- Harry, rozumiem – wyszeptał Louis i wzruszył ramionami, za to kręconowłosy puścił go, pozwalając mu wrócić do jedzenia. Louis wiedział, że Harry marszczył za nim brwi, jego ciało spięło się nieznacznie. Odetchnął, kiedy duże dłonie wylądowały na jego bokach, oczywiście delikatnie, a potem ścisnęły jego biodra, sprawiając, że Louis jeszcze raz pokręcił głową i uderzył Harry'ego swoim łokciem.
- Boli – wymamrotał, zsuwając swój talerz do zlewu. – Nie dotykaj mnie.
- Przeprosiłem – powiedział Harry. – Nie pozwolisz mi się już nigdy dotknąć?
Louis przygryzł wargę, odwracając się i spoglądając na Harry'ego przez sekundę, a potem znów stając tyłem do niego.
- Nie teraz – powiedział, oblizując swoje posiniaczone i obolałe usta.
- No to jak poczujesz się lepiej?
- Nie mów tak, jakby była to dla ciebie jakaś kara albo coś – warknął. – Ty to zrobiłeś. Mam prawo ignorować cię i nawet uderzyć, jeśli będę chciał.
Harry zamrugał, robiąc krok bliżej niego i podstawiając jeden ze swoich policzków.
- W takim razie mnie uderz – odezwał się, chowając ręce do kieszeni – jeśli chcesz.
Louis spojrzał na niego gniewnie, krzyżując ramiona na piersi, ale natychmiast znów je prostując i jęcząc, kiedy dotknął jednego z siniaków. Wyglądał okropnie, był tego pewny. Smakował krwi za każdym razem, gdy oddychał i prawdopodobnie ledwo mógł chodzić; spojrzał w dół, na swojego siniaka na udzie. Był dosłownie ciemnofioletowy i Louis go nienawidził, zaciągnął tylko swoją koszulkę, żeby Harry go nie zauważył. Podniósł na niego swój wzrok, obserwując jego poruszające się przy przełykaniu śliny jabłko Adama. Mimo wszystko kręconowłosy uśmiechnął się delikatnie, jakby przeżywał coś na nowo czy coś w tym stylu i Louis tego też nienawidził, i pękł. Uniósł swoją dłoń, a potem spoliczkował Harry'ego, czerpiąc przyjemność z tego, jak jego dłoń łączyła się z bladym policzkiem Harry'ego. Z tego powodu zrobił to jeszcze raz, a potem kolejne trzy, zanim odepchnął go od siebie.
- Nienawidzę cię – powiedział, a Harry przytaknął, pocierając swój policzek.
- Wiem.
- I dalej będę to robił.
- Wiem – powiedział Harry.
Louis skrzyżował swoje ramiona jeszcze raz i zrobił kilka kroków w tył, obserwując, jak Harry cały czas idzie za nim. Louis był wtedy zbyt zmęczony, żeby w ogóle się tym przejmować, oparł swoje czoło na ramieniu bruneta, gdy ten przyciągnął go bliżej siebie. Zachwiał się lekko, pozwalając Harry'emu złożyć pocałunek na czubku jego głowy.
- Szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego.
- Jesteś beznadziejny – wymamrotał Louis. – Tak bardzo cię nienawidzę. Nigdy ci tego nie wybaczę.
- Wiem. – Harry zaśmiał się smutno, chowając swoją twarz we włosach Louisa. – Już mi mówiłeś.
CZYTASZ
Alaska | Larry fanfiction | Tłumaczenie
FanfictionOpis: - Chodźmy do mojego samochodu, co? - Louis usłyszał Harry'ego, kiedy uniósł swoją głowę i spojrzał na niego. Ziemia ruszała się pod jego stopami, chociaż może tylko mu się wydawało. Podniósł swoją rękę, żeby go odepchnąć, bo, nie, to nie mo...