Rozdział 22

5K 516 211
                                    

Serce Louisa waliło w jego piersi, gdy zaciskał palce na rąbku swojej koszuli i biedny miał wrażenie, jakby ściany cały czas z każdej strony się do niego zbliżały. Roztrzęsiony, przerażony i zwyczajnie przestraszony w jakiś sposób dał radę dosłownie zmusić samego siebie, żeby przyjść tutaj – do komisariatu w Londynie. Tego, w którym Harry miał spędzić większość swojego życia, z dala od Louisa i jakichkolwiek innych ludzi, innych więźniów odstawiając zwyczajnie na bok. Minął już miesiąc od procesu i Louis był zaskoczony, że przyszedł tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Chciał zobaczyć Harry'ego, nawet jeśli cały ubrany był na pomarańczowo, a każde pasmo jego włosów odstawało w inną stronę. Być bez niego przez kolejny miesiąc czy dwa nie było rzeczą, której chciał doświadczyć. Możliwe, że nie będzie mógł usłyszeć go tak dobrze, jak kiedyś, ani razu już dotknąć, ale i tak cała sytuacja wyglądała na tak dogodną, jaką tylko mógł otrzymać. W środku budynku każda ściana pomalowana była na biało, a podłoga wyłożona była materiałem o beżowym kolorze, przypominającym nawet odcień kartonu. Całość wyglądała absolutnie ohydnie i Louis już tego nienawidził, czuł, jak całe jego ciało zaczęło się trząść bardziej, niż było to potrzebne. Podszedł do biurka, za którym siedziała blondwłosa kobieta, szybko wyprostowała się na krześle, gdy ten znalazł się jeszcze bliżej.

- Cześć – powiedział cicho, podnosząc na nią wzrok. – Odwiedzam Harry'ego Stylesa. Mam umówioną wizytę.

W pierwszej chwili kobieta wyglądała na zmieszaną i wpisała coś tylko do komputera, przesuwając powoli i niepewnie zębami po swoich pełnych wargach. Jej błyszczyk nieco się rozmazał. Louis chciał jej o tym powiedzieć, ale nawet jeśli nie chciał, by miało to miejsce, wiedział, że jego głos załamie się tak szybko, jak będzie chciał go użyć.

- Pan to Louis Tomlinson? – spytała, a Louis skinął tylko głową. – Ten Louis Tomlinson?

- Przypuszczam, że tak – wymamrotał w odpowiedzi, w jakiś sposób dając radę i utrzymując swój głos w odpowiednim tonie. – Mogę się z nim zobaczyć?

- Jest pan pewny? – zapytała kobieta. – To będzie pana ostatnia szansa.

- Jestem pewny.

Podniosła na niego wzrok, jej cienkie brwi uniosły się, gdy kontynuowała pisanie czegoś na klawiaturze. Jej wzrok przemknął z powrotem na monitor, tylko kiedy Louis się odwrócił i wbił wzrok w przestrzeń, opuszkami palców znów bawiąc się rąbkiem koszuli. Złapał go mocniej i szarpnął, wsłuchując się w to, jak jej paznokcie uderzały o przyciski. Wkrótce wręczyła mu kilka kartek papieru i powiedziała, cytując, „żeby podpisał ze względów bezpieczeństwa, że zgadza się na obecność ochrony". Louis nie miał wyboru, musiał podpisać, bo wiadome było, że inaczej nie zobaczy się z Harrym. Kobieta podziękowała mu, wręczając podpisane już papiery i kazała usiąść na jednej z kanap, podczas gdy ona sama musiała wykonać kilka telefonów. Louis nie uważał za konieczne posiadania przy sobie kilku policjantów, skoro wiedział na dwieście pięćdziesiąt dwa procenty, że Harry nie skinie na niego palcem, ale mimo to musiał siedzieć i czekać przez przynajmniej czterdzieści minut, zanim zjawił jakiś mężczyzna z kobietą w swoim uniformach, a potem kazali iść za sobą.

- Ma pan trzydzieści minut – powiedzieli.

Louis będzie musiał wykorzystać je jak najlepiej.

Został wprowadzony do pomieszczenia wręcz rojącego się od drzwi i malutkich okienek, widział, jak niektórzy więźniowie uderzali w okna oraz szarpali drzwiami. Były to cele, jak zgadywał. Po całym korytarzu roznosiło się echo i może Louis zbliżył się nawet do policjantów. Wyglądało to mniej więcej tak, że nie był w stanie poczuć nawet najmniejszej rzeczy. Czuł się obojętny i chłodny. Nie wiedział nawet, czy był szczęśliwy czy nie. Podniósł wzrok, gdy kobieta się zatrzymała i zaczęła przeglądać sporą ilość kluczy zawieszonych przy breloku, robiąc krok w bok. Zaczęła otwierać drzwi. Louisowi od razu zrobiło się goręcej, gdy tylko przez myśl przeszło mu, że spotka za nimi Harry'ego, miał zamiar podejść do niej bliżej, jednak został odciągnięty przez mężczyznę. Powiedział, że przejdą do innego pomieszczenia, z którego będą mogli rozmawiać przez telefon, Louis od razu wiedział, o co im chodziło. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił. Znów zrobiło mu się zimno.

- Naprawdę mam tylko pół godziny? – zastanawiał się cicho, podnosząc wzrok na wyższego mężczyznę.

Był naprawdę szczupły i miał ciemną karnację. Brązowe oczy. Był raczej przystojny.

- Tak – odpowiedział, a Louis zlustrował jego ciało od góry do dołu w poszukiwaniu jakiejkolwiek plakietki z imieniem czy czegoś w tym stylu, jednak ostatecznie niczego nie udało mu się znaleźć. – Gdyby był pan członkiem rodziny, dostałby pan godzinę. Jednak odkąd jest pan z nim w tak niebezpiecznej relacji, nie możemy zaoferować więcej.

Louis znów podniósł na niego wzrok, dopiero teraz orientując się, że w pewnym momencie wcześniej przestał na niego patrzeć. Policjant również na zerkał w jego stronę. Szatyn nienawidził tego, że był wyższy. Bo tak jakby tylko Harry miał do tego prawo.

- Dlaczego? – spytał Louis.

- Nie wiemy, co może zrobić.

- Może nie zrobi niczego.

- A może zrobi.

Louis warknął cicho z zaciśniętymi zębami, jednak szybko uciszył się, gdy tylko usłyszał wiązankę przekleństw i odgłos potykających się o siebie nóg, „puśćcie mnie" i „mogę iść sam" odbijały się echem po korytarzach. Wiedział, że to Harry. Rozpoznałby ten głos i samo mamrotanie z odległości kilometra. Harry. Louis nabrał głęboko powietrza, kiedy mężczyzna obok otworzył przed nimi drzwi i nagle znaleźli się w prostokątnym pomieszczeniu, które przedzielone było jakimś szkłem i drewnianymi deskami, z krzesłami po obu stronach. W środku nie było wielu osób. Właściwie tylko pięć. Rozmawiali z bardzo różnymi od siebie ludźmi. Niektórzy wyglądali na smutnych, a pewna ruda kobieta ze sporym ciążowym brzuchem płakała razem z ubranym na pomarańczowo mężczyzną po drugiej stronie. Louis mógł tylko przypuszczać, że był ojcem. Nie chciał podsłuchiwać.

- Może pan usiąść tutaj – powiedział policjant i odsunął dla niego krzesło, tuż obok brązowowłosego, około pięćdziesięcioletniego mężczyzny, który rozmawiał z młodą kobietą. Pewnie ze swoją córką.

Louis dokładnie to zrobił, zerknął na puste miejsce przed sobą. Wyglądało na to, że Harry jeszcze nie dotarł.

- Rozmowa zostanie nagrana. Może pan swobodnie rozmawiać, nawet mimo tego, że będziemy tuż obok – powiedział oficer i uśmiechnął się nieznacznie, Louis podniósł na niego tylko wzrok z obojętnym wyrazem na twarzy.

To wtedy zauważył jego plakietkę, przypiętą do lewego biodra. Clark Johnson.

- Jest coś, czego nie wolno mi mówić?

- Dane osobowe – odezwał się Clark.

Louis tylko skinął. Nie słyszał raczej niczego innego, gdy duże, podwójne drzwi po przeciwnej stronie zostały otworzone, a Harry został wprowadzony do środka, na jego twarzy widniał tak samo obojętny wyraz, jak w wypadku Louisa, jego włosy znów zaczęły odrastać po tym, jak kiedyś je obcięli. Louis był zadowolony, że przynajmniej można było zauważyć, że mu się kręciły. Jego policzki były zaróżowione i wyglądał srogo, zerknął na Louisa, który przez cały czas wyłącznie się na niego gapił. Jakaś kobieta coś do niego mówiła, zapewne to samo, co Clark powiedział Louisowi. Nie wydawał się słuchać, szatyn oglądał, jak wyciągnął dłoń po białą słuchawkę po swojej stronie. Potrzebował chwili lub dwóch, żeby zrozumieć, że powinien zrobić dokładnie to samo. Przysunął krzesło bliżej drewnianego biurka i sięgnął trzęsącą się dłonią po swoją słuchawkę, wbijając wzrok w Harry'ego za szybą. Minęła minuta lub dwie, zanim dotarło do nich, że mogli w końcu rozmawiać, to Harry był tym, który przerwał ciszę.

- Cześć – powiedział.

- Hej – odpowiedział Louis. Znów cisza, szatyn bawił się bezmyślnie swoją kurtką. Tym razem tą własną. – Napisałem artykuł – poinformował.

- Ach, tak?

- Tak.

Harry odchrząknął. Wyglądał na tak rozchorowanego, że Louis ledwo mógł na niego patrzeć. Zrobił się szczuplejszy i bledszy, zielone oczy teraz wyglądały na nieżywe.

- O czym jest? – zapytał, przytrzymując telefon między uchem a ramieniem, podczas gdy sam zaczął przewracać między palcami rąbek rękawa tego swojego ohydnego stroju. Był na niego za duży.

- O tobie – przyznał po prostu. – O nas.

Harry tylko przytaknął, rozsiadając się bardziej na swoim krześle. Jego kajdanki wyglądały na ciasne, chociaż stały się jakoś węższe. Louis poczuł gulę w gardle, na ten sposób, którego doświadczał znacznie częściej po tym, jak Harry go zostawił. Kręconowłosy po prostu siedział po drugiej stronie, podczas gdy Louis odwrócił się lekko i wbijał wzrok we własne stopy, starając się wymyślić coś, o czym mógłby powiedzieć. Nadal pragnął tak wielu odpowiedzi, a mimo to miał wyłącznie jeszcze kilka minut.

- Ile zostało mi czasu? – wymamrotał w stronę Clarka, rzucając na nim okiem tylko przez sekundę.

Mężczyzna spojrzał na zegar wiszący na ścianie.

- Dwadzieścia minut – powiedział, a Louis westchnął, przebiegając dłonią przez włosy.

To nie szło po jego myśli. Nadal z obojętnym wyrazem na twarzy, z powrotem odwrócił się do Harry'ego. Trząsł się dokładnie tak jak on sam. Jego wargi rozchylały się i zamykały, jakby chciał coś powiedzieć, ale za każdym razem, gdy próbował, coś go od tego powstrzymywało. Zakaszlał i wkrótce też odchrząknął, za to Louis zaskomlał do słuchawki.

- Jesteś taki chudy – wyszeptał Harry w momencie, w którym Louis miał powiedzieć dokładnie to samo.

- Ty też – odpowiedział, zaciągając nieznacznie rękawy. – Jesz, prawda?

- Nie do końca – zwierzył się Harry, Louis zauważał każdy, nawet najmniejszy ruch jego ciała. – Już nie mogę.

- Ile minęło od ostatniego razu? – spytał ostrożnie Louis, martwiąc się. – Musisz o siebie dbać, Harry.

- Nie wiem. – Brunet wzruszył ramionami, śmiejąc się nerwowo. – Może z trzy dni.

Louis wiedział, że słowa Harry'ego były szczere. Powiedzmy, że jadł coś trzy dni temu. Może przed tym nie jadł przez cztery dni. A przed tym przez dwa. Louisowi zrobiło się niedobrze; jakby znów potrzebował zwymiotować. Wiedział, jak potwornie się czuł, gdy nie jadł przez tydzień. Przetrwał, podjadając owoce i zakradając się do kuchni po jakieś jedzenie w puszkach od czasu do czasu. To był cud, że nie zwariował.

- Dlaczego przestałeś? – zastanawiał się Louis.

- Bo za tobą tęsknię – odpowiedział Harry.

Louis skrzywił się i odwrócił wzrok, zasłaniając oczy dłońmi. Zrobiły się mokre w ciągu kilku sekund.

- Przestań – powiedział do telefonu. – Przestań. Po prostu przestań.

Podniósł wzrok, kiedy usłyszał łkanie i szloch ze strony Harry'ego, obserwując go, cały czas zatykał usta dłonią. Harry nie trzymał już słuchawki przy uchu, utrzymywał ją gdzieś w dłoniach przyciśniętych teraz do oczu. Trząsł się, jego loki robiły to samo, na pomarańczowym materiale w wielu miejscach zaczynały pojawiać się małe, mokre plamy. Oddech ugrzązł mu w gardle, a towarzyszący temu okropny dźwięk długo rozbrzmiewał jeszcze w uchu Louisa.

- Chciałem tylko przyjaciela albo kogoś takiego – powiedział słabo, ale Louis wszystko usłyszał. – Nie chciałem, żeby to wszystko się tak skończyło.

Louis pozostał cicho, wpatrując się w płaczącego Harry'ego, który pochylił się do przodu, skrzyżował na biurku ręce i oparł o przedramiona czoło. Przez chwilę po prostu tak siedział i nie przestawał płakać, zresztą tak samo, jak Louis. Jemu jednak udało się pozostać cicho, mimo to odmówił, gdy Clark zaoferował mu chusteczkę. Policjant wzruszył tylko ramionami, kompletnie niewzruszony całą tą sytuacją. Louis nie potrafił go zrozumieć.

- Chodziliśmy razem do szkoły – powiedział drżącym głosem Harry. – Byłem dwie klasy przed tobą. Nigdy mnie nie dostrzegłeś, ale ja nie mogłem oderwać od ciebie wzroku. Nie wiedziałem dlaczego, bo nigdy wcześniej w nikim się nie podkochiwałem, więc wydawało mi się, że to po prostu dlatego, że cię podziwiałem, w końcu byłeś starszy.

Louis przełknął ślinę, ale był cicho. Właśnie dostanie odpowiedź na wszystkie pytania, prawda?

- Przeprowadziłeś się czternastego czerwca, dzień po rozdaniu świadectw – kontynuował Harry, rzucając okiem na Louisa.

Szatyn odpowiedział mu tym samym.

- Ja zostałem w Londynie, ale nie mogłem zostać tam dłużej po tym, jak moja mama jednego razu wypiła za dużo. Po prostu wyrzuciła mnie z domu i poszedłem do domu kolegi i mieszkałem tam przez jakiś czas, którego potrzebowałem, żeby wymyślić dalszy plan. A plan polegał na Gemmie. Poleciałem do Stanów i zostałem u niej przez ten pozostały czas, którego – wydawało mi się – potrzebowałem, ale to wcale nie trwało długo. Znalazłem dom na Alasce i zostałem tam na cztery lata, ale potem miałem już dość.

- Co się stało? – Louis odetchnął, zaciskając palce na słuchawce telefonu.

- Zacząłem czuć się samotnie. Potrzebowałem towarzystwa. – Harry zaszlochał, ocierając swoje policzki. – Więc poleciałem do Los Angeles. Potrzebowałem czegoś. Kogoś. A potem zobaczyłem ciebie. Od razu cię poznałem, ale, to oczywiste, moje miłostki dawno już mi przeszły.

Louis zarumienił się delikatnie, bawiąc się luźną nitką swojej kurtki.

- Więc – powiedział łagodnie Harry - ... wziąłem cię ze sobą. Znałem cię, więc zdawało mi się, że będzie to przynajmniej mniej niebezpieczne. A resztę już znasz.

Louis tylko zamrugał, jego ręce i słuchawka opadły na kolana. Wpatrywał się w kręconowłosego chłopaka, który trząsł się, łkał i płakał, jakby nigdy w życiu niczego innego nie robił. Louis był zadowolony, że nie mógł go już usłyszeć. Uspokoił się po kilku minutach, nawet jeśli nadal cicho szlochał, ostrożnie wyciągnął rękę i przyłożył opuszki palców do dzielącej ich szyby czy cokolwiek to było. Louis nie miał siły pytać.

Szatyn oblizał wargi, widząc, jak Harry skinął głową w stronę jego słuchawki. Przypuszczał, że chciał, by go wysłuchał, więc to właśnie zrobił, uniósł ją do swojego ucha i nabrał głęboko powietrza. Harry zrobił to samo, ale odwrócił na moment wzrok, Louis miał jedynie ochotę wyciągnąć dłoń i otrzeć jego policzki. Więzień siedział cicho przez kilka minut, zanim wreszcie zdobył się na odwagę, by ponownie przemówić.

- Kocham cię – powiedział po czasie, który zdawał się ciągnąć wiekami, a Louis upuścił w zaskoczeniu słuchawkę. – Tak bardzo cię kocham, Louis.

Wtedy zrozumiał. Jego serce przestało bić i miał wrażenie, że za moment umrze, mocno się zarumienił i stłumił swój płacz, za to Harry wybuchnął najgłośniej właśnie wtedy, tam. Uśmiechał się i płakał jednocześnie, uderzył pięścią szybę, która ich oddzielała, kopiąc też w drewniane biurko. Policjant stojący obok Harry'ego złapał go i powstrzymał od dalszych ruchów, a dwójka innych oficerów pojawiła się znikąd i tylko mu pomogła. Zaczęli odciągać go od krzesła, ale Louis pokręcił głową i również uderzył w ścianę.

- Wciąż mamy pięć minut! – krzyknął do słuchawki i najwidoczniej go usłyszeli, bo nagle się zatrzymali i popatrzyli po sobie. Wszyscy westchnęli i puścili Harry'ego, który natychmiast wziął do ręki słuchawkę, potknął się przy krześle i upadł na kolana.

Louis przysunął się bliżej.

- Ja nie... – dyszał Harry – ja nie wiedziałem, że się w tobie zakocham, w porządku?

- Nie obchodzi mnie to – zapłakał Louis, spoglądając na niego gniewnie. – Nie możesz tak sobie mówić takich rzeczy, a potem mnie zostawiać!

Harry uśmiechnął się smutno i zaśmiał, wzruszając ramionami.

- Przepraszam – powiedział, gdy jego pięść znów zderzyła się ze ścianą. – Bardzo cię przepraszam, Louis.

Louis przełknął ślinę, wycierając swoje własne policzki.

- Ile lat dostałeś?

- Dwanaście – odpowiedział łamiącym się głosem Harry. Jego dolna warga zadrżała. – Za porwanie, znęcanie się i miliard innych rzeczy, których nawet nie słuchałem.

Louis znów zasłonił twarz dłońmi, zagryzając dolną wargę, żeby nie pozwolić kolejnej kolejce łez spłynąć po swoich już mokrych policzkach.

- Nie możesz oczekiwać ode mnie, że będę na ciebie czekał dwanaście lat – załkał.

Harry wydał z siebie ochrypły śmiech.

- Spróbuj, Louis – błagał, a szatyn podniósł na niego wzrok, gdy usłyszał ciche pukanie w szybę. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy zauważył płasko przyłożoną do niej dłoń Harry'ego. – Proszę?

- Zachowujesz się, jakbyśmy byli w jakiejś pieprzonej bajce Disneya – zaśmiał się, samemu przykładając dłoń do szyby – w tym samym miejscu, co Harry. Była zimna.

Harry odwzajemnił jego uśmiech.

- Więc poczekaj na mnie, tak jak robią to księżniczki – wyszeptał, a Louis zrozumiał jego obawę o to, że policjant obok go usłyszy.

Szatyn zrozumiał, że sam też powinien być ciszej.

- Naprawdę oczekujesz ode mnie, że przeżyję dwanaście lat bez żadnego pocałunku ani najmniejszej filiżanki twojej okropnej herbaty?

Harry zaśmiał się, wyglądając na szczerze szczęśliwego pierwszy raz od wielu miesięcy.

- Spróbuj, Louis. Błagam cię, żebyś tylko na mnie zaczekał.

Louis westchnął, przecierając oczy. Wydawało mu się, że śni. Tylko nie wiedział, czy był to wesoły sen, czy raczej koszmar. Może oba na raz.

- Spróbuję – zgodził się, zerkając na niego. Uśmiechnął się delikatnie. – Ale jeśli będę żył dalej z kim innym, nie chcę, żebyś się wtrącał i próbował mnie odebrać, w porządku?

Harry pokiwał głową, uśmiechając się do samego siebie.

- W porządku – powiedział. – Zgoda.

Louis przytaknął i oblizał usta, spuszczając wzrok na swoją dłoń. Naprawdę schudł i zbladł. Jego matka pytała go wiele razy, dlaczego jego wygląd tak się zmienia, ale on nigdy nie miał serca powiedzieć jej, że stracił apetyt przez to, że Harry'ego nie było obok.

- Hej, Louis – odezwał się wtedy Harry, przechylając głowę. – A ty mnie kochasz?

Louis podniósł na niego wzrok, a potem na Clarka. Wyglądał na zniecierpliwionego. Musiał przeżyć jeszcze jakoś ostatnie minuty ich pół godziny. Było mu ciepło. Czuł się kochany. Chciany. Potrzebny. Wszystko.

- Tak – przytaknął, przyciskając wargi do przedramienia, które również opierał o biurko. Nie zauważył nawet, że wcześniej upadł na podłogę.

Harry uśmiechnął się, odwracając wzrok na sekundę lub dwie, ale potem znów wracając nim na Louisa. Wszystkie kolory zdawały się wrócić. Louis był chory. Nie powinien być, ale nie mógł tego zmienić. Kochał Harry'ego, a Harry kochał jego. To wszystko na ten temat.

- Chcę cię pocałować – powiedział Harry, a Louis cicho się zaśmiał.

- Przykro mi – po prostu odpowiedział. – Może innym razem.

Louis musiał iść dokładnie trzy minuty później. Ktokolwiek przeszedłby przez to samo, teraz pewnie by płakał i wrzeszczał, ale nie Louis. On wiedział, że Harry pragnął go tak bardzo, jak on pragnął Harry'ego. Uśmiechnął się, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Obiecał mu spróbować, przynajmniej to mógł zrobić. Obiecał też odwiedzać go od czasu do czasu, nawet jeśli nie będzie to to samo, co każdego dnia. To także było czymś, co Louis traktował jako swój obowiązek.

- Życzę miłego dnia, panie Tomlinson – powiedział Clark, gdy znów znaleźli się przy recepcji, a Louis podniósł na niego wzrok.

Uśmiechnął się, przechylając bardzo nieznacznie głowę. Czuł się dobrze. Nie odczuwał już pustki.

- Tobie również, Clarck – odpowiedział, a mężczyzna skinął w jego stronę.

To byłoby na tyle, Louis zaczął się wycofywać.

Było słonecznie, gdy znów wyszedł na zewnątrz, poprawił nieznacznie kurtkę na swoich ramionach. Było też ciepło, nawet jeśli na niebie znajdywało się trochę chmur, więc Louis odetchnął głęboko.

- Przepraszam?

Zamrugał, odwracając głowę, żeby spojrzeć na stojącą na dole schodów piękną kobietę, ubraną w zieloną, letnią sukienkę oraz szary kapelusz. Przełknął ślinę, natychmiast widząc podobieństwo między nią a Harrym. To była jego siostra, nie miał żadnych wątpliwości.

- Witaj – powiedział, schodząc po trzech schodach, dzięki czemu mogli być tego samego wzrostu.

- Ty to Louis Tomlinson, zgadza się? – zapytała, przechylając delikatnie głowę.

Uśmiechnął się.

- Ten, którego porwał Harry Styles?

- Tak – odpowiedział Louis, marszcząc brwi. – Dlaczego?

- Tak po prostu. – Uśmiechnęła się, krzyżując na piersiach ramiona. Była naprawdę piękna, nawet jeśli pod kapeluszem znajdowała się łysa głowa. – Po prostu nie sądziłam, że on naprawdę to zrobi.

Louis oblizał wargi.

- Wiedziałaś o tym?

- Nie do końca. – Wzruszyła ramionami. Zachwiała się nieznacznie, kiedy wiatr zawiał mocniej. Przytrzymała się poręczy, znajdującej się obok nich. – Tylko pisał do mnie listy, w których skarżył się na to, jak nie chciał być sam.

Louis sam przechylił głowę. Harry mówił mu dokładnie to samo, jak to chciał być sam, ale nie chciał czuć się samotnie. Jak to zrobił z tego powodu złe rzeczy. To, że pisał o tym do swojej siostry, miało sens. Louis był zadowolony, że ktoś utrzymywał z nim kontakt przez te wszystkie lata.

- Ma autofobię, wiesz? – powiedziała, kręcąc się nieznacznie w swoich szpilkach. – Niewiele osób traktuje to poważnie, ale ja wierzę, że to prawdziwa choroba. Nie zachowywałby się w ten sposób, gdyby tylko to sobie wymyślił.

Louis pokiwał głową, przebiegając dłonią przez włosy. Autofobia to lęk przed samotnością. Lottie, jego siostra, też ją miała. Zawsze ciągała za sobą jakąś dziewczynę czy chłopaka, twierdząc, że to miłość jej życia. Co zapewne powodowane było właśnie chorobą, Louis mógł tylko przypuszczać.

- Całkiem cię lubi – powiedziała wtedy Gemma, uśmiechając się w jego stronę. – Nie jest szalony. Tylko zdesperowany.

- Jesteś tego pewna? – Louis zaśmiał się nieśmiało. – Znaczy... zrobił kilka nieprzyjemnych rzeczy.

- Jestem pewna. – Gemma skinęła głową, spoglądając na swoje stopy. – Nadal jest nastolatkiem. Nadal się uczy.

- Ile ma lat?

- Dziewiętnaście – odpowiedziała, podnosząc na niego wzrok. – Przeszedł przez więcej, niż kiedykolwiek może przydarzyć się tobie, więc nie myśl, że jest niedojrzały czy coś.

- Nie myślę. – Szatyn posłał jej uśmiech. – Przysięgam.

Gemma również się zaśmiała i przytaknęła, przechodząc obok Louisa. On patrzył za nią, uśmiechając się delikatnie, gdy ponownie odwróciła się w jego stronę. Spojrzała na niego, a potem zeszła te kilka schodów do niego i objęła ramionami. Przytulała go przez przynajmniej dwadzieścia sekund, Louis ostrożnie ułożył dłonie na jej biodrach.

- Dziękuję – powiedziała. – Bez ciebie prawdopodobnie byłby już nieżywy.

- Nieżywy? – zapytał Louis.

Ona skinęła głową.

- Tak – powiedziała. – Przypuszczam, że znalazłeś szufladę?

Louis zmarszczył brwi.

- Co z nią?

- Heroina – odpowiedziała, smutno się uśmiechając. – Gdyby był sam przez kolejny miesiąc albo dwa, prawdopodobnie już by go tutaj nie było.

Louis przełknął ślinę i spuścił wzrok na schody, a potem na ulicę. Minęła ich taksówka, której kierowca wkrótce zatrąbił na kobietę z pudlem.

- Żaden problem – wymamrotał, a Gemma przytuliła go delikatnie jeszcze raz, wyrzucając z siebie ciche „pa", zanim odeszła szybko w stronę komisariatu.

Pewnie też szła odwiedzić Harry'ego. Louis westchnął, jednak zdecydował się o tym nie myśleć. Harry był lepszy. To było ważne.

Sęk w tym, że, technicznie, przez kolejne dwanaście lat Louis nie czekał na Harry'ego. Potrzebował dwóch lat, żeby znaleźć sobie nową kobietę, Elise, która była nauczycielką. Była czuła i opiekuńcza, i nawet zabawna, ale wciąż – nawet jeśli Louis ją lubił, to nie był szczęśliwy. Byli razem przez jakieś trzy lata, zanim ona po prostu odeszła, ale nie wywołała u Louisa ani jednej łzy.

Potem był Richard, projektant stron internetowych z blizną biegnącą przez jego ramię i traumą z dzieciństwa. Louis zastanawiał się wiele razy, czy chociaż go lubił, ale gdy Richard pewnego dnia spytał, cytując: „czy chce zabawić się z nim i dwójką jego przyjaciół" szybko zrozumiał, że nie. Trwało to tylko jakieś trzy miesiące i dzięki temu Louis zrozumiał, że właściwie był gejem tylko dla Harry'ego. Harry był wyjątkowy. Opiekował się nim jak nikt inny, nawet jeśli oboje zaliczyli kilka potknięć. Louis wiedział, że był to po prostu element ich relacji – i że Harry w żadnym wypadku nie był taki jak inni. Ale znał tego przyczynę i nie obchodziło go, gdy ludzie nazywali go „niebezpiecznym".

Był czternasty sierpnia, kiedy Louis w końcu zrozumiał, że nie chce nikogo innego niż Harry. Nadal spotykał się z Gemmą, która najwidoczniej rozmawiała z Harrym przez telefon każdego dwudziestego dnia miesiąca. Czasami zapraszała Louisa do siebie, żeby on także mógł z nim porozmawiać, ale miało to miejsce tylko dwa razy, potem jeden z policjantów się o tym dowiedział. Jednak Louis chciał z nim rozmawiać częściej. Z tego powodu czekał przez kolejne cztery lata, był singlem i spędzał czas z przyjaciółmi, czekając, aż Harry zapuka do jego drzwi i spędzi z nim resztę życia.

Był dziewiętnasty września, kiedy Louis siedział w swoim mieszkaniu, które kupił jakieś dwa lata temu i głaskał kupionego około cztery lata wcześniej psa. Tego również dnia w mieszkaniu rozbrzmiał odgłos jego dzwonka do drzwi i Louis podniósł głowę znad książki, poprawiając nisko ułożone na nosie okulary. Wstał z kanapy i powiedział Ellen, psu, żeby przestała szczekać na drzwi. Przebiegł dłonią przez włosy, gdy wyciągnął dłoń do klamki i ją nacisnął, przesuwając tylko stopą Ellen.

- Uspokój się – wymamrotał, ale ona go nie posłuchała i od razu zaczęła skakać po nogach osoby stojącej za drzwiami. Louis również na niego spojrzał, nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa przez kilka sekund, których potrzebował do zauważenia, kim on jest, wpatrywał się w mężczyznę za drzwiami, miał czekoladowe loki i zielone oczy.

- Cześć – powiedział mężczyzna, a Louis poczuł się szczęśliwy po raz pierwszy od długiego, długiego czasu, nawet jeśli zaczął płakać.

Alaska | Larry fanfiction | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz